Czarna Kompania. Glen Cook

Czarna Kompania - Glen  Cook


Скачать книгу
z całą resztą. Wielki dostojnik imperium.

      Róże to królowa miast Wcięcia. Tłoczne, bezładnie zabudowane wolne miasto. Republika. Pani nie uważała za wskazane odbierać mu jego tradycyjnej autonomii. Światu potrzebne są miejsca, w których ludzie wszelkiego autoramentu i pozycji mogą uwolnić się od zwykle krępujących ich ograniczeń.

      Tak jest, Róże, miasto bez władcy. Pełne agentów, szpiegów i tych, którzy żyją poza zasięgiem prawa. W tym środowisku, twierdził Jednooki, jego plan musi wydać owoce.

      Gdy przybyliśmy, czerwone mury Róż majaczyły nad nami, ciemne jak zakrzepła krew w świetle zachodzącego słońca.

      Goblin wszedł spokojnie do pokoju, który zajęliśmy.

      – Znalazłem miejsce – pisnął do Jednookiego.

      – Dobrze.

      Ciekawe. Od tygodni nie wymienili ani jednej obelgi. Z reguły godzina bez awantur stanowiła cud.

      Duszołap poruszył się w ciemnym kącie, gdzie tkwił jak chudy, czarny krzak, jak tłum cicho rozprawiający sam ze sobą.

      – Gadaj.

      – To stary rynek miejski. Dochodzi do niego dwanaście ulic i zaułków. Nocą jest kiepsko oświetlony. Po zmierzchu nie ma tam ruchu.

      – Brzmi wspaniale – stwierdził Jednooki.

      – Jest idealny. Wynająłem pokój z widokiem na plac.

      – Rzućmy na to okiem – zaproponował Elmo. Mieliśmy dosyć przebywania w zamknięciu. Zaczął się exodus. Jedynie Duszołap pozostał na miejscu. Być może rozumiał naszą potrzebę wyrwania się.

      Goblin miał najwyraźniej rację co do placu.

      – I co? – zapytałem. Jednooki uśmiechnął się. – Cholerne milczki! – warknąłem. – Dowcipnisie!

      – Dziś w nocy? – zapytał Goblin.

      Jednooki kiwnął głową.

      – Jeśli stare straszydło się zgodzi.

      – Mam tego dosyć – oznajmiłem. – Co tu jest grane? Wszystko, co robicie, błazny, to granie w karty i patrzenie, jak Kruk ostrzy noże.

      To się ciągnęło godzinami. Odgłos osełki trącej o stal przeszywał mnie dreszczem. To był zły znak. Kruk nie robi tego, jeśli nie spodziewa się paskudnych kłopotów.

      Jednooki wydał z siebie odgłos przypominający krakanie wrony.

      Wyprowadziliśmy wóz o północy. Właściciel stajni nazwał nas wariatami. Jednooki odpowiedział mu jednym ze swych sławnych uśmiechów. On powoził. Reszta szła na piechotę, otaczając wóz ze wszystkich stron.

      Ktoś wyrył na kamieniu jakiś tekst – zapewne Jednooki podczas jednego ze swych niewyjaśnionych wypadów z naszej kwatery.

      Do kamienia dołączyły wypchane skórzane worki i solidny stół z desek. Wyglądał na zdolny do wytrzymania ciężaru bloku. Nogi miał wykonane z ciemnego, wypolerowanego drewna, inkrustowane symbolami w srebrze i kości słoniowej. Wzory były bardzo skomplikowane, hieroglificzne, mistyczne.

      – Skąd macie ten stół? – zapytałem. Goblin pisnął i roześmiał się. – Czemu, do diabła, nie możecie mi wreszcie powiedzieć? – warknąłem.

      – Zgoda – odparł Jednooki ze złośliwym chichotem. – Zrobiliśmy go.

      – Po co?

      – Żeby położyć na nim naszą skałę.

      – Nic mi nie powiedziałeś.

      – Cierpliwości, Konował. Wszystko we właściwym momencie.

      Sukinsyn.

      Nasz plac wyglądał jakoś dziwnie. Skryty we mgle. W żadnym innym miejscu nie było mgły.

      Jednooki zatrzymał wóz na samym środku placu.

      – Dawajcie ten stół, chłopaki.

      – Sam go dawaj – pisnął Goblin. – Wydaje ci się, że się wymigasz od roboty? – Odwrócił się do Elma. – Cholerny stary kaleka, zawsze się wykręci.

      – Jest w tym racja, Jednooki.

      Jednooki zaprotestował.

      – Ruszaj stamtąd tyłek – warknął Elmo.

      Jednooki spojrzał spode łba na Goblina.

      – Któregoś dnia cię dorwę, Pyzatku. Klątwa impotencji. Jak to brzmi?

      Goblin się nie przestraszył.

      – Rzuciłbym na ciebie klątwę głupoty, gdyby to mogło ci w czymś zaszkodzić.

      – Zdejmujcie ten cholerny stół – warknął Elmo.

      – Nerwowy? – zapytałem. Ich sprzeczki nigdy go nie drażniły. Traktował je jako rozrywkę.

      – Tak. Ty i Kruk, właźcie na górę pchać.

      Ten stół był cięższy, niż się zdawało. Potrzeba było nas wszystkich, żeby go ściągnąć z wozu. Udawane postękiwanie i przekleństwa Jednookiego nie załatwiały sprawy. Zapytałem go, jak wciągnął stół na wóz.

      – Zbudowałem go tam, głupku – odparł, po czym zaczął nam suszyć głowę, każąc przesunąć stół o centymetr w tę, a potem centymetr w tamtą stronę.

      – Daj spokój – powiedział Duszołap. – Nie mamy na to czasu.

      Jego niezadowolenie wywarło cudowny skutek. Ani Goblin, ani Jednooki nic już nie powiedzieli.

      Zsunęliśmy kamień na stół. Cofnąłem się i otarłem pot z twarzy. Byłem nim zalany. W środku zimy. Od tego głazu buchało ciepło.

      – Worki – powiedział Duszołap głosem kobiety, którą z przyjemnością bym spotkał.

      Złapałem jeden z nich. Jęknąłem. Był ciężki.

      – Hej. To forsa.

      Jednooki zachichotał nieprzyzwoicie. Zwaliłem worek na stos leżący pod stołem. Cały cholerny majątek. W gruncie rzeczy nigdy nie widziałem tyle forsy naraz.

      – Przetnijcie worki! – rozkazał Duszołap. – Szybko!

      Kruk przeciął worki. Majątek wysypał się na bruk. Patrzyliśmy na to z sercami przepojonymi żądzą.

      Duszołap chwycił Jednookiego za bark i ujął Goblina za ramię. Wydawało się, że obaj czarodzieje się skurczyli. Zwrócili się w stronę wozu i kamienia.

      – Przesuńcie wóz – rozkazał Duszołap.

      Wciąż jeszcze nie przeczytałem nieśmiertelnej inskrypcji, którą wyryli na skale. Pospiesznie rzuciłem na nią wzrokiem.

      NIECH TEN, KTO CHCE POSIĄŚĆ TEN SKARB, POŁOŻY GŁOWĘ STWORZENIA ZWANEGO ZGARNIACZEM W OBRĘBIE TEGO KAMIENNEGO TRONU

      O! Och. Jasno powiedziane. Bezpośrednie. Proste. W naszym stylu. Ha!

      Cofnąłem się o krok, próbując ocenić rozmiary inwestycji Duszołapa. Wśród gór srebra dostrzegłem też złoto. Z jednego z worków wysypały się nieoszlifowane klejnoty.

      – Włosy – zażądał Duszołap.

      Jednooki wręczył mu je. Duszołap wepchnął je kciukiem w ściany zagłębienia wielkości głowy. Cofnął się o krok i złączył ręce z Jednookim i Goblinem. Rzucili czar.

      Skarb, stół i kamień zaczęły lśnić złocistym blaskiem.

      Nasz arcywróg był już trupem. Pół świata będzie


Скачать книгу