Winny jest zawsze mąż. Michele Campbell
stało we wnęce i było nieco więcej miejsca. (Aubrey już chciała to skomentować – czy zgodnie z własną logiką Jenny nie powinna była zaczekać z wyborem? – ale ugryzła się w język. Nie było o co kruszyć kopii). Na łóżku Jenny leżała lawendowa kołdra w białe kropki oraz poduszki w różnych odcieniach lawendy i fioletu. Wyżej wisiała tablica z całym mnóstwem zdjęć Jenny z przyjaciółmi i rodziną. Nad biurkiem znajdowała się druga, ze skrupulatnie rozmieszczonym planem na cały rok i listą zajęć, a wszystko to starannie podkreślone było na różowo. Kolor lampki na biurku idealnie pasował do poszewki na kołdrę, a pod łóżkiem i na szafie leżały gustowne plastikowe pojemniki – również lawendowe – zupełnie jakby dobierał je ceniony dekorator wnętrz.
– Jakie masz śliczne rzeczy – powiedziała zaskoczona Aubrey.
Nigdy się nie zastanawiała, z jak bogatymi ludźmi będzie tu miała do czynienia. Nawet ta dziewczyna z miasteczka była bogata. Każdy dolar z pieniędzy, które Aubrey miała zarobić podczas studiów, był z góry przeznaczony na czesne. Powinna jak najszybciej znaleźć dodatkową pracę, jeśli planuje dotrzymać kroku takim osobom.
Jenny rzuciła okiem na znoszone dżinsy Aubrey, jej stare trampki i wojskowy worek podróżny leżący na podłodze.
– Hej, wiesz, jeśli zapomniałaś czegoś przywieźć, daj znać, bo w sklepie mamy sporo zbędnych rzeczy – powiedziała Jenny.
Nie chciała być niemiła, ale współczucie w jej głosie było wręcz namacalne. Mimo wszystko Aubrey przez chwilę rozważała tę propozycję. Wytarta pościel upchnięta na dnie jej worka była paskudna. Byłaby zachwycona, gdyby dostała coś nowego, a do tego kilka ładnych plastikowych pojemników. Ale nie zamierzała przyjmować jałmużny.
– Dzięki, nie trzeba – powiedziała.
– Ojej, chodziło mi o pożyczkę. Naprawdę, wyświadczyłabyś moim rodzicom przysługę. Akcesoria do wystroju wnętrz tylko zbierają kurz i zajmują miejsce, bo klienci kupują przede wszystkim narzędzia.
– Dziękuję, to miło z twojej strony, ale poradzę sobie. Nie przywiązuję wagi do dóbr materialnych.
To było kłamstwo, w dodatku dość oczywiste, ale Jenny miała dość wyczucia, by je przemilczeć. Pomogła Aubrey rozpakować rzeczy, co nie zabrało wiele czasu. Impreza integracyjna z zespołem muzycznym i grillem oficjalnie miała się rozpocząć za kilka godzin. W międzyczasie Aubrey i Jenny spacerowały po kampusie, przyglądały się ludziom, zajrzały do księgarni (Jenny kupiła sobie tam uczelnianą koszulę nocną z nadrukowanym rocznikiem, obciążając swój rachunek klienta – dla Aubrey taka operacja była czymś niezwykłym) i wybrały się na kawę z lodami do Hemingwaya przy College Street, przecudnej kafejki w grunge’owym stylu, która pachniała i wyglądała dokładnie tak, jak według Aubrey powinna. Wróciły na dziedziniec akurat w chwili, gdy rozpoczynało się grillowanie. Zapach węgla drzewnego i burgerów mieszał się w aksamitnym letnim powietrzu z dającą się wyczuć co pewien czas wonią marihuany. Zespół grał cover piosenki Peace, Love and Understanding. Młodzi ludzie tańczyli, śmiali się, obejmowali i wylegiwali na trawniku. Kilku przystojniaków bez koszulek rzucało frisbee zwariowanemu biszkoptowemu labradorowi, który skakał, starając się złapać krążek w powietrzu.
Nowi studenci porozkładali na swoich częściach trawnika koce i krzesła turystyczne. Jenny i Aubrey ruszyły na przełaj do proporca Whipple Hall.
– Tam jest Kate – wskazała Jenny.
Grupka chłopaków zebrała się wokół stojącej pod godłem drobnej dziewczyny w butach na wysokim koturnie. Aubrey ledwie rozpoznała Kate ze zdjęcia. Przez całe lato wyobrażała ją sobie jako snobistyczną panienkę z country clubu, okazało się jednak, że bardziej przypomina ona księżniczkę hipisów o długich włosach barwy lnu i z rubinem w pępku. Miała szeroki uśmiech i zachrypnięty, głęboki, kobiecy głos, który przykuł uwagę Aubrey, kiedy się zbliżały. Gdy Kate je zauważyła, podeszła prosto do nich, natychmiast porzucając swoich wielbicieli.
– Wracają moje współlokatorki! – zawołała radośnie, wyciągając ręce. – Szukałam was w s z ę d z i e! Chodźcie się przytulić, siostrzyczki!
Potknęła się w wysokich butach, praktycznie wpadając w objęcia Aubrey. Była maleńka, drobna, pachniała ziołowym szamponem i skrętami. Aubrey pomogła jej wstać.
– Cho no tu – powiedziała Kate i uściskała także Jenny.
– O Boże, ale się skułaś. – Jenny zachichotała.
– A żebyś wiedziała! – odparła roześmiana Kate, prostując się. Była zarumieniona, a oczy jej błyszczały. – Jestem na studiach! Wyrwałam się spod czujnego oka moich dozorców i będę teraz imprezować z kumpelami. Podobno współlokatorki z pierwszego roku zostają przyjaciółkami na całe życie. No to jak?
Kate podała im ręce. Jenny wzięła ją pod jedno ramię, choć z wyraźnym wahaniem, Aubrey zaś roześmiała się głośno ze szczęścia i ujęła Kate pod drugie. Właśnie w tej chwili Carlisle otworzyło się przed nią niczym kwiat. Kate wręcz emanowała blaskiem i energią. W jej towarzystwie barwy stawały się wyraźniejsze, a powietrze bardziej delikatne. Przede wszystkim jednak, stojąc z nią ramię w ramię, Aubrey miała wrażenie, że odnalazła swoje miejsce i wreszcie może żyć tak, jak sobie wymarzyła. Nic dziwnego, że w szkole była taką samotniczką. Jakimś cudem wiedziała, że gdzieś czeka na nią ta wspaniała dziewczyna, więc nie zadowalało jej nic innego. Kate była przyjaciółką, na którą czekała całe życie.
3
– Ależ z ciebie ponurak, Jenny – powiedziała Kate przy wtórze terkotu wentylatora. Zatrzymała dłoń z zapałką parę centymetrów od jointa.
Był sobotni wieczór, a zajęcia miały się rozpocząć w poniedziałek rano. Wszystkie trzy usadowiły się na nowych meblach w ciasnym saloniku apartamentu 402. Ojciec i brat Jenny zabrali śmierdzącą kanapę i wstawili komplet obity jaskraworóżowym zamszem: dwuosobową sofę i fotel. Kate natychmiast oznajmiła, że meble wyglądają „burżujsko”, ale wylegiwała się na nich całe popołudnie w kusej piżamie, z papierowym kubkiem cappuccino z kafejki Hemingwaya opartym na odsłoniętym brzuchu, gadając przez wspólny telefon z jakimś chłopakiem z Uniwersytetu Południowej Kalifornii, poznanym w szkole z internatem. (Boże, jakież kosmiczne rachunki nabijała ta dziewczyna! Pewnie trzeba będzie to z niej ściągnąć, ale przecież nie dało się na nią gniewać). Wszystkie trzy powinny przygotowywać się do wyjścia, lecz Aubrey nie miała ochoty nawet kiwnąć palcem. W zasadzie wszystkie czuły się tak samo – przytłoczone upałem i skąpane w pomarańczoworóżowym blasku zachodzącego słońca wpadającym przez świetlik w dachu.
– Niech ci będzie – powiedziała Kate.
Westchnęła i zdmuchnęła zapałkę. Aubrey podziwiała delikatne dłonie Kate. Na nierówno przyciętych paznokciach połyskiwał błękitny lakier, a po wewnętrznej stronie nadgarstka wytatuowane były drobne gwiazdki.
– Przez całe liceum nie wpakowałam się w kłopoty i teraz też nie zamierzam – oznajmiła Jenny.
Ale w jej głosie nie było słychać wrogości. Wszystkie były ospałe i z przyjemnością powylegiwałyby się i poplotkowały. Zanosiło się na burzę, ale jeszcze nie padało, a przez okno napływało ciężkie, wilgotne powietrze.
– Tak z czystej ciekawości: jak w ogóle ktoś miałby nas przyłapać? – spytała Kate.
– Wentylator nie usuwa zapachu, a w dodatku wydmuchuje go na korytarz. Nie osądzam cię. Pal sobie, jak chcesz, ale jeżeli będziesz to robiła tutaj i opiekunka