Głód. Graham Masterton
kontami. Usłyszawszy Joego w słuchawce, machnął na Karen Fortunoff, żeby zostawiła go samego na czas rozmowy.
– W porządku, Joe – powiedział, gdy Karen wyszła. – Jak ci idzie?
– Jak dotąd, pięknie – odparł Joe swym twardym akcentem. – Poradziłem Shearsonowi, żeby zarejestrował fundusz kryzysowy jako prywatną fundację, siebie mianował jej prezydentem, a jakąś osobę, której nie będzie się ujawniać opinii publicznej, managerem zarządzającym funduszem.
– A nie sądzisz, że powinna to być spółka federalna, utworzona aktem Kongresu? Wyglądałaby znacznie poważniej.
– No cóż, jeszcze możecie wybrać. Albo postawicie na powagę, albo na względy praktyczne – zaczął wyjaśniać Joe. – Jako prywatna fundacja możecie nalegać na Kongres, żeby dodał wam forsy, jeśli nie będzie spływać w takim tempie, jakiego się spodziewacie. Poza tym, zawsze będziecie mieli pewne pole manewru wobec władz podatkowych.
– To brzmi rozsądnie. – Peter Kaiser mimowolnie pokiwał głową. – Kiedy będziemy mogli zacząć zbiórkę pieniędzy? Dotąd przyrzeczono nam dziewięć milionów dolarów.
– Zaraz prześlę ci wszystkie papiery. Potrzebuję jeszcze po dwa notarialnie poświadczone podpisy Shearsona i Alana Hedgesa, i możecie się uważać za zarządzających akcją ratunkową.
– Jak zwykle zrobiłeś wspaniałą robotę, Joe – powiedział Peter Kaiser. – Przypomnij mi, żebym możliwie szybko zjadł z tobą obiad.
– To nie jest wcale konieczne – odparł Joe Dasgupta z lekką wzgardą w głosie. – Po prostu razem z dokumentami prześlę ci mój rachunek.
Peter Kaiser odłożył słuchawkę i nacisnął przycisk interkomu. Po chwili do pokoju powróciła Karen. Była małą brunetką o brązowych oczach, schludnie ubraną w ładny kremowy kostium. Do Waszyngtonu przyjechała przed dwoma laty z Duluth, przywożąc ze sobą wielkie ambicje i nadzieję, że wkrótce będzie pracowała przynajmniej w Kongresie. W Duluth pozostawiła dwoje starzejących się rodziców, którzy ciągle trzymali pokój gotowy na jej powrót, ze wszystkimi lalkami, biblioteczką pełną romansów, i niezmiennie mówili do niej „dziecino” w dość częstych rozmowach telefonicznych. Przez jakiś czas pracowała jako sekretarka w dużym wydawnictwie, aż wreszcie któregoś dnia znalazła się na pikniku zorganizowanym przez Shearsona Jonesa w celu zdobycia funduszy na coś, co zapewne było wówczas bardzo ważne dla Ameryki. Tam poznała się z dziewczyną, która roznosiła napoje. Jeszcze tego samego dnia przegadały razem kilka godzin.
– Słuchaj – mówiła jej nowa przyjaciółka – teraz Shearson Jones ma wielką władzę. Czystą, nagą, nieskrępowaną władzę.
Karen bardzo się to spodobało i już następnego dnia zatelefonowała pod numer, który podała jej dziewczyna. Słuchawkę podniósł sam Peter Kaiser.
– Na czym skończyliśmy? – zapytał teraz, a Karen usiadła na taborecie, trzymając blok papieru na kolanach.
– Dotarliśmy do procedur bankowych, podpunkt drugi – odparła.
– Ach, tak. Procedury bankowe, podpunkt drugi. Czeki i weksle.
– Czy ty nigdy nie wypoczywasz? – zapytała go niespodziewanie.
Peter siedział za biurkiem podparty na łokciach. Jego podbródek spoczywał na dłoniach. Powoli podniósł na nią wzrok i równie powoli jego spojrzenie zaczęło nabierać ostrości, jakby był naćpany albo skrajnie zmęczony.
– Czy wypoczywam? – zapytał, jakby nie pojmował znaczenia tego słowa.
– Tak. Czy ty nigdy nie wypoczywasz?
– Karen – zganił ją. – Zatrzymaliśmy się na drugim podpunkcie rozdziału o procedurach bankowych. Jeśli chcesz rozmawiać o wypoczynku, rób to w czasie, kiedy nie pracujesz.
– Cholera, czasami zachowujesz się jak maszyna.
– Jestem zajęty. Mam jeszcze sto rzeczy do zrobienia przed północą, to wszystko. Nie jestem żadną maszyną.
– Czy ty kiedykolwiek pijesz kawę?
Peter rozparł się na chwilę w skórzanym fotelu, jednak palce wciąż zaciskał na krawędzi biurka.
– Karen – odezwał się. – Pozwolisz, że będę ci dyktował, czy też nie?
– Zadałam ci jedynie pytanie, które stawia sobie cały personel. Ludzie interesują się…
– A ja w tej chwili interesuję się procedurami bankowymi, a dokładniej podpunktem drugim tego rozdziału. Poza tym zdaje się, że wtykasz nos w nie swoje sprawy.
– W porządku, przepraszam. Nie chciałam być natrętna. Po prostu pomyślałam sobie, że…
Peter nadusił przycisk na biurku. Prawie natychmiast otworzyły się drzwi i weszła Fran Kelly, zatrudniona jako asystentka Karen.
– Słucham pana, panie Kaiser.
– Przygotuj blok do stenografowania i ostre ołówki. Przez jakieś dwie godziny będę ci dyktował.
Karen wyprostowała się.
– Co tu się, do cholery, dzieje? Tylko dlatego, że zadałam ci proste osobiste pytanie…
Peter popatrzył na nią zimnym wzrokiem.
– Powiem ci, co tu się dzieje – powiedział beznamiętnym tonem. – Otóż tutaj się pracuje. Nie rozmawia się. Nie rozważa osobistych spraw, nie fraternizuje. Tu się pracuje.
Pobladła nagle Karen wstała na nogi.
– Pracuje, tak? A jak macałeś mnie po dupie w hallu to też była praca, co?
– Wyjdź z tego pokoju – zażądał Peter. – Przepisz na maszynie wszystkie notatki, które sporządziłaś do tej pory i postaraj się, żeby jak najszybciej trafiły na moje biurko.
– Nie zwolnisz mnie?
– A niby dlaczego? Jesteś zupełnie dobra w pracy, pod warunkiem, że nie przeszkadzasz mi, stawiając jakieś niedorzeczne pytania. Poza tym zbyt wiele cennego czasu zajęłoby przyuczanie twojej następczyni.
Karen z niedowierzaniem potrząsnęła głową.
– Wiesz co? – zapytała. – Nie wierzę, że ty jesteś prawdziwy. Nie wierzę, że jesteś normalną ludzką istotą.
– Zapewniam cię, że nią jestem. A teraz, czy zaczniesz przepisywać te notatki, czy jednak chcesz, żebym zmienił zdanie i cię zwolnił?
Karen miała zamiar powiedzieć coś jeszcze, coś złośliwego, absurdalnego. Zdołała się jednak opanować i w milczeniu nabrała powietrza w płuca. Nie chciała stracić tej posady, naprawdę nie chciała. Ledwie uświadomiona snuła się w jej głowie myśl, że Peter Kaiser jest zbyt gruboskórnym facetem, żeby jakiekolwiek obelżywe słowo sprawiło mu przykrość. Co najwyżej będzie bawił się sceną, w której ona zrobi z siebie idiotkę.
Zamknęła notatnik, uśmiechnęła się krzywo do Fran i ustąpiła jej miejsca.
– Nie łącz do mnie żadnych telefonów – rzucił za nią Peter, kiedy wychodziła z pokoju. – Przez najbliższe dwie godziny nie ma mnie dla nikogo.
Karen skinęła głową i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Wróciwszy za swoje biurko, w małym sekretariacie przylegającym do pokoju Petera Kaisera, udekorowanym jedynie pocztówkami z Mount Shasta, Karen trzasnęła notatnikiem o podłogę i zaczęła się zastanawiać. Dlaczego właściwie tak się zdenerwowała? Przecież w gruncie rzeczy był zwykłym politycznym chłopcem na posyłki, tyle że o zimnej krwi i kompletnie pozbawionym uczuć. Chyba dlatego, że tak naprawdę nie potrafiła przywyknąć do reprezentowanej przez niego obojętności wobec innych ludzi. Jedna z jej przyjaciółek