Czarna Kompania. Glen Cook

Czarna Kompania - Glen  Cook


Скачать книгу
adrenaliny. Świat nie przynosi już ani nagłego zachwytu, ani przerażenia.

      Duszołap maszerował obok mnie krok w krok, od czasu do czasu spoglądając w moją stronę. Nie widziałem jego twarzy, wyczuwałem jednak, że jest rozbawiony.

      Odetchnąłem, a potem ogarnęła mnie fala strachu wywołanego moją lekkomyślnością. Odezwałem się do Duszołapa tak, jakby był jednym z członków Kompanii. Teraz nadszedł czas na uderzenie gromu.

      – Czemu nie obejrzymy sobie tych dokumentów? – zapytał. Wydawał się autentycznie rozradowany.

      Zaprowadziłem go do wozu. Wdrapaliśmy się nań. Woźnica spojrzał na nas wybałuszonymi oczyma, po czym z determinacją skierował wzrok przed siebie. Drżał cały i usiłował stać się głuchy.

      Podszedłem prosto do pakunków, które były pochowane, i zacząłem je rozwijać.

      – Stój – powiedział. – Nie muszą jeszcze wiedzieć.

      Wyczuł mój strach i zachichotał jak młoda dziewczyna.

      – Nic ci nie grozi, Konował. W gruncie rzeczy Pani przesyła ci osobiste podziękowania. – Znowu się roześmiał. – Chciała o tobie wiedzieć wszystko, Konował. Wszystko. Ty też pobudziłeś jej wyobraźnię.

      Strach ponownie uderzył mnie jak młotem. Nikt nie chce wpaść Pani w oko.

      Duszołap cieszył się moim zmieszaniem.

      – Może udzieli ci audiencji, Konował. O, kurczę, ale pobladłeś. Cóż, to nie jest obowiązkowe. Bierzmy się do roboty.

      Nigdy dotąd nie widziałem, żeby ktoś czytał z taką szybkością. Przeleciał przez stare i nowe dokumenty w jednej chwili.

      – Nie mogłeś przeczytać tego wszystkiego – stwierdził swym rzeczowym, kobiecym głosem.

      – Nie.

      – Ja też nie mogę. Niektóre jedynie Pani będzie w stanie rozszyfrować.

      Dziwne, pomyślałem. Oczekiwałem większego entuzjazmu. Zdobycie tych dokumentów będzie poczytane za jego zasługę, ponieważ okazał się wcześniej na tyle przewidujący, by zwerbować Czarną Kompanię.

      – Ile z tego zrozumiałeś?

      Opowiedziałem mu o stworzonym przez buntowników planie natarcia poprzez Lordów i o tym, co wynikało z obecności Szept.

      Zachichotał.

      – Stare dokumenty, Konował. Opowiedz mi o tych starych.

      Zalewał mnie pot. Im bardziej łagodny i delikatny był Duszołap, tym większy ogarniał mnie strach.

      – Stary czarodziej. Ten, który was wszystkich przebudził. Niektóre z dokumentów należały do niego.

      Cholera. Zanim skończyłem, wiedziałem już, że strzeliłem gafę. Kruk był jedynym człowiekiem w Kompanii, który mógł zidentyfikować papiery Bomanza jako należące do niego.

      Duszołap zachichotał i klepnął mnie po przyjacielsku w ramię.

      – Tak myślałem, Konował. Nie byłem pewien, ale tak myślałem. Nie wierzyłem, żebyś oparł się pokusie powiedzenia Krukowi.

      Nie odpowiedziałem. Chciałem skłamać, ale on znał prawdę.

      – Nie wiedziałeś, co zrobić. Powiedziałeś mu o wzmiankach na temat prawdziwego imienia Kulawca, musiał więc po prostu przeczytać wszystko, co zdołał. Mam rację?

      Nadal zachowywałem spokój. To była prawda, choć moje motywy nie były w pełni szczere. Kruk ma swoje porachunki do załatwienia, ale Kulawiec chce się policzyć z nami wszystkimi.

      Najstaranniej strzeżonym sekretem każdego czarodzieja jest, rzecz jasna, jego prawdziwe imię. Wróg uzbrojony w nie może się przebić przez wszelką magię czy iluzję wprost do wnętrza jego duszy.

      – Mogłeś jedynie domyślać się wartości tego, co odnalazłeś, Konował. Nawet ja mogę tylko zgadywać. Łatwo jest jednak przewidzieć, co z tego wyniknie. Największa dotąd klęska sił buntowniczych oraz cała masa użerania i wstrząsów wśród Dziesięciu. – Ponownie klepnął mnie w ramię. – Uczyniłeś mnie drugą pod względem potęgi osobą w imperium. Pani zna wszystkie nasze prawdziwe imiona. Teraz ja poznałem imiona trzech spośród pozostałych i odzyskałem moje własne.

      Nic dziwnego, że był tak wylewny. Uchylił się przed strzałą, której dotąd nie widział, i za jednym zamachem schwycił Kulawca w śmiertelny uścisk. Odnalazł przypadkowo skarb pełen mocy.

      – Ale Szept…

      – Szept musi zginąć – odparł głosem głębokim i chłodnym. To był głos mordercy, głos przyzwyczajony do wydawania wyroków śmierci. – I to szybko. W przeciwnym razie nic nie zyskamy.

      – Przypuśćmy, że komuś powiedziała.

      – Nie zrobiła tego. O nie. Znam Szept, walczyłem z nią w Rdzy, zanim Pani wysłała mnie do Berylu. Walczyłem z nią w Łaku. Ścigałem ją przez mówiące menhiry na Równinie Strachu. Znam Szept. Jest genialna, ale to typ samotniczki. Gdyby żyła podczas pierwszej ery, Dominator uczyniłby ją jedną ze swych sług. Służy Białej Róży, ale serce ma czarne jak noc w piekle.

      – To mi przypomina wszystkich członków Kręgu.

      Duszołap roześmiał się.

      – Tak. To wszystko hipokryci. Żaden z nich nie dorównuje jej jednak. To niewiarygodne, Konował. Jak zdołała odgrzebać tyle sekretów? Jak poznała moje imię? Ukryłem je doskonale. Podziwiam ją, naprawdę. Co za geniusz, co za śmiałość! Natarcie przez Lordów, potem przejście przez Wietrzną Krainę i w górę po Stopniu Łzy. Niewiarygodne. Niewykonalne. A jednak udałoby się, gdyby nie przypadek, gdyby nie Czarna Kompania i ty. Zapewniam cię, że otrzymasz nagrodę. Ale dość tego. Czeka mnie robota. Glizda potrzebuje tej informacji. Pani musi obejrzeć te papiery.

      – Sądzę, że masz rację – wymamrotałem. – Kopa w dupę, potem przerwa. Jestem wykończony. Walczymy i tyramy już od roku.

      – Głupia uwaga, Konował.

      Poczułem przeszywający dreszczem wzrok spod czarnego morionu. Od jak dawna walczy i tyra Duszołap? Od wieków.

      – To tyle – powiedział mi. – Porozmawiam z tobą i z Krukiem później.

      Zimny, zimny głos. Zwiałem w te pędy.

      Gdy dotarliśmy do Lordów, było już po wszystkim. Glizda przystąpił do akcji szybko i zaatakował całą siłą. Gdziekolwiek się zwrócić, można było dostrzec buntowników powieszonych na drzewach i latarniach. Kompania udała się do koszar. Spodziewaliśmy się długiej, nudnej zimy i wiosny spędzonej na ściganiu niedobitków ku wielkim północnym lasom.

      Och, było to naprawdę słodkie złudzenie.

      – Tonk! – zawołałem, rzucając na stół pięć kart, które dostałem w rozdaniu. – Ha! Podwójnie, chłopaki. Płacić podwójnie!

      Jednooki zrzędził, warczał i rzucał monety na stół. Kruk zachichotał. Nawet Goblin ożywił się na tyle, by się uśmiechnąć. Jednooki przez cały ranek nie wygrał ani razu, nawet kiedy oszukiwał.

      – Dziękuję, panowie. Dziękuję. Rozdawaj, Jednooki.

      – Co ty wyrabiasz, Konował, hę? Jak to robisz?

      – Ręka jest szybsza niż oko – zasugerował Elmo.

      – Po prostu unikam nałogów, Jednooki. Unikam nałogów.

      Wszedł Porucznik. Twarz wykrzywiał mu wściekły grymas.

      – Kruk, Konował.


Скачать книгу