Czarna Kompania. Glen Cook

Czarna Kompania - Glen  Cook


Скачать книгу
szybko spojrzałem w stronę placu.

      Duszołap odczytał i to. Wrócił do sprawy Zgarniacza.

      – Zwykła eliminacja nigdy nie była moim zamiarem. Pragnę, by bohater z Forsbergu sam siebie zdyskredytował.

      Znał naszego nieprzyjaciela lepiej, niż nam się zdawało. Zgarniacz tańczył tak, jak mu zagrał. Dokonał już dwóch spektakularnych, nieudanych ataków na naszą pułapkę. Te niepowodzenia zrujnowały mu reputację wśród sympatyków. Podobno w Różach aż kipiało od sympatii proimperialnych.

      – Zrobi z siebie durnia, a potem go zgnieciemy. Jak szkodnika.

      – Nie lekceważ go. – Co za bezczelność. Udzielanie rad jednemu ze Schwytanych. – Kulawiec…

      – Tego nie zrobię. Nie jestem Kulawcem. On i Zgarniacz są do siebie podobni. W dawnych czasach… Dominator uczyniłby go jednym z nas.

      – Jaki on był?

      Wyciągnij to z niego, Konował. Od Dominatora jest tylko jeden krok do Pani.

      Duszołap podniósł prawą dłoń do góry, otworzył ją i powoli uformował w szpony. Jego gest mną wstrząsnął. Wyobraziłem sobie, że te szpony rozszarpują mi duszę. Koniec rozmowy.

      Później powiedziałem Elmowi:

      – Wiesz, to na zewnątrz nie musi być autentyczne. Mogłoby to być byle co, pod warunkiem że tłuszcza nie mogłaby się tam dostać.

      – Mylisz się – stwierdził Duszołap. – Zgarniacz musiał wiedzieć, że to prawda.

      Następnego ranka otrzymaliśmy pismo od Kapitana. Głównie wiadomości. Garstka buntowniczych partyzantów złożyła broń w zamian za obietnicę amnestii. Część żołnierzy sił regularnych, które przybyły na południe za Zgarniaczem, zaczęła się wycofywać. Zamieszanie dotarło aż do samego Kręgu. Niepowodzenie Zgarniacza w Różach zaniepokoiło ich.

      – Dlaczego? – zapytałem. – Nic się naprawdę nie stało.

      – To się dzieje po drugiej stronie – odparł Duszołap. – W umysłach ludzi. – Czy była w tym nuta samozadowolenia? – Zgarniacz, a co za tym idzie Krąg, wydaje się bezsilny. Powinien był oddać dowództwo we Wcięciu komuś innemu.

      – Gdybym ja był wielkim generałem, też bym się pewnie nie przyznał, że spieprzyłem robotę – stwierdziłem.

      – Konował… – Zdumiony Elmo wciągnął powietrze. Z reguły nie wypowiadam głośno swych opinii.

      – To prawda, Elmo. Czy możesz sobie wyobrazić, żeby jakiś generał, nasz czy ich, poprosił o przejęcie od niego dowództwa?

      Czarny morion zwrócił się ku mnie.

      – Ich wiara obumiera. Armia pozbawiona wiary w siebie jest pokonana bardziej niż ta, która poniosła klęskę w bitwie. – Kiedy Duszołap wsiada na jakiś temat, nic nie może odwrócić jego uwagi.

      Odniosłem zabawne wrażenie, że on właśnie byłby zdolny oddać dowództwo komuś o większych kwalifikacjach.

      – Zaciskamy teraz pętlę. Powtarzajcie to wszyscy w tawernach. Szepczcie o tym na ulicach. Weźcie się do niego. Pogońcie go. Naciskajcie na niego tak mocno, że nie będzie miał czasu myśleć. Chcę go przyprzeć do muru, tak żeby zrobił coś głupiego.

      Pomyślałem, że Duszołap wpadł na właściwy pomysł. Tego odcinka wojny nie da się wygrać na polu bitwy. Wiosna była tuż-tuż, lecz walki wciąż się nie rozpoczęły. Oczy całego Wcięcia skierowane były na wolne miasto, w oczekiwaniu na wynik tego pojedynku pomiędzy Zgarniaczem a wojownikiem Pani.

      – Śmierć Zgarniacza nie jest już konieczna – zauważył Duszołap. – Jego wiarygodność upadła. Teraz niszczymy wiarę członków jego ruchu w siebie. – Wrócił do swej warty przy oknie.

      – Kapitan mówi, że Krąg kazał Zgarniaczowi wyjechać – odezwał się Elmo. – Odmówił.

      – Zbuntował się przeciwko buntownikom?

      – Chce się najpierw uporać z tą pułapką.

      Kolejny element natury ludzkiej działający na naszą korzyść. Arogancka pycha.

      – Wyjmuj karty. Goblin i Jednooki obrabowali sporo wdów i sierot. Czas ich trochę sczyścić.

      Zgarniacz pozostał sam, tropiony i przerażony jak zbity pies biegnący przez mroczne zaułki. Nie mógł ufać nikomu. Było mi go żal. Prawie.

      Był głupi. Tylko głupcy upierają się przy walce, gdy nie mają szans. Szanse Zgarniacza topniały z godziny na godzinę.

      Wskazałem kciukiem na ciemność w pobliżu okna.

      – Brzmi jak zebranie Bractwa Szeptów.

      Kruk spojrzał ponad moim ramieniem. Nie powiedział nic. Graliśmy w tonka we dwóch; nudna gra dla zabicia czasu.

      Dobiegał stamtąd tuzin szepczących do siebie głosów.

      – Czuję to. – Mylisz się. – To z południa. – Kończmy z tym. – Jeszcze nie. – Już czas. – Potrzeba jeszcze chwili. – Nadużywamy dobrej passy. Karta może się odwrócić. – Wystrzegaj się pychy. – Jest już tutaj. Jego smród poprzedza go jak oddech szakala.

      – Ciekawe, czy czasem przegrywa spór sam ze sobą?

      Kruk nadal milczał. Gdy byłem w śmielszym nastroju, próbowałem co nieco z niego wyciągnąć. Bez rezultatu. Lepiej mi wychodziło z Duszołapem.

      Duszołap zerwał się nagle. Z jego ust wydobył się gniewny odgłos.

      – Co jest? – zapytałem. Zmęczyły mnie już Róże. Napełniały mnie niesmakiem. Nudziły mnie i bałem się ich. Zapuszczenie się samemu w te ulice mogło kosztować życie.

      Jeden z tych widmowych głosów miał rację. Zbliżaliśmy się do punktu, w którym straty przerosną zyski. Sam zacząłem odczuwać dla Zgarniacza niechętny podziw. Nie chciał się poddać ani uciec.

      – Co jest? – zapytałem ponownie.

      – Kulawiec. Jest w Różach.

      – Tutaj? Dlaczego?

      – Wyczuł wielką szansę. Chce ją wykorzystać.

      – To znaczy wmieszać się w naszą akcję.

      – To w jego stylu.

      – Czy Pani nie…

      – Tu są Róże. Ona jest daleko. Poza tym wszystko jej jedno, kto go capnie.

      Rozgrywki pomiędzy wicekrólami Pani. Dziwny jest ten świat. Nie potrafię zrozumieć ludzi spoza Kompanii.

      Nasze życie jest proste. Nie żądają od nas myślenia. Tym zajmuje się Kapitan. My tylko wypełniamy rozkazy. Dla większości z nas Czarna Kompania jest schronieniem, kryjówką przed dniem wczorajszym, w której możemy się stać nowymi ludźmi.

      – Co robimy? – zapytałem.

      – Ja zajmę się Kulawcem.

      Zaczął poprawiać strój.

      Goblin i Jednooki weszli do pokoju chwiejnym krokiem. Byli tak pijani, że musieli podtrzymywać się nawzajem.

      – Cholera – pisnął Goblin. – Znowu śnieg. Pieprzony śnieg. Myślałem, że już po zimie.

      Jednooki zaintonował pieśń. Coś o urokach zimy. Nie mogłem go zrozumieć. Mowę miał niewyraźną, a poza tym zapomniał połowy słów.

      Goblin opadł na krzesło. Zapomniał o Jednookim. Tamten zwalił się na podłogę u jego stóp, zwymiotował mu na


Скачать книгу