Buntowniczka. Lisa Kleypas
niania, która wyżywała się w waleniu niegrzecznych dzieci po dłoniach drewnianą linijką, aż robiły się czerwone i opuchnięte. Takich lekcji nie sposób zapomnieć.
− To… jest wstydliwe miejsce – wykrztusiła wreszcie.
− Nie, nie jest – odparł natychmiast.
− Ależ jest. − Rhys pokręcił głową, lecz Helen nie dała się przekonać. − Tak mnie uczono.
Zrobił zdegustowaną minę.
− Kładła ci to do głowy ta sama osoba, która twierdziła, że dzieci znajduje się w kapuście?
Helen, widząc, że go nie przekona, zamilkła z miną wskazującą na urażoną godność. A przynajmniej usiłowała zachować godność w tych trudnych okolicznościach.
− Wielu ludzi wstydzi się swoich pragnień – powiedział Rhys. – Ale ja do nich nie należę. I nie chcę, żebyś ty należała. – Delikatnie położył dłoń na piersi Helen, a potem zaczął sunąć po jej ciele. – Jesteś stworzona do przyjemności, cariad. Żadna część twojego ciała nie jest wstydliwa. – Zdawał się nie zauważać, że Helen znów zesztywniała, kiedy jego ręka wsunęła się pomiędzy jej uda. – A już zwłaszcza to słodkie miejsce… Ach, jaka jesteś tam śliczna! Jak jeden z tych twoich storczyków.
− Co? – zapytała speszona, zastanawiając się, czy Rhys z niej nie kpi.
− Tak, przypomina płatki kwiatu. – Z zachwytem obwiódł palcem różowe zewnętrzne fałdy, po czym rozchylił je, udając, że nie zauważa, jak Helen szarpie go za przegub. Kciukiem i palcem wskazującym rozszerzył zapraszająco wejście. – I jeszcze to. Jak kielich kwiatu, prawda?
Dopiero teraz Helen pojęła, co dokładnie ma na myśli i jak celne jest jego porównanie. Zaczerwieniła się tam, gdzie tylko było to możliwe. Gdyby można było zemdleć z zakłopotania, najchętniej by to zrobiła.
Uśmiech przemknął po wargach Rhysa.
− Jak mogłaś o tym nie wiedzieć?
− Nigdy tam nie patrzyłam!
Nie przerywając śledzenia pasjonującej gry uczuć na twarzy Helen, jednym ruchem wysunął palec i zajął się miejscem, w którym jeszcze nie był – w górnej części warg, gdzie krył się maleńki pączek. Kiedy go dotknął i przesunął po nim delikatnie opuszkiem palca, Helen zaczęła się wić w jego uścisku.
− A znajdź mi słowo na to – wymruczał. – Koniuszek w kielichu kwiatu.
− Słupek kwiatu – wykrztusiła zdławionym głosem. Działo się z nią coś niepojętego. Ogień pożerał ją od nóg, buzował w jej brzuchu, podgrzewając wszystkie odczucia.
Niezmordowany palec po raz kolejny wsunął się w nią, w gorącą, śliską wilgoć. Rozwierała się przed nim coraz bardziej zapraszająco. Co to ma być? Jej ciało wręcz się dopraszało o inwazję, przestawało jej słuchać. Rhys okrywał usta Helen jedwabistymi pocałunkami, delikatnie zasysając jej wargi, jakby pił z najdelikatniejszej chińskiej porcelany. Czubek kciuka, który pozostał na zewnątrz, trafił na najczulszy punkt i nagle elektryzujące napięcie rozprzestrzeniło się w jej ciele niczym fala, która ostrzega przed jeszcze potężniejszą falą odczuć… zbliżającą się… zbyt silną… podobną do bólu… Helen ze stłumionym krzykiem wywinęła się spod mężczyzny, przewróciła się na brzuch i całym ciałem usiłowała stłumić szalone bicie serca.
Rhys natychmiast znalazł się nad nią. Uspokajająco gładził jej rozdygotane członki i szeptał do ucha głosem pełnym aksamitnej perswazji:
− Cariad, nie możesz uciekać. Nie będzie bolało, obiecuję. No, odwróć się.
Helen zastygła, kompletnie oszołomiona dręczącą rozkoszą, która coraz silniej brała ją we władanie. Miała wrażenie, że w pewnej chwili stanęło jej serce, tak wielkie było napięcie, które domagało się ujścia.
Rhys odgarnął z jej karku skłębione włosy i pocałował odsłonięte czułe miejsce.
− Czy taką będziesz żoną? Za wcześnie, żebyś zaczęła przejawiać nieposłuszeństwo.
Z trudem zmusiła obrzmiałe wargi do wypowiedzenia słów:
− Jeszcze nie jesteśmy mężem i żoną.
− Nie, i nie będziemy, dopóki całkiem nie dojdę z tobą do porozumienia. – Podsunął dłoń pod jej brzuch. – Odwróć się, Helen.
Odgłos zadowolenia, niemal koci pomruk, zawibrował w gardle mężczyzny, gdy Helen wreszcie go posłuchała. Popatrzył na nią spojrzeniem pełnym świetlistego blasku, jak odbicie gwiazd w nocnych wodach oceanu. Był piękny jak mityczny bóg, który sieje zamęt w głowach nieszczęsnych śmiertelniczek.
I ten bóg miał należeć do niej.
− Chciałabym wiedzieć, co ty czujesz – szepnęła ku swojemu zaskoczeniu.
Rhys wstrzymał oddech i przymknął powieki, kiedy Helen drżącą dłonią sięgnęła do dolnej części jego muskularnego torsu. Z wahaniem objęła palcami twardą, sztywno wzniesioną męskość. Zaskoczył ją dotyk zdumiewająco cienkiej, satynowo gładkiej skóry. Z łatwością przesuwała się po twardej kolumnie. Ścisnęła go lekko, wyczuwając gorące, zwarte ciało, przeniknięte tajemniczym pulsowaniem. Wiedziona niepowstrzymaną ciekawością, zsunęła dłoń niżej i zważyła w niej podwójny ciężar, zamknięty w worku luźnej, chłodnej skóry. Rhys zareagował nieartykułowanym dźwiękiem. Oddychał nierówno. Przynajmniej w tym jednym momencie zdołała nim zawładnąć, tak jak wcześniej on nią.
Jednak triumf trwał krótko, gdyż już za moment zdominował ją rozpalony pożądaniem, nagi i namiętny mężczyzna. Na jej biust i ramiona spadł grad żarłocznych pocałunków. Całował ją, pochłaniając jej usta swoimi, a potem powędrował do piersi i niżej. Pieścił jej piersi i ssał sutki. Coraz bardziej przeszkadzała mu pomięta koszulka, więc chwycił ją obiema rękami i rozdarł jednym ruchem, jakby to był papier, po czym odrzucił na bok, aż poszybowała w powietrzu jak duch. Wreszcie zagarnął Helen pod siebie i poczuła tę dziwną, żywą i gorącą twardość, napierającą na miękkie, drżące, przykryte laskiem kędziorów wejście do jej ciała.
Zsunął się niżej i Helen poczuła dotyk jego warg poniżej pępka. Wilgotna pieszczota przyprawiła ją o stłumiony jęk rozkoszy. Jej szlak szybko dotarł do wilgotnych kędziorków pomiędzy udami i bezwstydnie zmierzał dalej, do najbardziej intymnego kobiecego miejsca.
Rhys wsunął ręce pod nogi Helen i uniósł je, aż zgięte kolana sterczały ponad jego barkami. Wsunął głowę pomiędzy jej uda, czubkiem języka rozchylił delikatne płatki, a kiedy odsłonił wrażliwy słupek, zaczął na nim odprawiać erotyczny taniec, aż z ust Helen wymknął się tłumiony okrzyk. Teraz już nie miał litości. Zassał ciało ustami i lizał, wciągał, młynkował po nim językiem, aż w dole brzucha Helen zaczęła narastać paląca fala. Czuła, że zaraz straci nad sobą kontrolę, że zbliża się coś potężnego i nieuniknionego. Im bardziej próbowała to powstrzymać, umknąć, tym bardziej potężniało, aż w końcu pochłonęły ją uderzające raz po raz gwałtowne spazmy rozkoszy. Wygięła się w łuk; jej mięśnie na zmianę napinały się i wiotczały, gdy fala błogości rozprzestrzeniała się po całym jej ciele, docierając do czubków palców rąk i nóg. Punkt, od którego wszystko się zaczęło, stał się boleśnie wrażliwy nawet na najlżejsze dotknięcie warg mężczyzny.
Z nieartykułowanym okrzykiem protestu Helen chwyciła Rhysa za głowę, usiłując go odciągnąć, ale trwał nieporuszony jak skała. Przesunął tylko język niżej, aż trafił na drążące wejście do jej ciała − i tam go wsunął. Otworzyła oczy i zobaczyła ciemny zarys