Czarna Kompania. Glen Cook

Czarna Kompania - Glen  Cook


Скачать книгу
przykucnął. Nic nie powiedział. Goblin zacznie mówić, gdy będzie gotowy.

      Minęło kilka minut, zanim wziął się w garść. Wreszcie powiedział:

      – Duszołap kazał nam zmiatać stąd w cholerę, i to szybko. Spotka się z nami na drodze do Lordów.

      – To wszystko?

      Nigdy nie słyszymy więcej, ale Kapitan nie traci nadziei. Kiedy się widzi, przez co musi przejść Goblin, gra nie wydaje się warta świeczki.

      Wbiłem w niego wzrok. To była cholerna pokusa. Odwzajemnił moje spojrzenie.

      – Później, Konował. Daj mi czas, żebym to sobie poukładał we łbie.

      Skinąłem głową.

      – Trochę herbaty ziołowej przywróci ci siły – powiedziałem.

      – O nie. Nie wlejesz we mnie żadnych szczurzych szczyn Jednookiego.

      – Nie jego. Moje własne.

      Odmierzyłem ilość wystarczającą na kwartę mocnego napoju, dałem to Jednookiemu, zamknąłem apteczkę i wróciłem do papierów. Na zewnątrz zaskrzypiał wóz.

      Wynosząc pierwsze naręcze papierów, dostrzegłem, że ludzie na placu musztry dobijali już jeńców. Kapitan się nie ociągał. Chciał się znaleźć jak najdalej od obozu, zanim wróci Szept.

      Nie mogę mieć do niego o to pretensji. Szept cieszy się wyjątkowo paskudną opinią.

      Nie zabrałem się do zabezpieczonych nieprzemakalną tkaniną paczuszek, dopóki nie wyruszyliśmy w drogę. Zasiadłem przy woźnicy i otworzyłem pierwszą z nich, nadaremnie usiłując ignorować szaleńcze podskoki pozbawionego resorów pojazdu.

      Przejrzałem ich zawartość dwukrotnie. Z każdą chwilą byłem coraz bardziej strapiony.

      Prawdziwy dylemat. Czy powinienem powiedzieć Kapitanowi, czego się dowiedziałem? Jednookiemu lub Krukowi? Każdy z nich byłby zainteresowany. Czy powinienem zostawić wszystko dla Duszołapa? Niewątpliwie on wolałby, żebym tak zrobił. Pytanie brzmiało: Czy udzielenie tej informacji wchodziło w zakres moich zobowiązań wobec Kompanii? Potrzebna mi była rada.

      Zeskoczyłem z wozu i pozwoliłem, by kolumna mnie mijała, aż ujrzałem Milczka. Trzymał straż pośrodku. Jednooki był na przedzie, a Goblin z tyłu. Każdy z nich wart był tyle, co pluton zwiadowców.

      Milczek spojrzał na mnie z góry, z grzbietu wielkiego karego wierzchowca, którego dosiada, kiedy jest w paskudnym nastroju. Skrzywił się. Spośród wszystkich naszych czarodziejów on jest najbliższy tego, co można by nazwać złem, choć podobnie jak w przypadku wielu z nas, są to raczej pozory niż rzeczywistość.

      – Mam problem – powiedziałem. – Poważny. Ty jesteś tu najlepszym powiernikiem. – Rozejrzałem się wkoło. – Nie chcę, żeby ktoś jeszcze to usłyszał.

      Milczek skinął głową. Wykonał skomplikowane, płynne gesty, zbyt szybkie, żeby nadążyć za nimi wzrokiem. Nagle przestałem słyszeć wszystko, co działo się w odległości większej niż półtora metra. Zdziwilibyście się, jak wielu dźwięków nie zauważa się, dopóki nie znikną. Podzieliłem się z Milczkiem zdobytą wiedzą.

      Trudno jest nim wstrząsnąć. Widział i słyszał już wiele. Tym razem jednak wyglądał na zdumionego jak należy.

      Przez chwilę myślałem nawet, że coś powie.

      – Czy powinienem powiedzieć Duszołapowi?

      Pełne wigoru skinięcie głową. W porządku. W to nie wątpiłem. Dla Kompanii to była zbyt duża sprawa. Połknęłaby nas, gdybyśmy zatrzymali ją dla siebie.

      – A co z Kapitanem? Jednookim? Innymi?

      Tym razem odpowiedź była nie tak szybka i mniej zdecydowana. Poradził mi tego nie robić. Dzięki kilku pytaniom oraz intuicji rozwiniętej podczas długiej znajomości zrozumiałem, iż Milczek uważa, że Duszołap będzie chciał, żeby dowiedzieli się o wszystkim jedynie ci, którzy powinni.

      – Niech będzie – powiedziałem. – Dziękuję.

      Pognałem w górę kolumny. Gdy Milczek stracił mnie z oczu, zapytałem jednego z ludzi:

      – Widziałeś Kruka?

      – Jest z przodu, z Kapitanem.

      To się zgadzało. Ponownie zacząłem pędzić.

      Po chwili namysłu postanowiłem się ubezpieczyć. Kruk stanowił najlepszą polisę, jaką mogłem sobie wyobrazić.

      – Umiesz czytać w starożytnych językach? – zapytałem go. Trudno mi było z nim rozmawiać. On i Kapitan siedzieli na koniach, a Pupilka była tuż za nimi. Jej muł nie przestawał przydeptywać mi pięt.

      – Co nieco. To wchodzi w skład klasycznego wykształcenia. Czemu?

      Rzuciłem się kilka kroków naprzód.

      – Posłuchaj, zwierzaku. Jeśli nie przestaniesz, będziemy jedli gulasz z muła.

      Mogę przysiąc, że to bydlę uśmiechnęło się szyderczo. Zwróciłem się do Kruka:

      – Niektóre z tych papierów pochodzą z przeszłości. Te, które wykopał Jednooki.

      – A więc nie są ważne, prawda?

      Wzruszył ramionami. Szedłem spokojnie obok niego, starannie dobierając słowa.

      – Nigdy nic nie wiadomo. Pani i Dziesięciu wywodzą się z dość dawnych czasów.

      Wydałem z siebie skowyt, odwróciłem się i odbiegłem do tyłu, trzymając się za bark w miejscu, gdzie uszczypnął mnie muł. Zwierzę wyglądało niewinnie, ale Pupilka uśmiechała się jak mały diabełek.

      Warto było ścierpieć ból, by ujrzeć jej uśmiech. Tak rzadko się uśmiechała.

      Przeszedłem na ukos przez kolumnę i pozwoliłem, by mnie mijała, aż znalazłem się obok Elma.

      – Coś się stało, Konował? – zapytał.

      – Hę? Nie, nic takiego.

      – Wyglądasz na wystraszonego.

      Byłem wystraszony. Uchyliłem przykrywkę pudełeczka, by sprawdzić, co jest w środku, i przekonałem się, że pełno tam paskudztwa. Nie było sposobu, żebym zapomniał o tym, co przeczytałem.

      Gdy znowu ujrzałem Kruka, jego twarz była równie poszarzała jak moja. A może bardziej. Przez chwilę szliśmy razem. Streścił mi, czego się dowiedział z dokumentów, których nie umiałem przeczytać.

      – Niektóre z nich należały do czarodzieja Bomanza – powiedział mi. – Inne wywodzą się z czasów Dominacji. Niektóre napisano w języku TelleKurre. Jedynie Dziesięciu jeszcze go używa.

      – Bomanza? – zapytałem.

      – Tak jest. Tego, który obudził Panią. Szept zdołała jakoś zdobyć jego tajne dokumenty.

      – Och!

      – W istocie. Tak właśnie. Och.

      Rozstaliśmy się. Każdy z nas został sam na sam ze swym strachem.

      Duszołap przybył ukradkiem. Poza zwykłym skórzanym strojem miał na sobie ubranie nieróżniące się zbytnio od naszego. Wśliznął się do kolumny niezauważony. Nie wiem, jak długo nam towarzyszył. Dostrzegłem go w chwili, gdy opuszczaliśmy las po trzech dniach ciężkiego marszu trwającego osiemnaście godzin dziennie. Stawiałem jedną stopę za drugą, obolały, i mamrotałem coś o tym, że robię się za stary, gdy łagodny kobiecy głos zapytał mnie:

      – Jak


Скачать книгу