Głód. Graham Masterton

Głód - Graham  Masterton


Скачать книгу
im w serca. A Karen miała zamiar jak najwyżej wspiąć się po drzewie, na którego koronie górował Shearson Jones. Konflikt z Peterem Kaiserem na tej drodze nie był najlepszym pomysłem.

      Zaczęła powtarzać w myślach: Peterze Kaiser, mam cię w dupie. Potem siedem razy głęboko odetchnęła. Następnie pozbierała z podłogi papiery, przygotowała swoją elektroniczną maszynę IBM i zaczęła przepisywać jego pierdolone notatki.

      Jeszcze dobrze nie zaczęła, kiedy zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę i powiedziała uprzejmie:

      – Biuro Petera Kaisera. Z kim mam przyjemność?

      Usłyszała jakieś trzaski, jakby rozmowa łączona była z bardzo daleka, i wreszcie ktoś zapytał:

      – Czy mógłbym rozmawiać z senatorem Jonesem? Telefonuję z Kansas.

      – Senator Jones przebywa obecnie w swoim biurze w Senacie. Jest tutaj jedynie Peter Kaiser, jego osobisty doradca.

      – Nazywam się Ed Hardesty. Dzwonię z Wichita w stanie Kansas. Poprzedniej nocy rozmawiałem z senatorem w sprawie pszenicy…

      – Tak?

      – Cóż, mam więcej informacji na temat zarazy. Wyniki testów przeprowadzonych w laboratorium w Wichita, przynajmniej częściowe wyniki. Czy mogłaby mi pani podać numer, pod którym mógłbym złapać teraz senatora?

      – Poproszę go, żeby to on zatelefonował do pana. Przepraszam, nie usłyszałam pańskiego nazwiska.

      – Hardesty, Ed Hardesty. Senator Jones był przyjacielem mojego ojca. Proszę przedstawić mnie senatorowi jako syna Dana Hardesty’ego.

      Karen słyszała go bardzo słabo.

      – Czy mam przekazać senatorowi jakąś wiadomość? – wykrzyczała do słuchawki.

      – Tak… Proszę mu powiedzieć, że całe nieszczęście spowodował wirus niewiadomego pochodzenia… Ten wirus atakuje cały kraj, dobiera się nie tylko do pszenicy, ale do wszystkiego, co rośnie!

      – Niech pan chwilę poczeka – powiedziała Karen. – Złamałam grafit w moim ołówku. No, teraz, mówił pan o wirusie?

      – Tak. Odnotowano go już niemal w całym kraju. Nie tylko na pszenicy, ale i na kukurydzy, soi, na wszystkim… Laboratorium rolnicze tutaj, w Wichita, przeprowadziło testy… Doktor Benson uważa, że zagrożone są wszystkie tegoroczne zbiory.

      – Doktor Benson? Jak to się pisze? Tak jak ten Benson z Soap?

      – Tak. Dokładnie tak samo. Bardzo panią proszę, niech pani przekaże tę wiadomość senatorowi Jonesowi. Niech on jak najszybciej do mnie zatelefonuje. To bardzo pilne.

      – Dobrze – odpowiedziała Karen. – Spróbuję.

      Znów nastąpiły potężne trzaski i połączenie urwało się. Karen jeszcze kilkakrotnie powtórzyła słowo „halo”, ale nic to nie dało i odłożyła słuchawkę. Popatrzyła w notatki, które sporządziła podczas rozmowy, po czym podeszła do innej maszyny i szybko wystukała wiadomość dla Petera Kaisera.

      „Telefonował pan Ed Hardesty z Wichita, z Kansas, o godzinie szesnastej czterdzieści pięć. Powiedział, że przyczyną gnicia tegorocznych plonów jest wirus, który wystąpił już w całym kraju i zaatakował kukurydzę, soję, kartofle i inne uprawy. Doktor Benson z Wichita, który bada tę sprawę, uważa, że cały naród jest zagrożony”.

      Karen słyszała już o tej sprawie w telewizji, jednak tam przedstawiano ją jako sezonowy problem dotyczący kilku farm w odległym Kansas. A kogo, do cholery, obchodzi, co się dzieje w Kansas? No, ale ten Ed Hardesty powiedział teraz, że zaatakowane zostało wszystko i wszędzie. Karen nagle zadrżała. Przeczytała szybko kartkę i poczuła się jakby w nierealnym świecie. Mimo woli zadrżała. No tak, ten facet powiedział przecież wyraźnie: wirus wystąpił już w całym kraju. „Doktor Benson (…) uważa, że cały naród jest zagrożony”.

      Ciągle patrzyła na kartkę, kiedy usłyszała jakiś ruch w wąskim korytarzyku. Obejrzała się. W drzwiach stał Peter Kaiser, ciężko opierający się o klamkę, obserwując ją uważnie. Jego twarz nie zdradzała żadnych myśli, ale sposób, w jaki przystanął, z jedną ręką opartą o biodro, podpowiedział Karen, że jest bardziej rozluźniony niż zwykle.

      – Ja… eee… – odezwała się – ja właśnie zabieram się do pisania. – Wykrztusiła, unikając jego wzroku.

      – W porządku – powiedział. – Przyszedłem cię przeprosić.

      – Przeprosić? A za co?

      – Jak to za co?

      – Do cholery, czyżbyś nie był Peterem Kaiserem „Maszyną”, najbardziej pracowitym urzędnikiem w całej partii republikańskiej? Czyżby jakaś głupia sekretarka, która ośmieliła się marnować twój cenny czas, zadając idiotyczne pytania na temat kawy i wolnego czasu, zasługiwała na przeprosiny?

      Peter uśmiechnął się.

      – Podobasz mi się – powiedział. – Jesteś odważna.

      Zdobyła się wreszcie na to, aby popatrzeć mu w oczy.

      – Ostatni raz usłyszałam to, kiedy w wieku siedmiu lat zajęłam ostatnie miejsce w szkolnym wyścigu z jajkiem na łyżeczce i udało mi się nie rozpłakać z tego powodu.

      – Od tego czasu wiele się zmieniłaś.

      – Nie do końca. Ciągle nie płaczę.

      – W porządku – uśmiechnął się. – Lubię cię taką. Czy zjesz ze mną kolację?

      – A dokąd pójdziemy? Na najbliższą stację benzynową?

      – Nie rozumiem.

      – Z twojego zachowania wynika, że jadasz tylko w takich miejscach.

      – Karen, ja naprawdę jestem istotą ludzką. Czuję, cierpię, cieszę się czasami. Jeśli zranisz mnie nożem, będę krwawił, czy chcesz się przekonać?

      – Nie wiem. Może pociekną z ciebie jakieś smary?

      Roześmiał się. Jego śmiech był dziwny, nadspodziewanie wysoki.

      – No dobrze – powiedział. – Przyszedłem powiedzieć, że cię przepraszam i naprawdę przepraszam cię za ten incydent w gabinecie. Ale zjesz ze mną tę kolację czy nie?

      Karen namyślała się przez chwilę. Jakiś głos podpowiadał jej: powiedz mu, żeby się odpierdolił raz na zawsze. Lecz inny głos szeptał kusząco: skoro Peter Kaiser cię lubi, z pewnością przedstawi cię senatorowi Jonesowi, a jeśli polubi cię senator Jones… cholera, wtedy przed tobą szeroka kariera, nieograniczone perspektywy. No, może ograniczone kopułą Kapitolu. A przecież po to właśnie przyjechałaś do Waszyngtonu, prawda?

      – W porządku. Przyjmuję zaproszenie. Na którą godzinę?

      – Powiedzmy, na dwudziestą pierwszą, dwudziestą pierwszą trzydzieści. Czy to nie będzie za późno dla ciebie?

      – Dobra. Do tego czasu zdążę dokładnie strawić wszystkie hamburgery. Aha, tak przy okazji. Mam tutaj wiadomość dla senatora. Chyba jest dość pilna.

      Peter wziął od niej kartkę i szybko przebiegł ją wzrokiem. Potem przeczytał ją jeszcze raz, powoli, i zmarszczył czoło.

      – Szesnasta czterdzieści pięć? – zapytał. – Zaledwie przed kilkoma minutami.

      – Tak.

      – I to wszystko, co powiedział? Nic więcej?

      – To wszystko. – Karen wzruszyła ramionami. – Jakiś tajemniczy wirus pełza po Stanach Zjednoczonych i niszczy żywność.

      Peter znów zmusił się do uśmiechu.

      – No cóż. Przyjęłaś jedną


Скачать книгу