Buntowniczka. Lisa Kleypas
głosem.
− Tak, tym parweniuszem bez ogłady, obcym, który trafił do waszego domu i w dodatku leżał w łóżku na wpół goły. Mógłbym cię skrzywdzić, zanim ktokolwiek by się zorientował.
− Nie byłeś obcym, tylko przyjacielem rodziny. I nie miałbyś siły, żeby kogokolwiek skrzywdzić.
− I tak powinnaś się trzymać ode mnie z daleka.
− Ktoś musiał ci pomóc – stwierdziła rozsądnie. – Zwłaszcza że zdążyłeś już wystraszyć resztę domowników.
− Słowem, odważyłaś się wejść do leża lwa.
Odwróciła głowę i z uśmiechem spojrzała w jego czarne oczy.
− I miałam rację – nie było żadnego niebezpieczeństwa.
− Czyżby? – W głosie Rhysa zagrała lekko kpiąca nuta. – Nie widzisz, do czego to doprowadziło? Znalazłaś się w mojej sypialni… w rozpiętej sukni…
− Moja suknia nie jest… − Helen urwała, bo nagle poczuła, że cały stanik ma rozpięty, a ciężar spódnic ściąga go w dół. – Och… – Zdenerwowanie znów ją usztywniło, kiedy zrozumiała, że Rhys, zagadując ją i pieszcząc, jednocześnie ją rozbiera. Kurczowo chwyciła ubranie, żeby z niej nie spadło.
− Najpierw porozmawiamy o tym, co ma nastąpić. – Teraz pieścił wargami jej policzek. – Ale oboje musimy się czuć swobodnie.
− Ja się czuję swobodnie. – Helen miała wrażenie, że całe jej jestestwo napięło się niczym mechanizm, któremu za mocno podkręcono sprężynę.
− Tak? A to? – zapytał, przesuwając palcami wzdłuż fiszbinów gorsetu. – Albo to? − Poklepał poduszeczkę z końskiego włosia wypełniającą tiurniurę. – Wątpię, żeby jakakolwiek kobieta czuła się swobodnie w takim rynsztunku. – Mówiąc, powoli rozwiązywał sznurówki. – Zresztą modne damy nie noszą już tiurniur.
− S-skąd to wiesz? – zająknęła się Helen, słysząc, jak tiurniura spada na podłogę.
Rhys zbliżył usta do jej ucha, jakby zdradzał wielki sekret.
− Bielizna i galanteria, drugie piętro, dział dwudziesty trzeci. Ostatni raport dyrektora handlowego mówi, że tiurniury coraz słabiej się sprzedają.
Helen sama już nie wiedziała, czy bardziej ją bulwersuje fakt, że rozmawiają o bieliźnie, czy to, że dłonie mężczyzny swobodnie błądzą pod jej ubraniem. Za moment halka i zewnętrzna okrywa gorsetu wylądowały na podłodze razem z tiurniurą.
− Nigdy nie kupowałam ubrań w domu towarowym – wykrztusiła. – Dziwnie byłoby nosić rzeczy uszyte przez obcych.
− Szyją je kobiety, które dzięki tej pracy utrzymują siebie i swoje rodziny. – Rhys ściągnął rękawy i suknia opadła, wieńcząc stos ubrań.
Helen potarła gęsią skórkę na nagich ramionach.
− Czy te szwaczki pracują w twoim domu towarowym?
− Nie, w fabryce, którą zamierzam kupić.
− Dlaczego… − Urwała i wzdrygnęła się, kiedy odpiął dolną bryklę gorsetu. – Proszę, nie…
Rhys przerwał i popatrzył w jej przerażone oczy.
− Chyba wiesz, że to się robi bez ubrania? – zapytał łagodnie.
− Czy mogę chociaż zostać w koszuli?
− Zgoda, jeśli tak będzie ci łatwiej.
Energicznymi ruchami dalej rozpinał gorset. Helen czekała w napięciu, usiłując się skupić na czymkolwiek, byle nie myśleć o tym, co zaraz się stanie. Nie udało się jej, więc ośmieliła się spojrzeć na Rhysa.
− Masz w tym dużą wprawę – stwierdziła. – Często rozbierasz kobiety? Bo… myślę, że miałeś wiele kochanek.
Uśmiechnął się nieznacznie.
− W każdym razie zawsze jedną naraz. Skąd wiesz o kochankach?
− Mój brat Theo miał jedną. Moje siostry podsłuchały, jak kłócił się z ojcem, i powiedziały mi o tym. Tata zarzucał Theo, że jego utrzymanka jest za droga.
− Bo kochanki są raczej kosztowne.
− Bardziej kosztowne niż żony?
Rhys zerknął na lewą dłoń Helen, która niepewnie spoczywała na gorsie jego koszuli. Księżycowy kamień zdawał się jarzyć własnym wewnętrznym światłem.
− W moim przypadku pewnie tak – stwierdził cierpko. Teraz sięgnął do koka Helen i wysunął z niego po kolei szpilki i grzebienie. Włosy opadły falami na ramiona i plecy kobiety. Czując, że drży, uspokajająco przesunął dłonią wzdłuż jej kręgosłupa.
− Będę delikatny, cariad. Obiecuję, że sprawię ci jak najmniej bólu.
− Ból? – Helen nagle wysunęła się z jego rąk. – Jaki ból?
− Ból dziewicy. – Zerknął na nią z niepokojem. – Nie słyszałaś o tym?
Nerwowo pokręciła głową.
Rhys był wyraźnie zakłopotany.
− Och, w sumie nic takiego. Po prostu… Do licha, czy wy, kobiety, nie gadacie o takich rzeczach? Naprawdę? A co było, jak zaczęły ci się miesięczne krwawienia? Jak ci to tłumaczyły?
− Mama wcześniej nic mi nie mówiła o takich sprawach. To spadło na mnie jak grom z jasnego nieba i było… niepokojące.
− Musiałaś się śmiertelnie przerazić. – Ku zdumieniu Helen Rhys powoli przyciągnął ją do siebie, aż przylgnęła do jego twardej piersi i oparła mu głowę na ramieniu. Nieprzywykła do tak czułego traktowania, trwała spięta w jego uścisku. – Co zrobiłaś, kiedy to się stało? – zapytał.
− Och… nie mogę z tobą o tym rozmawiać.
− Dlaczego?
− Bo mi nie wypada.
− Helen – powiedział z ogromną powagą – znam prawdziwe życie, w tym podstawowe fakty na temat kobiecego ciała. Oczywiście dżentelmen nie powinien pytać o takie rzeczy, ale oboje wiemy, że tym akurat najmniej się przejmuję. – Pocałował ją w czułe miejsce za uchem. – Opowiedz mi, co się działo.
Ponieważ było jasne, że nie zamierza odpuścić, Helen zmusiła się do odpowiedzi.
− Pewnego ranka obudziłam się i… zobaczyłam plamy na mojej nocnej koszuli i prześcieradle. W dole brzucha miałam straszne bóle. Krwawienie nie ustawało i wpadłam w panikę. Pobiegłam do czytelni i zaszyłam się w kącie. Tam znalazł mnie Theo. Mieszkał wtedy w internacie, ale właśnie przyjechał do domu na ferie. Zapytał, dlaczego płaczę, a ja mu powiedziałam. – Helen zamilkła na moment, przypomniawszy sobie wzrok brata, pełen miłości i troski. – Zwykle traktował mnie z dystansem, ale tego dnia był wyjątkowo czuły. Dał mi złożoną chusteczkę, żebym… wsunęła ją tam, gdzie potrzebowałam. Potem otulił mnie kocem i pomógł mi wrócić do pokoju. Wreszcie posłał po pokojówkę i kazał, żeby mi wytłumaczyła, co się stało, i pokazała, jak używać… − Urwała i zaczerwieniła się po same uszy.
− Wkładek higienicznych? – podsunął Rhys.
Kamizelka, w którą wtulała twarz, tłumiła jej zawstydzony głos.
− Skąd o nich wiesz?
Poczuła przy uchu, jak usta Rhysa rozciągają się w uśmiechu.
−