Uwierz w Mikołaja. Magdalena Witkiewicz

Uwierz w Mikołaja - Magdalena Witkiewicz


Скачать книгу
była jeszcze na uczelni.

      Agnieszka: Chciałabym się z tobą spotkać przed wyjazdem.

      Marta: Kiedy jedziesz?

      Agnieszka: Dzisiaj wieczorem.

      Marta: Na noc będziesz jechać?

      Agnieszka: A co za różnica? Poza tym na jutro zapowiadają śnieg i może być ślisko. Wolę więc wyruszyć, zanim zasypie wszystkie drogi.

      Marta: Szalona jesteś. Będę około drugiej. Może być?

      Agnieszka: Super!

      Gdy Marta wróciła do akademika, nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. Na środku ich niewielkiego pokoju stała choinka. Prawdziwe drzewko w doniczce.

      – Agnieszka? – Spojrzała zdziwiona na koleżankę. – Co to jest?

      – Wiedziałam, że kiepsko u ciebie ze znajomością tradycji świątecznych, ale nie sądziłam, że musimy zaczynać od absolutnych podstaw. – Zachichotała. – No, ale niech będzie. Lekcja numer jeden: to jest choinka. To nie może tak być, że nigdy nie ubierałaś bożonarodzeniowego drzewka. Spójrz, mam bombki. Kupiłam kilka. Łańcuch też. Nie będzie idealnie, ale miałam za mało czasu.

      Marta wpatrywała się w półtorametrowy świerk niczym w największe dziwadło.

      – Będziemy miały nową tradycję. Wspólne strojenie choinki. A potem zjemy śledzie. Musisz mi wybaczyć, że tak biednie, ale nic innego nie znalazłam. – Roześmiała się. – Nie spodziewałam się, że będziemy dzisiaj robić wigilię, a ryby to obowiązkowy punkt programu!

      – Zwariowałaś! Zaskoczyłaś mnie, bobym się jakoś przygotowała… – Marta bezradnie rozłożyła ręce. – Nawet dzisiaj prezentu dla ciebie nie mam.

      – Martuś, nieważne. To nie chodzi o to. Dzisiaj ubieramy choinkę. Najpierw szpic. – Wyciągnęła go z kartonika. – U nas był na wagę złota. W krótkim czasie pobiłyśmy z babcią dwa, jeden całkowicie, a drugi uszczerbiłyśmy, i od lat zakładamy ten nadtłuczony.

      – Nie kupiłyście nowego?

      – Nie. Jakoś nawet o tym nie pomyślałyśmy. Zupełnie nie wiem dlaczego. Zawsze był ten sam… Potem lampki. A właściwie lampki powinny być zawieszane na początku. Te są zupełnie nowe, więc odpada nam etap, który w domu babci realizujemy kilka dni wcześniej – sprawdzamy, czy wszystkie świecą. Nigdy nie świecą. Zawsze mnie to wkurza. I jakkolwiek by człowiek nie zwijał łańcucha poprzedniej zimy, zawsze jest poplątany. Czasem muszę wychodzić aż na werandę, by go rozplątać.

      Marta uśmiechnęła się, okręcając drzewko kolorowymi światełkami.

      – No, kochana, widzę naturalny talent. Pięknie to wygląda! Aha, zapomniałabym, że mam dla ciebie prezent. – Wręczyła koleżance małą paczuszkę. – Tylko uważaj, bo może się pobić.

      Marta, coraz bardziej wzruszona, delikatnie rozwiązała wstążeczkę i rozdarła kolorowy papier.

      – Bombka! Z moim imieniem! – Wstała, by ją zawiesić na choince, ale Agnieszka ją powstrzymała.

      – Nie. – Pokręciła głową. – Zabierzesz ją tam, gdzie będziesz spędzać święta. Powiesisz ją na jakimś egzotycznym drzewie, palmie czy choćby oparciu od krzesła. Albo na parasolce od kolorowego drinka, który będziesz sączyć na leżaku na gorącej plaży. I wtedy pomyślisz o mnie ciepło.

      – Ja zawsze o tobie ciepło myślę.

      – Wiem, ale teraz będzie inaczej. Pomyślisz o mnie, wspomnisz, jak ubierałyśmy choinkę i jadłyśmy śledzie, które prawdopodobnie wcale nam nie będą smakowały, i wtedy zrobi ci się ciepło tak w środku. – Położyła rękę na sercu i nie wiadomo dlaczego w kącikach jej oczu pojawiły się łzy.

      Jadąc do babci, Agnieszka uśmiechała się do swoich myśli. Śledzie okazały się idealne, kolorowe światełka pięknie migotały na choince, a Marta wydawała się zachwycona. Niby zawsze twarda, mało sentymentalna, a jednak i ona uległa klimatowi świąt. Miło było na nią patrzeć. Agnieszka obiecała sobie, że kiedyś zaprosi ją na święta do babci. Tam zawsze było tak pięknie… Marcie na pewno się spodoba.

      W samochodowych głośnikach Chris Rea śpiewał o tym, że jedzie do domu na święta, a Agnieszka z każdym kilometrem czuła większy niepokój. Już za chwilę poczuje zapach domu i wtedy pewnie odetchnie z ulgą.

      Każdy dom pachnie inaczej. Agnieszka mogłaby trafić do domku w lesie z zamkniętymi oczami i dokładnie wiedziałaby, gdzie się znajduje. Zimą u babci pachniało piernikami. Żadna z nich za nimi nie przepadała, ale tak cudnie wyglądały na choince! I ten zapach… To był zapach świąt.

      Potem ciasta. Obie wolały jeść słodkości niż konkretne dania, dlatego też zawsze wokół unosił się aromat wanilii, czekolady i bakalii. A czasem nawet spalenizny! Ale to tylko wtedy, gdy za bardzo się zagadały, siedząc przed kominkiem. Czyli zdarzało się to… prawie zawsze. Chociaż ostatnio Agnieszka nastawiała budzik w telefonie, by nie zapomnieć wyjąć ciasta z piekarnika.

      Obie kochały wszystko, co było związane ze świętami. Ich świętami. Nawet ten swąd spalonego ciasta. Harmider, gonitwę i otwieranie okien. Babcia zawsze machała ścierką w czerwoną kratkę, by szybciej się wywietrzyło, bo takie wietrzenie przy siarczystym mrozie nie było niczym przyjemnym.

      – Ziąb leci! – wołała na całe gardło.

      Agnieszka przez całe swoje dzieciństwo próbowała sobie wizualizować tego „Ziąba”, który leci. Frunie przez cały dom babci i zabiera ciepłą świąteczną atmosferę. Nie można było do tego dopuścić! Nigdy chyba jednak ten straszny osobnik do nich nie doleciał, bo nastrój zawsze był cudowny. I tym razem też tak będzie. Na pewno!

      Oczywiście gdy już Agnieszka była w połowie drogi, przemknęło jej przez myśl, że babcia faktycznie może mieć inne plany. Na przykład mogła się zakochać i chcieć spędzić romantyczny czas tylko we dwoje, bez uwzględniania wnuczki. Trudno było jej sobie wyobrazić zakochaną babcię, ale Marta jej uzmysłowiła, że wszystko jest możliwe. Trochę się bała, że tak jest w istocie, że babcię w końcu dosięgła strzała Amora, ale nawet obmyśliła plan na tę okoliczność. Zajedzie do babci, powie, że tylko na chwilkę, przywitać się, złożyć życzenia, a tak poza tym to jest zaproszona na święta do znajomych.

      Na wszelki wypadek miała plan B, w razie konieczności romantycznego uzasadnienia dziwnego zachowania Heleny Piotrowskiej, ale miłość babci była wielce nieprawdopodobną wersją wydarzeń. Chociaż w miłość jeszcze Agnieszka by uwierzyła, ale w to, że babcia chciała spędzić święta bez niej – nigdy.

      – Minęła godzina dwudziesta. Prognoza pogody już za chwilę, a na razie ostrzegamy kierowców! Na północy kraju śnieżyce. Już jest minus siedem stopni, a temperatura wciąż spada. W okolicach Kościerzyny zawieje i zamiecie. Lepiej siedzieć w domu, z kubkiem gorącej herbaty w dłoni. A jeżeli wyjeżdżacie na święta, pamiętajcie o szalikach i ciepłych skarpetach! Szerokiej i odśnieżonej drogi wam życzę!

      Agnieszka uśmiechnęła się. Prezenterka w radiu nie musiała jej przypominać o ciepłych skarpetach, bo miała takich ze sobą ze trzy pary.

      Spojrzała na GPS. Od domu dzieliło ją czterdzieści kilometrów. W ciągu godziny powinna już być na miejscu. Miała nadzieję, że zdąży przed zamiecią. Jej opel nie był przystosowany do jazdy w trudnych warunkach. Potem będą już mogły jeździć samochodem babci. Helena coraz rzadziej


Скачать книгу