Czarna Kompania. Glen Cook
Ottona przed śniegiem. Dla zabicia czasu zająłem się stawianiem pasjansa.
Nagle – jak grom z jasnego nieba – odezwał się Duszołap:
– Ona jest bardzo piękna, Konował. Wygląda młodo, świeżo, oszałamiająco, ale serce ma jak głaz. W porównaniu z nią Kulawiec to milutki piesek. Módl się, żebyś nigdy nie wpadł jej w oko.
Duszołap wyjrzał przez okno. Chciałem mu zadać wiele pytań, lecz żadne jakoś nie przyszło mi na myśl w tym momencie. Cholera, naprawdę zmarnowałem wtedy szansę.
Jakiego koloru ma włosy? Oczy? Jak się uśmiecha? To wszystko znaczyło dla mnie wiele, ponieważ nie mogłem się tego dowiedzieć.
Duszołap wstał i włożył płaszcz.
– Opłaciło się, choćby tylko ze względu na Kulawca – stwierdził. Zatrzymał się przy drzwiach i przeszył mnie wzrokiem. – Ty, Elmo i Kruk, wypijcie za moje zdrowie. Słyszałeś?
Wyszedł. W minutę później przyszedł Elmo. Zabraliśmy Ottona i wyruszyliśmy w drogę do Mejstriktu. Przez długi czas nerwy miałem do cna zszarpane.
4. SZEPT
To zadanie przyniosło nam największy zysk w zamian za najmniejszy wysiłek, pośród wszystkich, które pamiętam. To było czyste szczęście, które sprzyjało nam w stu procentach. Dla buntowników była to katastrofa.
Uciekaliśmy z Wcięcia, gdzie linie obronne Pani załamały się niemal z dnia na dzień. Razem z nami uciekało pięciuset lub sześciuset żołnierzy regularnej armii, którzy zgubili swoje jednostki. By zyskać na czasie, Kapitan postanowił przejść prosto przez Puszczę Chmury do Lordów, zamiast podążać dłuższą drogą, która okrążała go od południa.
Dzień lub dwa drogi za nami znajdował się batalion regularnych sił buntowników. Mogliśmy zawrócić i dać im łupnia, ale Kapitan wolał, żebyśmy się im wymknęli. Podobał mi się ten tok myślenia. Walki wokół Róż były straszliwe. Tysiące padły w boju. Ponieważ do Kompanii przyłączyło się tylu dodatkowych żołnierzy, straciłem pewną liczbę ludzi tylko przez to, że zabrakło mi czasu na ich opatrzenie.
Otrzymaliśmy rozkaz, by zameldować się Gliździe w Lordach. Duszołap sądził, że miasto będzie celem następnego uderzenia buntowników. Choć byliśmy bardzo zmęczeni, spodziewaliśmy się ujrzeć jeszcze wiele zaciekłych walk, zanim zima opóźni tempo działań.
– Konował! Popatrz sobie! – Białas nadbiegł do miejsca, gdzie siedziałem z Kapitanem, Milczkiem i z jednym czy z dwoma innymi. Przez jego ramię przewieszona była naga kobieta. Mogłaby uchodzić za atrakcyjną, gdyby jej tak gruntownie nie zmaltretowano.
– Nie najgorzej, Białas, nie najgorzej – powiedziałem i wróciłem do swych dzienników.
Z tyłu, za Białasem, nie cichły wrzaski i okrzyki. Nasi ludzie zbierali owoce zwycięstwa.
– To barbarzyńcy – zauważył Kapitan bez złości.
– Trzeba ich czasem spuścić ze smyczy – przypomniałem mu. – Lepiej tutaj niż przy mieszkańcach Lordów.
Kapitan zgodził się z niechęcią. Po prostu nie lubi gwałtów i grabieży, choć stanowią one część naszego rzemiosła. Myślę, że jest w głębi duszy romantykiem, przynajmniej jeśli chodzi o kobiety.
Spróbowałem poprawić mu nastrój.
– Same się o to prosiły, skoro chwyciły za broń.
– Jak długo to już trwa, Konował? – zapytał mnie posępnym tonem. – Wydaje się, że wieczność, prawda? Czy pamiętasz w ogóle czas, w którym nie byłeś żołnierzem? Jaki w tym sens? Po co tu jesteśmy? Ciągle wygrywamy bitwy, ale Pani przegrywa wojnę. Dlaczego nie odwołają po prostu całej imprezy i nie wrócą do domów?
Częściowo miał rację. Od czasu Forsbergu cofamy się i cofamy, mimo że dobrze walczyliśmy. Wcięcie było bezpieczne, dopóki nie wtrącili się Zmiennokształtny i Kulawiec.
Podczas ostatniego odwrotu natrafiliśmy przypadkiem na bazę buntowników. Przypuszczaliśmy, że był to główny ośrodek szkolenia do kampanii przeciw Gliździe. Na szczęście zauważyliśmy buntowników, zanim oni dostrzegli nas. Otoczyliśmy obóz i natarliśmy na nich przed świtem. Mieli znaczną przewagę liczebną, lecz nie stawili większego oporu. Gros z nich stanowili zieloni ochotnicy. Zaskakującym elementem była natomiast obecność zastępu amazonek.
Słyszeliśmy o nich, rzecz jasna. Trochę pojawiło się ich na wschodzie, wokół Rdzy, gdzie walki są bardziej zacięte i długotrwałe niż tutaj. Dla nas jednak było to pierwsze spotkanie. Napełniło ono naszych ludzi pogardą dla kobiet-wojowników, mimo że walczyły lepiej niż ich towarzysze – mężczyźni.
Dym zaczął napływać w naszą stronę. Nasi ludzie podpalili budynki koszar i dowództwa.
– Konował, pójdź tam i przypilnuj, żeby ci durnie nie podpalili lasu – mruknął Kapitan.
Podniosłem się, wziąłem torbę i poszedłem spokojnie w ten zgiełk.
Wszędzie walały się trupy. Ci durnie musieli się czuć całkowicie bezpiecznie. Nie wybudowali palisady ani nie okopali obozu. Głupota. To pierwsza rzecz, którą się robi, nawet jeśli jest się pewnym, że w promieniu stu kilometrów nie ma nieprzyjaciela. Dopiero później wznosi się dachy nad głowami. Lepiej zmoknąć, niż dać się zabić.
Powinienem się już do takich widoków przyzwyczaić. Jestem w Kompanii od dawna. W istocie przejmuję się tym mniej niż niegdyś. Uodporniłem się. Nadal jednak staram się unikać najgorszych widoków.
Wy, którzy będziecie po mnie bazgrać w tych Kronikach, zdaliście już sobie sprawę, że unikam przekazywania całej prawdy o naszej bandzie szubrawców. Wiecie, że są okrutni, gwałtowni i ciemni. To prawdziwi barbarzyńcy, realizujący swe najokrutniejsze marzenia. Hamuje ich jedynie obecność kilku przyzwoitych facetów. Nieczęsto pokazuję ich z tej strony, ponieważ ci ludzie są moimi braćmi, moją rodziną, a już w dzieciństwie nauczono mnie, że nie mówi się źle o krewnych. Stare nauki mają najtrwalszy żywot.
Kruk śmieje się, gdy czyta moje zapiski.
– Czysty lukier – mówi o nich i grozi, że zabierze mi Kroniki i będzie opisywał wypadki tak, jak sam je widzi.
Ten twardziel Kruk żartuje sobie ze mnie. A kto to łaził po obozie i przerywał ludziom zabawę, gdy tylko urozmaicali ją sobie odrobiną tortur? Za kim jeździła dziewięcioletnia dziewczynka na starym mule? Nie za Konowałem, bracia. Nie, nie. Konował to żaden romantyk. Ta namiętność jest zarezerwowana dla Kapitana i Kruka.
Rzecz jasna Kruk stał się najlepszym przyjacielem Kapitana. Siedzą razem jak para głazów i rozmawiają o sprawach, o których zwykle mówią kamienie. Wystarcza im ich własne towarzystwo.
Elmo dowodził podpalaczami. Byli to starsi wiekiem żołnierze Kompanii, którzy nasycili już swe mniej intensywne żądze cielesne. Wśród tych, którzy nadal obrabiali panie, przeważali młodzi żołnierze sił regularnych, którzy dołączyli do nas.
Stawili oni buntownikom poważny opór pod Różami, lecz przeciwnik był zbyt silny. Połowa Kręgu Osiemnastu wyruszyła w pole przeciw nam. Po swojej stronie mieliśmy jedynie Kulawca i Zmiennokształtnego, ale tych dwóch spędziło więcej czasu na sabotowaniu siebie nawzajem niż na próbach odparcia ataków Kręgu. Rezultatem była klęska. Najbardziej upokarzająca porażka Pani w tej dekadzie.
Krąg z reguły potrafi się zjednoczyć. Jego członkowie nie tracą więcej energii na zwalczanie siebie nawzajem niż na walkę z nieprzyjacielem.
– Hej! Konował! – zawołał Jednooki. – Zabaw