Czarna Kompania. Glen Cook
wraz z wozem. Zatrzymał go i zeskoczył na ziemię.
– Gdzie byłeś, do diabła? – Ze strachu i zmęczenia zrobiłem się zły.
– Potrzeba czasu, żeby znaleźć chłopca stajennego i przygotować zaprzęg. O co biega? Co się stało?
– Kulawiec tu był.
– Niech to szlag. Co zrobił?
– Nic. Tylko…
– Do roboty – warknął Kruk. – Zanim wróci.
Zaniósł głowę do kamienia. Czary ochronne jak gdyby przestały istnieć. Włożył nasze trofeum do przygotowanego na nie zagłębienia. Złocista poświata zniknęła. Płatki śniegu zaczęły opadać na głowę i kamień.
– Jazda – wydyszał Elmo. – Czasu jest mało.
Złapałem za worek i dźwignąłem go na wóz. Przewidujący Elmo rozłożył brezent, by luźne monety nie wpadały pomiędzy deski podłogi.
Kruk kazał mi zgarniać rozsypane pieniądze pod stół.
– Elmo, opróżnij parę worków i daj je Konowałowi.
Oni dźwigali worki. Ja zbierałem na dole monety.
– Minęła minuta – oznajmił Kruk.
Połowa worków była już na wozie.
– Za dużo monet luzem – poskarżyłem się.
– Jak będzie trzeba, to je zostawimy.
– Co z tym wszystkim zrobimy? Jak to ukryjemy?
– W sianie w stajni – odparł Kruk. – Na razie. Potem zamontujemy w wozie fałszywe dno. Minęły dwie minuty.
– A co ze śladami wozu? – zapytał Elmo. – Może pójść za nimi do stajni.
– Dlaczego właściwie miałoby go to obchodzić? – zastanowiłem się głośno.
Kruk nie zwrócił na mnie uwagi.
– Nie zatarłeś ich, jadąc tutaj? – zapytał Elma.
– Nie przyszło mi to do głowy.
– Cholera!
Wszystkie worki były załadowane. Elmo i Kruk pomogli mi zbierać monety.
– Trzy minuty – powiedział Kruk. – Cicho! – Zaczął nasłuchiwać. – Duszołap nie mógłby tu dotrzeć tak szybko, prawda? Nie. To znowu Kulawiec. Jazda. Ty weź wóz, Elmo. Jedź w stronę przejścia. Zgubi nas w tłoku. Ja pójdę za tobą. Konował, spróbuj zatrzeć ślady Elma.
– Gdzie on jest? – zapytał Elmo, wpatrzony w padający śnieg.
Kruk wskazał palcem.
– Będziemy musieli go zgubić. Albo nam to zabierze. Naprzód, Konował. Ruszaj, Elmo.
– Wio! – Elmo szarpnął za postronki.
Wóz ruszył ze skrzypem. Zanurkowałem pod stół i wypchałem sobie kieszenie, po czym pognałem w stronę przeciwną do tej, gdzie, jak powiedział Kruk, znajdował się Kulawiec.
Nie wiem, czy miałem dużo szczęścia w zacieraniu śladów Elma. Myślę, że poranny ruch na drogach pomógł nam bardziej niż wszystko, co zrobiłem. Pozbyłem się chłopca stajennego. Wręczyłem mu skarpetkę pełną złota i srebra. Było tego więcej, niż mógł zarobić przez lata pracy w stajni. Zapytałem go, czy mógłby zniknąć, najlepiej opuścić Róże.
– Nie wrócę nawet po rzeczy – odparł. Rzucił widły, wybiegł i więcej go nie widziano.
Pospieszyłem z powrotem na kwaterę.
Wszyscy spali, nie licząc Ottona.
– O, Konował – powiedział. – Najwyższy czas.
– Boli?
– Tak.
– Kac?
– To też.
– Zobaczymy, co się da zrobić. Dawno się obudziłeś?
– Pewnie z godzinę temu.
– Był tu Duszołap?
– Nie. Swoją drogą, co się z nim stało?
– Nie wiem.
– Hej, to moje buty! Co ty, kurde, robisz w moich butach?
– Spokojnie. Wypij to.
Wypił.
– No, dobra. Co robisz w moich butach?!
Zdjąłem buty i ustawiłem je przy piecu. Ogień palił się bardzo słabo. Otto łaził za mną, gdy dokładałem węgla.
– Jeśli się nie uspokoisz, zerwiesz szwy.
Muszę przyznać, że nasi ludzie słuchają mnie, jeśli rady dotyczą leczenia. Mimo że Otto był zły, położył się i leżał spokojnie. Nie przestał jednak mnie przeklinać.
Ściągnąłem mokre ubranie i włożyłem nocną koszulę, która leżała obok. Nie wiem, skąd się wzięła. Była za krótka. Nastawiłem wodę na herbatę, po czym zwróciłem się w stronę Ottona.
– Przyjrzyjmy się temu bliżej. – Wyciągnąłem apteczkę.
Oczyszczałem właśnie okolicę rany, a Otto przeklinał cicho, gdy usłyszałem dźwięk. Skrzyp-tup. Skrzyp-tup. Zatrzymał się tuż pod drzwiami.
Otto wyczuł mój strach.
– Co jest grane?
– To…
Drzwi otworzyły się za moimi plecami. Odwróciłem się. Miałem rację.
Kulawiec podszedł do stołu, opadł na krzesło i dokonał oględzin pokoju. Przeszył mnie wzrokiem. Zastanawiałem się, czy przypominał sobie, co mu zrobiłem w Wiośle.
– Właśnie wstawiłem wodę na herbatę – powiedziałem pustym głosem.
Spojrzał na mokre buty i płaszcz, potem na każdego w pokoju, wreszcie z powrotem na mnie.
Kulawiec nie jest wysoki. Nie wywiera szczególnego wrażenia, jeśli spotka się go na ulicy, nie wiedząc, kim jest. Podobnie jak Duszołap, wkłada ubranie w jednym kolorze – brudnobrązowym. Strój był obdarty. Twarz zasłaniała mu wyświechtana, ciężko zwisająca skórzana maska. Otaczały ją splątane pasma włosów wystające spod kaptura – siwe z czarnym nalotem.
Nie powiedział ani słowa. Po prostu siedział i patrzył. Nie wiedząc, co innego uczynić, dokończyłem opatrywanie Ottona, po czym zrobiłem herbatę. Napełniłem trzy cynowe kubki, dałem jeden Ottonowi, drugi postawiłem przed Kulawcem, a trzeci wziąłem sam.
Co teraz? Nie mam pretekstu, by zająć się czymś. Nie mam gdzie usiąść, tylko przy tym stole… Niech to szlag!
Kulawiec zdjął maskę. Uniósł cynowy kubek…
Nie mogłem oderwać wzroku.
Miał twarz trupa, kiepsko zakonserwowanej mumii. Oczy były żywe, lśniące złowrogim blaskiem, tuż pod jednym z nich znajdował się jednak kawałek zgniłego ciała. Poniżej nosa, w prawym kąciku ust brak było fragmentu wargi. Widać było dziąsło i pożółkłe zęby.
Kulawiec wypił łyk herbaty, zmierzył mnie wzrokiem i uśmiechnął się.
O mało się nie zlałem.
Podszedłem do okna. Było teraz trochę jaśniej, śnieżyca osłabła, nadal jednak nie widziałem kamienia.
Na schodach rozległ się tupot. Elmo i Kruk weszli do pokoju. Elmo warknął:
– Hej,