Czarna Kompania. Glen Cook

Czarna Kompania - Glen  Cook


Скачать книгу
się.

      – Jesteś bezczelny, Konował. Kiedy nauczysz się korzystać z drogi służbowej?

      Droga służbowa oznacza, że należy najpierw zawracać łeb porucznikowi i nie przerywać drzemki kapitana, chyba żeby Niebiescy szturmowali Bastion.

      Opowiedziałem mu o Kędziorze i mojej mapie.

      Zdjął nogi z biurka.

      – To robota dla Łaski. – W jego głosie zabrzmiał twardy ton. – Czarna Kompania nie toleruje podstępnych ataków na swoich ludzi.

      Łaska był najwredniejszym z naszych plutonowych. Uważał, że dwunastu ludzi wystarczy, pozwolił jednak, żebyśmy ja i Milczek przyłączyli się do nich. Ja mogłem pozszywać rannych, a Milczek przydałby się, gdyby Niebiescy chcieli grać ostro. Musieliśmy czekać na niego pół dnia, gdyż udał się na krótki wypad do lasu.

      – Co, do cholery, wykombinowałeś? – zapytałem go, gdy wrócił, taszcząc jakiś nędznie wyglądający worek.

      Uśmiechnął się tylko. Jest Milczkiem i cały czas milczy.

      Lokal nazywał się „Tawerna przy Molo” i był całkiem sympatyczny. Sam spędziłem tam wiele wieczorów. Łaska wyznaczył trzech ludzi do pilnowania tylnego wyjścia i po dwóch do każdego z dwóch okien. Następną dwójkę wysłał na dach. Każdy dom w Berylu ma wyjście na dach. Latem ludzie tam śpią.

      Resztę Łaska wprowadził przez drzwi frontowe tawerny.

      Był to mały, buńczuczny facet, który lubował się w dramatycznych gestach. Jego wejście powinny poprzedzać fanfary.

      Tłum zamarł, wpatrzony w nasze tarcze i obnażone miecze oraz fragmenty twarzy o bezlitosnym wyrazie, ledwie widoczne przez szpary w opuszczonych zasłonach hełmów.

      – Verus! – krzyknął Łaska. – Przytaszcz tu swój tyłek!

      Pojawił się dziadek rodziny właścicieli. Posuwał się uniżenie w naszą stronę jak kundel oczekujący kopniaka. Klienci zaczęli szeptać.

      – Cisza! – zagrzmiał Łaska. Potrafił wydobyć głośny ryk ze swego drobnego ciała.

      – W czym mogę wam pomóc, szlachetni panowie? – zapytał stary.

      – Sprowadź tu synów i wnuków, Niebieski.

      Rozległo się skrzypienie krzeseł. Jeden z żołnierzy wbił nóż w blat stołu.

      – Spokój – rozkazał Łaska. – Jedzcie sobie obiad, jak gdyby nigdy nic. Za godzinę was wypuścimy.

      Stary zaczął dygotać.

      – Nie rozumiem, proszę pana. Co takiego zrobiliśmy?

      Łaska uśmiechnął się złowieszczo.

      – Umie udawać niewinnego. Chodzi o morderstwo, Verus. Dwa morderstwa przez otrucie. Dwa usiłowania morderstwa przez otrucie. Sędziowie orzekli karę niewolników.

      Świetnie się bawił.

      Łaska nie należał do typu ludzi, za którym szczególnie przepadałem. Nigdy nie przestał być chłopcem wyrywającym skrzydełka muchom.

      Kara niewolników oznaczała pozostawienie zwłok padlinożernym ptakom po publicznym ukrzyżowaniu. W Berylu jedynie zbrodniarzy chowa się bez kremacji lub nie chowa w ogóle.

      W kuchni powstał tumult. Ktoś usiłował uciec tylnymi drzwiami. Nasi ludzie udaremnili tę próbę.

      W sali nastąpiła eksplozja. Uderzyła w nas fala wymachujących sztyletami istot ludzkich.

      Zepchnęli nas ku drzwiom. Ci, którzy byli niewinni, niewątpliwie obawiali się, że zostaną skazani razem z winnymi. Sprawiedliwość w Berylu jest szybka, brutalna i surowa i rzadko daje pozwanemu szansę na oczyszczenie się z zarzutów.

      Sztylet przeszedł przez zasłonę. Jeden z naszych ludzi padł na ziemię. Mimo że nie jestem zbyt dobry w walce, zająłem jego miejsce. Łaska rzucił jakąś złośliwą uwagę, której nie dosłyszałem.

      – Już nigdy nie będziesz w niebie – odparłem. – Wykreślam cię z Kronik raz na zawsze.

      – Nie pieprz. Nigdy niczego nie pomijasz.

      Padł już tuzin obywateli. Krew tworzyła kałuże na podłodze. Na zewnątrz zebrali się gapie. Za chwilę jakiś śmiałek zaatakuje nas od tyłu.

      Ktoś drasnął sztyletem Łaskę. Ten stracił cierpliwość.

      – Milczek!

      Milczek wziął się już do roboty, był jednak Milczkiem. Oznaczało to, że nie towarzyszył temu żaden dźwięk i bardzo nieliczne efekty wizualne.

      Goście tawerny zostawili nas w spokoju i zaczęli okładać się sami po twarzach, i wymachiwać rękoma w powietrzu. Tańczyli i podskakiwali, łapali się za plecy i tyłki, piszczeli i wyli żałośnie. Kilku zemdlało.

      – Co, do diabła, zrobiłeś? – zapytałem.

      Milczek uśmiechnął się, odsłaniając ostre zęby. Mignął mi przed oczyma swą ciemną łapą i ujrzałem tawernę z nieco zmienionej perspektywy.

      Worek, który przywlókł spoza miasta, okazał się jednym z tych gniazd szerszeni, na które można, jeśli ma się pecha, natrafić w lasach na południe od Berylu. Ich mieszkańcy to przypominające trzmiele potwory, które wieśniacy nazywają łysymi szerszeniami. Mają one charakter najpaskudniejszy w całej przyrodzie. Szybko uspokoiły ludzi z tawerny, oszczędzając wysiłku naszym chłopakom.

      – Dobra robota, Milczek – powiedział Łaska, wyładowawszy najpierw swą wściekłość na kilku nieszczęsnych klientach. Wyprowadził na ulicę tych, którzy pozostali przy życiu.

      Przebadałem naszego poszkodowanego brata, podczas gdy drugi z żołnierzy dobijał rannych. Łaska nazwał to oszczędzeniem Syndykowi kosztów procesu i kata. Milczek przyglądał się temu z uśmiechem na twarzy. On też nie jest sympatycznym facetem, choć rzadko bierze bezpośredni udział w akcji.

      Wzięliśmy więcej jeńców, niż się spodziewaliśmy.

      – Jest ich kupa – stwierdził Łaska z błyskiem w oczach. – Dziękuję, Milczek.

      Szereg więźniów ciągnął się aż do następnej przecznicy.

      Fortuna to niestała dziwka. Zawiodła nas do „Tawerny przy Molo” w krytycznym momencie. Gdy nasz czarownik przeszukiwał lokal, odkrył coś bardzo cennego – całą bandę ludzi schowanych w kryjówce pod piwnicą z winami. Wśród nich znajdowali się niektórzy z najlepiej znanych Niebieskich.

      Łaska plótł głupstwa – zastanawiał się, jakiej nagrody zażąda nasz informator. Nie było żadnego informatora. To gadanie miało na celu odwrócenie uwagi wroga od naszych czarodziejów. Będą się teraz krzątać w poszukiwaniu wyimaginowanych szpiegów.

      – Wyprowadzić ich – rozkazał Łaska. Spojrzał na posępną grupę. Uśmiech nie opuszczał jego twarzy. – Myślicie, że spróbują czegoś?

      Nie spróbowali. Jego absolutna pewność siebie zastraszyła wszystkich, którym mogło coś przyjść do głowy.

      Pomaszerowaliśmy przez labirynt krętych uliczek o wieku dorównującym połowie wieku świata. Nasi więźniowie wlekli się apatycznie. Wytrzeszczałem gały z wrażenia. Moi towarzysze nie dbają o przeszłość, ja jednak nie mogę nie czuć zachwytu – i niekiedy lęku – na myśl o tym, jak głęboko w otchłań czasu sięga historia Berylu.

      Łaska zarządził nieoczekiwany postój. Dotarliśmy do Alei Syndyków, która wije się od Komory Celnej aż do głównej bramy Bastionu. Aleją szła procesja. Mimo że dotarliśmy


Скачать книгу