Winny jest zawsze mąż. Michele Campbell

Winny jest zawsze mąż - Michele  Campbell


Скачать книгу
za Kate i Griffem, którzy zmierzali w stronę przeszklonych drzwi.

      – Jesteś żółtodziobem? Czy raczej, jak tu mówimy, świeżym towarem?

      – Tak, mieszkam w Whipple – krzyknęła. I, ot tak, już rozmawiała z jakimś przystojniakiem. Nie był może takim ciachem jak Griff, ale to nic.

      Nie dosłyszała jego imienia… Brian? Ryan? Był na trzecim roku, pochodził z Tennessee, studiował zarządzanie i grał w lacrosse’a. Miał zgrabne ciało, szeroki chłopięcy uśmiech i rudawobrązowe włosy. Przez chwilę przekrzykiwali się, zadając sobie pytania, a gdy Aubrey podniosła wzrok, okazało się, że grupka jej znajomych gdzieś się zapodziała.

      – Chyba powinnam poszukać przyjaciół – stwierdziła, przekrzykując muzykę.

      – Zapomnij o nich.

      – Będą się martwić.

      – Są już tak pijani, że nie pamiętają, jak masz na imię.

      – Nie, serio. – Po wypitej wcześniej tequili poncz uderzył jej do głowy. Pomieszczenie już jakiś czas temu zaczęło wirować, ale dopiero teraz to zauważyła.

      – No dobrze, poszli tamtędy – krzyknął Brian–Ryan i wziął ją za rękę. Pozwoliła się poprowadzić, choć podejrzewała, że wcale nie wiedział, dokąd poszli ani nawet o jakich przyjaciołach mówiła.

      Zaprowadził ją do najciemniejszego z pomieszczeń. Na kanapach, podłodze i stole bilardowym wiły się ciała. Brian–Ryan odepchnął kilka osób i posadził Aubrey w rogu starej, skrzypiącej sofy. Potem stanął nad nią okrakiem, przygwoździł do kanapy i ujął jej twarz w dłonie.

      – Wiesz, jesteś całkiem niezła – powiedział.

      Nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

      – Dzięki.

      Pochylił się i wepchnął jej język do ust. Aubrey chciała zaprotestować, ale w tej samej chwili ogarnęła ją fala mdłości i musiała się skupić, żeby na niego nie zwymiotować. Zarzyganie jednego z członków bractwa na samym początku studiów skazałoby ją na banicję, więc lepiej było nie robić żadnych gwałtownych ruchów. W pokoju nagle pociemniało, a Aubrey odrzuciła głowę w tył, co Brian–Ryan potraktował jako zachętę: zadarł jej podkoszulek i chwycił za piersi. Silne uszczypnięcie oprzytomniło ją, więc wyprostowała się szybko i huknęła głową w jego nos. Krzyknął z bólu. Wykorzystała okazję i zepchnęła go z siebie. Pobiegła na taras, zasłaniając usta dłonią. Po chwili klęczała na ziemi, wymiotując i starając się schować za krzakami, żeby nikt jej nie zauważył. Kątem oka dostrzegła, jak jakaś postać odłącza się od tłumu na tarasie. Aubrey widziała to jak przez mgłę, a kiedy po chwili jej wzrok się wyostrzył, zobaczyła, że Jenny stoi nad nią, przytrzymując jej włosy.

      – Już dobrze, ulżyj sobie – rzekła. – Lepiej się poczujesz.

      – Wszyscy mnie widzieli – wyjąkała Aubrey z twarzą mokrą od smarków i łez.

      – Daję ci słowo, że nikt nie widział.

      – Tu jest chyba z pięćdziesiąt osób.

      – Wszyscy zalani w trupa.

      – Ty nie.

      – Ja jestem wyjątkiem. Nie martw się. Nikt nie zwrócił uwagi. – Pogładziła Aubrey po włosach.

      – Pewnie śmierdzi ode mnie rzygowinami.

      – To impreza w bractwie. Wszyscy śmierdzą rzygowinami. Trzymaj.

      Jenny podała jej chusteczkę, a Aubrey wytarła usta.

      – Mimo wszystko w przyszłości mogłabyś bardziej uważać – powiedziała Jenny. – Mama ci nie mówiła, żeby nie pić niczego, co chłopak podaje ci w czerwonym plastikowym kubku?

      Aubrey zaśmiała się cicho.

      – Mama raczej rzadko udziela mi rad.

      – No to teraz masz mnie.

      Rzeczywiście. Aubrey nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Los obdarzył ją współlokatorkami, które stanowiły idealne połączenie: Kate pakowała ją w kłopoty, a Jenny ją z nich wyciągała.

      4

      Tamtej jesieni Kate często wspominała, że koleżanki powinny odwiedzić ją w Nowym Jorku. Jednak za każdym razem, kiedy Jenny próbowała drążyć temat i ustalić konkretną datę (lubiła mieć wszystko zaplanowane), Kate udzielała wymijających odpowiedzi i zbywała ją. Brak precyzji był specjalnością Kate, gdy tylko trzeba było stawić czoła czemuś, z czym akurat nie miała ochoty się mierzyć. Po pewnym czasie Jenny dała sobie spokój, bo uznała to zaproszenie za bujdę, podobnie jak całe mnóstwo innych rzeczy, które mówiła współlokatorka. Jenny poświęciła się zajęciom na uczelni, próbom chóru, została też wybrana na przedstawicielkę pierwszoroczniaków z Whipple do samorządu studentów. Co sobota pracowała w sklepie rodziców, znalazła sobie też dorywcze zajęcie: pomagała przy porządkowaniu dokumentów w rektoracie, żeby się dowiedzieć, w jaki sposób funkcjonuje uczelnia (nigdy wcześniej nie zatrudniono tam studenta pierwszego roku). Musiałaby mocno się postarać, żeby pomieścić w tak intensywnym grafiku jeszcze wycieczkę do Nowego Jorku.

      Pewnej nocy, kilka tygodni przed przerwą z okazji Święta Dziękczynienia, Jenny zgasiła lampkę na biurku, położyła się do łóżka i opatuliła świeżo wypraną lawendową kołdrą, starając się odprężyć po pracy nad skomplikowanym zagadnieniem z ekonomii. Aubrey położyła się godzinę wcześniej, więc Jenny myślała, że przyjaciółka od dawna śpi. Po chwili jednak usłyszała ciche pochlipywanie dobiegające z jej łóżka.

      – Aubrey? – szepnęła.

      Odgłos ustał.

      – Aubrey, ty płaczesz? Co się stało?

      Dziewczyna wydała z siebie zduszony szloch. Jenny westchnęła, odrzuciła kołdrę i usiadła obok koleżanki. Aubrey jak zwykle wzbudzała w niej jednocześnie współczucie i irytację – nie potrafiła się odnaleźć w Carlisle i wpadała z jednego dołka w drugi; sprawiała wrażenie szczęśliwej jedynie podczas imprez w towarzystwie Kate.

      – Co się dzieje, słońce? Powiedz mi – odezwała się Jenny, głaszcząc ją po drżących plecach. – Chodzi o chłopaka?

      – Nie.

      – To o co?

      – Nie… mogę… pojechać… do domu – wykrztusiła Aubrey, szlochając.

      – Do domu? To znaczy do Nevady na ferie?

      Aubrey przytaknęła żałośnie i znów zaniosła się płaczem. Jenny wyskoczyła z łóżka, wzięła z biurka paczkę chusteczek i zapaliła lampkę.

      – Masz, usiądź – powiedziała, wracając na łóżko.

      Aubrey usiadła i wysmarkała nos.

      – Nie stać mnie na samolot. A akademiki będą przez tydzień zamknięte.

      – Dlaczego nic nie mówiłaś? Pojedziesz na ferie do mnie. Wiesz, że zawsze jesteś tam mile widziana. I po problemie.

      – Dziękuję. Trzymam cię za słowo. Ale to nie jedyny problem.

      – Co jeszcze?

      – Nie wiem, gdzie jest moja mama – powiedziała Aubrey, ponownie zalewając się łzami.

      – Nie rozumiem. Pojechała gdzieś? – Jenny podała jej kolejną chusteczkę, a Aubrey otarła twarz.

      – Odłączyli jej telefon. Tak się czasem zdarza. Jest kelnerką,


Скачать книгу