Czarna Kompania. Glen Cook

Czarna Kompania - Glen  Cook


Скачать книгу
się – odparł. Na jego twarzy pojawił się wyraz udawanej godności, jaki przybierają koty po szczególnie nieudanym występie, oznaczający mniej więcej: „To właśnie miałem zamiar zrobić”.

      Ogień szalał. Fragmenty strzechy uleciały w powietrze ponad budynkiem.

      – Kapitan kazał mi przypilnować, żebyście, błazny, nie podpalili lasu – zauważyłem.

      W tej właśnie chwili zza ściany płonącego budynku spokojnie wyszedł Goblin. Jego szerokie usta rozciągnęły się w głupkowatym uśmiechu.

      Jednooki spojrzał na niego i wrzasnął:

      – Ty robaczy mózgu! To ty mi zrobiłeś ten numer!

      Zawył, aż mnie przebiegły ciarki, i zaczął tańczyć. Ryk płomieni wzmógł się, przybrał pewien rytm. Wkrótce wydało mi się, że dostrzegam coś, co tańczy wśród ognia za oknami.

      Goblin też to zauważył. Uśmieszek zniknął z jego twarzy. Zakrztusił się, pobladł i rozpoczął własny taniec. On i Jednooki wyli i piszczeli, praktycznie nie zwracając na siebie uwagi.

      Z rynny wylała się woda, która zatoczyła łuk w powietrzu i spryskała płomienie. W ślad za nią podążyła zawartość beczki. Ryk pożaru przycichł.

      Jednooki zbliżył się, tańcząc, do Goblina i szturchnął go, pragnąc przerwać jego koncentrację. Goblin zachwiał się, podskoczył, pisnął i tańczył dalej. Kolejna dawka wody opadła na ogień.

      – Co za para.

      Odwróciłem się. Elmo przyszedł się przyjrzeć.

      – W istocie – zgodziłem się.

      Kłócący się ze sobą, walczący, narzekający mogliby stanowić alegorię swych większych braci w zawodzie, z tym że ich konflikt nie był tak dogłębny jak ten między Zmiennym a Kulawcem. Jeśli zedrze się zasłonę pozorów, staje się jasne, że ci dwaj to przyjaciele. Wśród Schwytanych nie było przyjaciół.

      – Mam ci coś do pokazania – oznajmił Elmo. Nie chciał powiedzieć nic więcej.

      Skinąłem głową i podążyłem za nim.

      Goblin i Jednooki nie przerywali walki. Wyglądało na to, że przewagę ma Goblin. Przestałem martwić się pożarem.

      – Odszyfrowałeś te północne kurze tropy? – zapytał Elmo. Zaprowadził mnie do budynku, w którym musiało się znajdować dowództwo całego obozu. Wskazał na górę papierów, które jego ludzie zgromadzili na podłodze, najwyraźniej celem wzniecenia kolejnego pożaru.

      – Myślę, że dam radę je odszyfrować.

      – Pomyślałem sobie, że może coś w tym znajdziesz.

      Wybrałem przypadkowo jeden z papierów. Była to kopia rozkazu, nakazującego konkretnie wymienionemu batalionowi armii buntowników przeniknąć do Lordów i skryć się w domach miejscowych sympatyków, dopóki nie nadejdzie rozkaz uderzenia na obrońców miasta od wewnątrz. Pismo było podpisane „Szept”. Dołączono do niego listę kontaktów.

      – O, kurczę! – Nagle zabrakło mi tchu. Ten jeden rozkaz zdradzał pół tuzina tajemnic buntowników i dostarczał wskazówek co do kilku następnych. – O, kurczę. – Złapałem kolejny papier. Podobnie jak pierwszy, była to dyrektywa dla konkretnej jednostki. Podobnie jak pierwszy, otwierał drogę do poznania obecnej strategii buntowników.

      – Zawołaj Kapitana – powiedziałem do Elma. – Zawołaj Goblina, Jednookiego, Porucznika i wszystkich innych, którzy może powinni…

      Musiałem wyglądać niesamowicie. Twarz Elma przybrała osobliwy, nerwowy wyraz, kiedy mi przerwał:

      – Co to takiego, do diabła, Konował?

      – Wszystkie plany i rozkazy dotyczące kampanii przeciwko Lordom. Kompletny plan bitwy.

      Nie to jednak było najważniejsze. Tamto chciałem zachować dla Kapitana.

      – Pospiesz się. Minuty mogą mieć znaczenie. Zabroń im też palić papiery. Do diabła, nie pozwól im na to. Znaleźliśmy żyłę złota. Nie puśćmy jej z dymem.

      Elmo wybiegł. Słyszałem, jak jego ryki cichną w oddali. To dobry sierżant. Nie marnuje czasu na zadawanie pytań. Usiadłem na podłodze i zacząłem przeglądać dokumenty.

      Drzwi zaskrzypiały. Nie podniosłem wzroku. Byłem jak w gorączce. Przeglądałem papiery tak szybko, jak tylko mogłem je ściągać ze stosu, i rozkładałem na mniejsze kupki. Kącikiem oka dostrzegłem zabłocone buty.

      – Potrafisz to przeczytać, Kruk?

      Rozpoznałem go po krokach.

      – Czy potrafię? Tak.

      – Pomóż mi sprawdzić, co tutaj mamy.

      Kruk usadowił się naprzeciwko mnie. Stos leżał pomiędzy nami. Niemal nie widzieliśmy się nawzajem. Pupilka zajęła pozycję za Krukiem. W ten sposób nie przeszkadzała mu, lecz była skryta bezpiecznie za jego plecami. W jej spokojnych, pozbawionych wyrazu oczach nadal odbijała się groza z dalekiej wioski.

      Pod pewnymi względami Kruk stanowi paradygmat dla całej Kompanii. Różnica pomiędzy nim a resztą polega na tym, że jest w nim wszystkiego nieco więcej niż w zwykłych ludziach. Być może to fakt, że jest świeżym przybyszem, jedynym bratem wywodzącym się z północy, sprawił, że stał się symbolem naszego życia na służbie Pani. Jego moralne niepokoje udzieliły się nam. Jego milcząca odmowa lamentowania i bicia się w piersi w obliczu przeciwności losu stanowiła dla nas wzór. Wolimy przemawiać metalicznym głosem naszej broni.

      Dość tego. Po co się zagłębiam w rozważania nad znaczeniem tego wszystkiego? Elmo odkrył żyłę złota. Kruk i ja szukaliśmy samorodków.

      Nadciągnęli Goblin i Jednooki. Żaden z nich nie znał północnego alfabetu. Zaczęli się zabawiać, wysyłając pozbawione źródła cienie, które ścigały się ze sobą po ścianach. Kruk rzucił na nich paskudne spojrzenie. Ich nieustanne wygłupy i utarczki mogą się stać dokuczliwe, jeśli ma się na głowie coś ważnego.

      Spojrzeli na niego, porzucili zabawę i usiedli grzecznie – prawie jak skarcone dzieci. Kruk ma ten dar, energię, siłę osobowości, która sprawia, że ludzie bardziej niebezpieczni niż oni drżą pod jego spojrzeniem.

      Przybył Kapitan w towarzystwie Elma i Milczka. Przez drzwi dostrzegłem, że kilku ludzi nadal kręci się w okolicy. To zabawne, jak potrafią wyczuć, kiedy coś się święci.

      – Co tu masz, Konował? – zapytał Kapitan.

      Doszedłem do wniosku, że wyciągnął już wszystko z Elma, przeszedłem więc od razu do sedna.

      – Te rozkazy. – Uderzyłem palcem w jedną z kupek. – Wszystkie te raporty. – Uderzyłem w drugą. – Są podpisane przez Szept. Wykopujemy warzywka z jej prywatnego ogródka. – Mój głos przeszedł w wysoki pisk.

      Przez chwilę nikt się nie odzywał. Goblin wydał z siebie kilka piskliwych odgłosów, gdy Cukierek i inni sierżanci wpadli do środka. Wreszcie Kapitan zapytał Kruka:

      – Czy to prawda?

      Kruk skinął głową.

      – Sądząc po tych dokumentach, kręciła się tu już od wczesnej wiosny.

      Kapitan złożył dłonie i zaczął spacerować po pokoju. Wyglądał jak stary, zmęczony mnich w drodze na wieczorną modlitwę.

      Szept jest najlepiej znaną z buntowniczych generałów. Jej talent zdołał utrzymać front wschodni mimo wysiłków Dziesięciu. Jest też najbardziej niebezpieczną z członków Kręgu Osiemnastu. Słynie


Скачать книгу