Motylek. Katarzyna Puzyńska
Da sobie czas na przemyślenia, zanim coś z tym zrobi. Lepiej nie postępować pochopnie.
Komisariat znajdował się mniej więcej pośrodku wsi, więc trzej policjanci, okutani w zimowe kurtki, ruszyli w kierunku miejsca wypadku na piechotę. Plotki roznosiły się w Lipowie szybciej niż gdziekolwiek indziej, więc na drodze pojawiło się już wielu rozgorączkowanych mieszkańców. Wymieniali między sobą uwagi, spoglądając to w kierunku skraju lasu, to na maszerujących policjantów. Paweł Kamiński miał rację, we wsi rzadko coś się działo, więc teraz każdy chciał zobaczyć ich własny wypadek samochodowy. Kiedy mijali tablicę witającą ich w Lipowie, chyba każde domostwo miało już swojego przedstawiciela podążającego w zwartym tłumie za stróżami porządku.
– No, jesteście, chłopcy – przywitał ich poufale sołtys, który pojawił się jakby znikąd. – Wszystko tu dla was przypilnowałem. Nikt niczego nie dotykał.
Jego podwójny podbródek zafalował, kiedy zarechotał zadowolony z siebie. Szara czapka zsunęła mu się trochę na lewe oko. Poprawił ją szybkim ruchem.
– Gdzie jest Ewelina? – zaniepokoił się Marek. Na razie nie interesowało go nic innego oprócz bezpieczeństwa żony.
– U pani Wiery – odparł sołtys urażony nieco brakiem pochwał ze strony policjantów. – Z tego, co zrozumiałem, to ona ją znalazła. Biedaczka jest chyba w szoku…
Marek Zaręba spojrzał pytająco na Daniela. Podgórski skinął głową na znak, że młody policjant może pobiec do żony. Teraz, natychmiast. Rozumiał zdenerwowanie kolegi, a potrąconą zakonnicą może przecież zająć się sam. Nawet mając do pomocy Pawła Kamińskiego.
– Proszę się rozejść! – wołał tymczasem Kamiński, przybierając ton doświadczonego w bojach specjalisty. Oczy błyszczały mu z podniecenia. – Proszę zostawić tę sprawę osobom kompetentnym. Proszę nie podchodzić zbyt blisko!
Daniel ruszył dalej, nie zważając na zachowanie Pawła. Za zakrętem, niewidoczna od strony wsi, leżała ofiara wypadku.
– Kurwa! Nieźle ktoś przetrącił siostrzyczkę, nie powiem. – Paweł podążył za Danielem na miejsce wypadku. – No, no!
Podgórski sięgnął po telefon. Zakonnica nie żyła, a sprawca uciekł. Czas wezwać posiłki z Brodnicy. Oddalił się nieco, żeby móc spokojnie porozmawiać. Przerażone głosy zszokowanych mieszkańców Lipowa niosły się jednak po całym lesie. Podgórski bardzo chciał zrobić wszystko jak należy. Czuł, że dłonie mu się pocą. Mimo mrozu. Prokurator Czarnecki odebrał po najdłuższej na świecie chwili.
Tymczasem wrócił młody Marek Zaręba z przytuloną do boku Eweliną. Paweł Kamiński zerkał pożądliwie na fryzjerkę. Kobieta poprawiła krótką kurtkę, jakby chciała się zasłonić przed jego wzrokiem.
– Kiepsko to wygląda – podsumował Zaręba, patrząc na ciało przejechanej zakonnicy.
– To samo ja mówię. Pierdolony bałagan – przytaknął Paweł, nie spuszczając wzroku z fryzjerki. – A jak się ma nasza kochana pani Zaręba?
Ewelina wzdrygnęła się na to pytanie. Marek też nie wyglądał na zadowolonego z nadmiernego zainteresowania kolegi. Rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie i objął żonę mocniej.
– Rozmawiałem z prokuratorem Czarneckim – przerwał im Daniel, podchodząc spiesznym krokiem. – Wysyła nam techników. My się mamy zająć tą sprawą…
– Nie chcę nic mówić, ale my chyba… – Marek Zaręba nie wyglądał na przekonanego, że to ich skromna czwórka powinna zajmować się nieszczęśliwym wypadkiem zakonnicy. – No nie wiem, czy my powinniśmy…
– My się tym zajmiemy, Młody – uciął Daniel.
Podgórskiego przepełniały mieszane uczucia. Z jednej strony był przerażony tą bezsensowną śmiercią. Z drugiej czuł pewien rodzaj zadowolenia, że zajmie się sprawą poważniejszą niż zaginięcie kota pani Rudzkiej czy spór o kawałek miedzy pomiędzy Weredą a Nosowskim. Policjant trochę się wstydził swojej radości, ale od śmierci ojca zawsze marzył, żeby ścigać tych, którzy w ten czy inny sposób krzywdzą innych. Teraz miał właśnie taką szansę.
– Jasne, że my się tym zajmiemy – poparł go Paweł Kamiński. – Nie widzę w tym nic szczególnie skomplikowanego. Jakiś wyrostek potrącił siostrzyczkę i zwiał. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że to synalek naszego własnego kolegi z komisariatu, drogiego Janusza. Kurwa! Nie byłby to pierwszy raz, oj nie! To Bartek i ta cała banda Ziętarskiego. Zapamiętajcie moje słowa.
Daniel Podgórski stał przy ciele ofiary aż do przyjazdu techników. Miał ochotę zasłonić zmarłą przed wścibskimi spojrzeniami gapiów. Na pewno zależałoby jej na skromności. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić. Nie wolno było niczego dotykać do przyjazdu ekipy kryminalistyków. Na ciele mogły być przecież jakieś ślady. Mimo że Paweł Kamiński prawdopodobnie miał rację i sprawa nie stanowiła zbyt wielkiej tajemnicy, Daniel wolał dmuchać na zimne.
To nie powinno być trudne, pomyślał, żeby pocieszyć sam siebie. Coś jednak nie dawało mu spokoju.
ROZDZIAŁ 2
Warszawa 1950
Marianna mieszkała w Warszawie już od kilku miesięcy. Czasami brakowało jej szumu lasu wieczorami i słodkiego zapachu pól, ale mimo wszystko czuła się szczęśliwa. Mimo ostrzeżeń rodziny i przyjaciół, że w stolicy panuje jeszcze większa bieda niż u nich na wsi, udało jej się dość szybko znaleźć pracę. Została opiekunką dwójki uroczych dziewczynek w pewnej bogatej rodzinie. Była pewna, że lepiej trafić nie mogła.
Kiedy wyjeżdżała ze swojej małej wioski, gdzie wszyscy przymierali głodem, nie wyobrażała sobie nawet, że ktoś może żyć w takim luksusie. Dziewczynki miały inne ubrania na każdy dzień, a na obiad prawie codziennie podawano mięso. Kucharka pozwalała jej nawet zjadać to, co zostało. Jej twarz zaokrągliła się i nie przypominała już spłoszonej wiejskiej dziewczyny, którą była jeszcze kilka miesięcy temu.
Matka przestrzegała ją przed wyjazdem do stolicy, ale pieniądze, które Marianna przesyłała co miesiąc, zamknęły jej w końcu skutecznie usta. Wysyłały do siebie długie listy, mimo że żadna z nich nie umiała zbyt dobrze pisać. Matka mówiła o nowych dzieciach u sąsiadów, a Marianna opisywała ze szczegółami postępy odbudowy zniszczonej niemieckimi bombami stolicy.
Jesienią pracodawczyni Marianny ponownie zaszła w ciążę. W domu zapanowała radosna atmosfera oczekiwania na mający się wydarzyć cud. Marianna cieszyła się wraz z domownikami. Czuła się już częścią tej rodziny i za taką była przez wszystkich uważana.
Pewnej nocy obudził ją krzyk bólu. Pani poczuła się bardzo źle i trzeba było posłać po doktora. Przybył natychmiast. Był najlepszym specjalistą w dziedzinie ginekologii i położnictwa, więc dysponował samochodem. Marianna otworzyła mu drzwi, ale zabrakło jej odwagi, żeby na niego spojrzeć. Widziała tylko błyszczące w świetle ulicznych latarni lakierki. W końcu zebrała się w sobie i spojrzała trwożnie na doktora.
– Dobry wieczór – przywitał się uprzejmie lekarz.
Marianna dygnęła lekko. Bała się odezwać. Opuściła tylko głowę spłoszona.
– Gdzie jest twoja pani? – zapytał doktor łagodnie, chcąc ją nieco ośmielić. – Czy wszystko z nią w porządku? Przyjechałem najszybciej, jak mogłem.
– Moja pani ma bóle – wyjąkała dziewczyna i spuściła głowę jeszcze niżej.
– Masz