Oblężenie. Geraint Jones
siły.
Żołnierz, który nie potrafił uznać porażki pomimo otaczających go okrutnych dowodów.
Nie odpowiedziałem, tylko popatrzyłem w stronę kręgu wojowników przyglądających się nam takim wzrokiem jak wilki spętanej kozie. Rozległy się krzyki udręki kilku rzymskich oficerów, którzy nie umarli jeszcze w trakcie tortur. Każdy wrzask kwitowały drwiny Germanów.
– Nie – odpowiedziałem nieznajomemu. – Spójrz na nich. Są podnieceni, pełni energii. A popatrz na nas. – Stanowiliśmy ich przeciwieństwo, pokonani i umierający na stojąco. – Musimy zaczekać na odpowiedni moment. Odzyskać siły. Zabierają nas jako niewolników, a niewolnicy są użyteczni tylko wtedy, gdy mogą pracować. W końcu będą musieli nas nakarmić.
Bataw prychnął sfrustrowany, ale każdy rozumiał, że działanie w naszym obecnym stanie zaowocowałoby jedynie pewną i powolną śmiercią.
– A do tego czasu?
Nie odpowiedziałem mu, bo nie potrzebował wyjaśnień. Chciał tylko być słyszany. Pozostawać w ofensywie, przynajmniej werbalnie, podczas gdy inni poddali się losowi. Wiedział równie dobrze jak ja, że tłum jeńców będzie rzedł z godziny na godzinę, w miarę jak ludzie będą umierali z powodu ran, wyczerpania, głodu i pragnienia. To było pole walki, a nie targ niewolników. Popędzą nas stąd i wielu padnie w drodze.
Bataw znowu się odezwał, wyrywając mnie z ponurych myśli:
– Coś się dzieje.
Rozległy się warkotliwe rozkazy. W szeregach germańskiej armii zapanował ruch.
– Przygotowują się do wymarszu – przetłumaczył mój nowy towarzysz.
– Jak się nazywasz? – zapytałem go, świadom, że chcąc przeżyć, będę musiał być przewidujący.
– Brando. – Wskazał gestem dwóch Batawów, którzy siedzieli w milczeniu na ziemi. – To Folcher i Ekkebert. Jesteśmy z tej samej kohorty.
– Feliks. To jest Kikut. Jedna drużyna.
Nie musiałem mu wyjaśniać, co się stało z resztą naszych towarzyszy. Rufus zniknął z obozu, po czym znaleziono go powieszonego na drzewie, z wnętrznościami piętrzącymi się pod kołyszącymi się stopami. Kurczak, zaprawiony w bojach weteran, zginął, atakując ostatnią zaporę wroga. Młody Gnejusz wykrwawił się na moich oczach, gdy bezradny stałem nad nim, a krew wypływała z bulgotem z jego rozpłatanego gardła. Pavo, mój centurion, zniknął pod dudniącymi kopytami wierzchowca wroga. Po Pyzie i Mikonie nie było śladu. Tytus, dowódca naszej ośmioosobowej drużyny, wtopił się w las, kiedy armia została rozbita i cała nadzieja przepadła.
– Chłopaki. – Brando chwycił za ramiona swoich towarzyszy. – Wstawajcie.
Niebawem zobaczyłem to, co dostrzegł wyższy ode mnie mężczyzna: germańscy wojownicy grasowali żarłocznie na skraju tłumu jeńców, który poruszał się jak ławica makreli niepokojonych przez rekiny. Pojmując zamiar wrogów, przyciągnąłem Kikuta bliżej siebie. Po chwili usłyszałem znajomy odgłos topora wbijającego się w ciało.
Brando się skrzywił.
– Ciężko ranni.
Ze strony jeńców nie rozległy się żadne głosy protestu. Wszyscy wiedzieli, że otwarcie ust oznacza śmierć, i nadzieja sznurowała im wargi. Nadzieja, że przeżyją, żeby uciec z niewoli i wrócić do domu.
– Przynajmniej szybko jest po sprawie – zauważył Brando, a ja potwierdziłem skinieniem głowy.
Konanie naszych dowódców było rozciągnięte na godziny i skończyło się tylko dlatego, jak sądziłem, że Arminiusz chciał, żeby armia opuściła pole bitwy, a on mógł spożytkować swoje wielkie zwycięstwo.
Arminiusz. Człowiek, którego uważałem za godnego podziwu rzymskiego dowódcę, żeby później się przekonać, że to zdrajca, który starannie zaplanował unicestwienie legionów gubernatora Warusa, a tym samym także śmierć moich przyjaciół.
– Uśmiechasz się? – usłyszałem głos Germanina. Twarz miał obojętną.
– Owszem – przyznałem, przyłapując się na tym.
– Dlaczego?
Próbowałem wzruszyć ramionami, ale zamiast tego nagle zacząłem płakać. Płakałem nadal, kiedy nasi germańscy pogromcy odarli nas ze zbroi, po czym zostaliśmy stłoczeni w jedną ludzką masę i powlekliśmy się na północ, oddalając się od dywanu trupów.
– Wszyscy nie żyją – jęknął w końcu Kikut u mojego boku.
To nie była odpowiednia mowa pogrzebowa za naszych przyjaciół, ale w tej chwili tylko to mogliśmy im ofiarować.
Zaczęło się nasze życie jako niewolników.
2
Ludzkie ciało i umysł zostały stworzone, żeby przetrwać. Zastanawiam się często dlaczego. Jeśli, jak się nam mówi, stworzyli nas bogowie, to musieli być nikczemnymi draniami, skoro pozwalają nam się zmagać z takim cierpieniem. Odporność jest przekleństwem, a nadzieja odurza. Połączone tworzą eliksir, który trzyma nas na nogach i pozwala zwlec się z pola walki. To była ta sama trucizna, która poniosła mnie z dala od przeszłości, co do której miałem nadzieję, że już ją zapomniałem, żeby się przekonać, że Arminiusz ją odkrył i objawił mi, że jestem Corvusem.
Corvus. Bohaterski żołnierz, który porzucił ósmy legion, żeby stawić opór cesarstwu. To powstanie niemal upadło i teraz nie byłem już rebeliantem, tylko zwykłym zdrajcą. Słowo kłuło mnie boleśnie jak grot włóczni w brzuchu, ale dlaczego? Co zdradziłem?
Pieprzyć Rzym. Nie obchodziło mnie miejsce, w którym nigdy nie postawiłem nogi. Nie był mi domem bardziej niż Arminiuszowy las. I pieprzyć cesarza. Jego rzekoma boskość nie była niczym więcej jak politycznym manewrem senatorów, którzy ssali jego tryskający darami cycek. Pieprzyć także legiony. Ich kampanie oraz „oświecenie”, jakie przyniosły na nowe pogranicza. Pieprzyć to wszystko.
Ale moi towarzysze? Przyjaciele?
Dla nich także byłem zdrajcą. Wcześniej próbowałem zapomnieć, ale niewybaczalne czyny szły za mną przez kontynent. Wiedziałem teraz, że ta niewola stanowi moją karę. To była kara za porzucenie Vara, Priscusa i Oktawiusza. To była zemsta za Marcusa.
Marcus…
Zdławiłem wznoszącą się falę mdłości. W rozpaczliwej sytuacji, w jakiej się znajdowałem, potrzebowałem każdej kropli płynu, żeby przeżyć.
– Kikut – syknąłem. – Kikut. – Musiałem chwycić go za ramię i uszczypnąć, zanim częściowo obrócił się w moją stronę i mnie zauważył. – Nie zostawię cię – powiedziałem nagle.
Nie odpowiedział.
– Nie zostawię cię. Nie powtórzę tego, co zrobiłem wcześniej. Nie z tobą – obiecałem.
Na ułamek sekundy pod powierzchnią mignęło coś przypominającego starego Kikuta. Skurcz mięśni wokół oczu. Walka o powrót do jego bezlitosnych żartów.
Ale potem przepadło.
– Jakie to ma znaczenie? – zapytał. – Jesteśmy trupami.
– Nie – zaprzeczyłem, próbując przekonać samego siebie. – Przeżyliśmy w lesie. Zamierzam nas ocalić, obiecuję, Kikucie.
Spojrzał na mnie jak na dziecko.
– Oszczędzaj siły, Feliksie.
– Nazywam się Corvus.
– Dla mnie Feliks. Wszyscy, którzy mogliby znać cię pod innym imieniem, pewnie