Motylek. Katarzyna Puzyńska
zdradzi jej niechęć do tego pomysłu. O samotnym spacerze w ciszy i kontemplacji zaśnieżonego lasu mogła zapomnieć.
– Myślę, że możemy sobie mówić na ty! – wykrzyknęła Blanka, jakby uważała to za najlepszy w świecie pomysł. – Chyba jesteśmy w tym samym wieku…
– Weronika Nowakowska. – Weronika uścisnęła wyciągniętą do niej drobną dłoń.
– Blanka! A jak ty się nazywasz, pieseczku? – zagruchała blondynka, zwracając się do Igora.
Pies wydawał się całkowicie oczarowany. Jak pewnie każdy samiec w obecności tej laluni – pomyślała zgryźliwie Weronika. Od razu jednak poczuła wyrzuty sumienia. Sama zawsze powtarzała, że nie wolno oceniać ludzi po pozorach, a tymczasem od razu zaszufladkowała sąsiadkę.
– Pieseczek nazywa się Igor – mimo wszystko nie potrafiła powstrzymać sarkazmu.
Blanka Kojarska nie zwróciła na to uwagi. Chwyciła dużą spróchniałą gałąź i rzuciła ją w kierunku skraju lasu. Patyk wylądował niedaleko, zanurzając się w śniegu.
– On nie… – zaczęła Weronika. Ku jej zaskoczeniu Igor ochoczo pobiegł po patyk i przyniósł go Blance dumny z siebie. – On nie umie aportować…
– Och, jaki mądry! – zachwycała się blondynka. Igor z entuzjazmem merdał ogonem. Weronika zagryzła zęby. Była zazdrosna nawet o psa, a przecież od dziś miała zacząć nowe życie. Wolne od użalania się nad sobą i negatywnych emocji. – Uwielbiam spacerować po lesie!
A nie wyglądasz, chciała dodać Weronika. Zamiast tego zacisnęła usta i ruszyła szybszym krokiem naprzód. Rozmówczyni niewątpliwie ją irytowała, jednak miała w sobie jakiś dziwny urok.
– Czasami robię nawet dziesięć kilometrów dziennie! – pochwaliła się Blanka. – To dobre ćwiczenie. Naprawdę!
Szły przez chwilę w ciszy przerywanej tylko odgłosem ich kroków na śniegu.
– Spaceruję też wieczorami, to mi pomaga zasnąć – kontynuowała niechciana towarzyszka, ale jej głos nagle się zmienił. Nie był już zalotnym szczebiotem. Brzmiał teraz, jakby Blanka była zmęczoną życiem staruszką. – Bo wiesz, ja często miewam kłopoty ze snem…
Weronika niemal stanęła zdziwiona tą nagłą zmianą. Miała wrażenie, jakby głupiutka blondynka gdzieś zniknęła, a na jej miejscu pojawiła się zupełnie inna osoba. Spojrzała na rozmówczynię pytająco.
– Ja też – dorzuciła szybko na wszelki wypadek, żeby zachęcić Blankę do dalszego mówienia.
Kojarska spojrzała na Weronikę z nowym zainteresowaniem. Niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę, oczekując dalszego ciągu. Zachowywała się, jakby pierwszy raz spotkała kogoś, kto ma ten sam problem co ona.
– To znaczy ostatnio – Weronika poczuła się zmuszona kontynuować swój wywód. – To znaczy, od kiedy się rozwiodłam…
– Tak, słyszałam o tym. – Nowa kobieta w ciele Blanki dotknęła współczująco jej ramienia. Ruszyły znowu wolnym krokiem. – Kobiety mają w życiu ciężej… Nic na to nie poradzimy. Taki nasz los.
– Och, tutaj spacerujecie. – Zza zakrętu niespodziewanie wyłonił się Radosław Junior Kojarski, przyjaciel byłego męża Weroniki. – Blanka, wszędzie cię szukałem!
Weronika poczuła się, jakby znowu była w Warszawie. Do kompletu brakowało jeszcze tylko jej męża. Chociaż był chyba ostatnią osobą, która wybrałaby się na przechadzkę po bezdrożach. Weronika nie przypominała sobie, żeby miał jakiekolwiek inne buty niż eleganckie lakierki z błyszczącej skóry. Nie najlepsze na takie śniegi, stwierdziła w duchu.
– Och, Radziu, nie udawaj, że nie znasz mojej trasy – kokietowała Blanka. Szczebiotliwy zalotny ton powrócił.
Radek Junior wzdrygnął się z niechęcią, ale kobieta zdawała się tego nie zauważać.
– Jakby wszyscy nie znali… – mruknął pod nosem. – Jak się masz, Weronika? – zwrócił się z udawaną troską do Nowakowskiej.
Weronika nie znała go zbyt dobrze. Podejrzewała jednak, że jeżeli był choć trochę podobny do jej męża, nie interesował go właściwie nikt poza nim samym.
– Słucham? – powiedziała Weronika z roztargnieniem, otrząsając się z zamyślenia.
– Jak sobie radzisz? Z nowym domem i… w ogóle – powtórzył Junior poirytowany.
Nie miał w zwyczaju się powtarzać. Zapiął mocniej kurtkę pod szyją.
– Wszystko w najlepszym porządku. Radzę sobie świetnie. Bez Mariusza życie stało się o wiele łatwiejsze – rzuciła pozornie beztroskim tonem. Miała nadzieję, że były mąż już dziś będzie wiedział, co powiedziała. Drobna uszczypliwość, na którą mogła sobie teraz pozwolić.
Igor podszczekiwał niezadowolony z braku zainteresowania i niechcianego postoju.
– Wracaj do domu – Junior Kojarski ostentacyjnie zwrócił się do Blanki, ignorując zupełnie wiszące jeszcze w powietrzu słowa Weroniki. – Zaraz będziemy jedli. Ojciec chciał, żebyś dołączyła. Planuje dla nas jakiś rodzinny obiadek. Przyjeżdżam z Warszawy i od razu coś takiego.
Wzdrygnął się zniesmaczony.
– Radziu, ty ostatnio tak rzadko u nas bywasz. – Blanka chwyciła mężczyznę za rękę. Ona też zapomniała o Weronice, która mimowolnie przysłuchiwała się ich rozmowie. – Wszyscy tu za tobą tęsknimy. Sam przecież wiesz.
– Mam dużo pracy – powiedział Junior sucho i odtrącił jej rękę.
Blanka wydawała się zaskoczona tym gestem. Spróbowała chwycić jego dłoń raz jeszcze. Napięcie między nimi stało się niemal namacalne. Weronika pomyślała, że tych dwoje coś łączy. Czyżby młoda żona romansowała na boku z synem Seniora? Myśli Weroniki znowu zaczęły krążyć wokół zdrady. Nie chciała tego.
– Cóż, ja chyba już pójdę. Jest zimno… i chcę jeszcze przejść się do sklepu – tłumaczyła się niezręcznie.
Niepotrzebnie. Junior Kojarski ruszył już w kierunku domu, nie zważając na żadną z kobiet. Blanka spojrzała za nim tęsknie.
– Musimy częściej się spotykać. Zapraszam do nas dzisiaj na kolację, zadzwonię – rzuciła i pobiegła za Juniorem Kojarskim.
Weronika spoglądała za nimi przez chwilę. W końcu Igor znacząco szturchnął ją nosem. Rozpierała go energia.
– Już dobrze, piesku, idziemy dalej.
Ruszyli we dwójkę w drogę powrotną przez las. Kiedy dotarli do Polany Czarownic, Weronika postanowiła skręcić w ścieżkę prowadzącą na skróty do wioski. Równie dobrze może zrobić zakupy od razu, naprawdę potrzebuje wielu rzeczy. Igorowi nic się nie stanie, jeśli poczeka chwilkę przed sklepem. Znając Wierę, to może nawet pozwoli mu wejść do środka i obdaruje smakołykiem spod lady.
Młodszy aspirant Daniel Podgórski, szef komisariatu policji w Lipowie, szedł raźno świeżo odśnieżoną szosą w stronę posterunku. Było mu wesoło w ten jasny, zimowy dzień. Jego dobrego nastroju nie psuł nawet fakt, że rano znowu musiał poluzować pasek o kolejną dziurkę. Wszystkie internetowe filmiki instruujące, jak zmienić swój brzuch w atrakcyjny „kaloryfer”, przegrywały sromotnie z kuchnią jego matki. Nic nie mógł na to poradzić. Miał trzydzieści trzy lata, a jego brzuch dawno już nie był płaski, nie mówiąc już o kaloryferze.