Jego portret. Opowieść o Jonaszu Kofcie. Piotr Derlatka
mieszkańców. Najbardziej charakterystycznym budynkiem był na pewno pałac polskiej rodziny Dunin-Karwickich, która miała duży wpływ na cały Wołyń. Tu urodził się Józef Dunin-Karwicki, pisarz i pamiętnikarz tego regionu (aktywny w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XIX wieku). Później w pałacu rezydował jego syn, również Józef. Majątek Dunin-Karwickich został zniszczony w latach 1917–1920 i nigdy nie odzyskał dawnej świetności, ale Kaftalowie mogli podziwiać piętrowy budynek z czterema kolumnami, a także park, trzy stawy i sporą oranżerię. Po jednym ze stawów pływano niegdyś kajakiem, tuż obok znajdowały się łazienki, gdzie można było się przebrać, by wskoczyć do wody z pomostu lub trampoliny. Administratorem majątku był Narcyz Daszczenko. Dunin-Karwiccy byli właścicielami największego w mieście i okolicy, istniejącego od 1875 roku zakładu produkcyjnego – cukrowni. To właśnie tam, według rodzinnych przekazów, pracował Mieczysław. Nie mógł poznać właściciela dworu, Józefa Dunina-Karwickiego – został on aresztowany po wkroczeniu wojsk sowieckich do Polski, a wszystkie włości upaństwowiono i przerobiono na sowchoz, w skład którego, prócz cukrowni, wchodził także młyn.
Zanim Jonasz przyszedł na świat, Maria też podjęła pracę. Znalazła zatrudnienie jako tłumaczka, może sekretarka w „pobliskim folwarku”. Był to zapewne majątek (potem również sowchoz) w dużej wsi Piwcze w pobliżu lasów hurbieńskich. Co miałaby tłumaczyć? Pod koniec czerwca 1941 roku na Wołyń wkroczył Wehrmacht, a administratorem majątku został Niemiec. Nagle znajomość języka niemieckiego okazała się niezwykle przydatna. Zdjęcie majątku Piwcze znajduje się w książce Mizocz bezpowrotnie utraconej przeszłości – widoczne z daleka murowane budynki były położone na rozległym wzgórzu.
Nie wiemy, gdzie zatrzymali się Maria i Mieczysław, ale nie był to zapewne żaden okazały, bogaty dom. Najprawdopodobniej Kaftalowie mieszkali kątem u krewnych Marusi, a zatem w zwykłej chałupie – goszczący ich ludzie nie byli bogaci. Po latach Maria opowiadała, że w tym domu nie było nawet podłogi – chodziło się po klepisku.
Koperta listu Olgi Sitarskiej do Mieczysława Kofty, 25 listopada 1962
Mizocz miał być schronieniem. Przed antysemityzmem, przed nazizmem, przed wojenną zawieruchą. Maria miała nadzieję, że wywożąc z Polski ukochanego, uchroni go przed śmiercią. Wierzyła, że w jej rodzinnych stronach, z dala od Warszawy, ominie ich wiatr historii; że nie dotrze tu władza Hitlera. Doskonale zdawała sobie sprawę, że w stolicy życie Mieczysława było zagrożone – jeszcze przed wojną była świadkiem antysemickich nagonek na żydowską ludność Warszawy. Chciała ratować mu życie. Najprawdopodobniej Kaftalowie ukrywali żydowskie pochodzenie Mietka. Dla rodziny i pozostałych mieszkańców miasteczka był on Polakiem, za którego wyszła Marusia. Polakiem, nie Żydem. Mietek postanowił nie obnosić się ze swoimi semickimi korzeniami – wiedział, że czasy są dla Żydów trudne, nawet w takim miejscu jak Mizocz, gdzie większość stanowili Żydzi. I miał rację, bo kiedy 27 czerwca 1941 roku na te tereny wkroczył Wermacht, Ukraińcy urządzili pogrom – zginęło wówczas kilkudziesięciu wyznawców judaizmu. Dziesięć dni później, w nocy z 6 na 7 lipca, w Tuczynie (powiat Równe) ukraińscy policjanci, uzbrojeni w siekiery, noże i deski, znów mordowali i okaleczali Żydów. Zginęło ponad siedemdziesiąt osób. Podobne wydarzenia miały także miejsce w pobliskim Krzemieńcu. Trudno, aby Mieczysław i Maria o nich nie wiedzieli. Z pewnością czuli się zagrożeni. Nazwisko Kaftal brzmiało niedobrze. Zanadto żydowsko. Od tego nie dało się uciec. A może jednak? Maria wpadła na pomysł, by poprosić znajomego Ukraińca o pomoc. „Nazywać się wtedy Kaftal było grubą niezręcznością. Dlatego trzeba było przerobić kenkarty. Geometra Iwanow, specjalista od wyskrobywania, uznał, że najłatwiej będzie wyskrobać «l» i ogonek z pierwszego «a». Tak pojawiło się nazwisko Kofta, przeniesione potem do dowodów osobistych rodziców”109 – opowiadał po latach Jonasz. Kofta – to już brzmiało znacznie lepiej, bardziej swojsko. Kofta, zarówno w języku rosyjskim, jak i ukraińskim, oznacza „cienki sweter, bluzkę”. I nie kojarzy się semicko.
Do niedawna myślałem, że Iwanow to postać wymyślona przez Jonasza. Lubił czasem konfabulować, zmyślać różne elementy swojej biografii – kiedy zapytałem Mirosława Koftę o ciotkę Dołgorukową, o której Jonasz wspominał w jednym z wywiadów, jego brat zaczął się śmiać: nikt taki jak ciotka Dołgorukowa nigdy nie istniał. Ale geometra Iwanow to postać prawdziwa. Dowodem na to jest list, który Mieczysław otrzymał w listopadzie 1962 roku (pisownia oryginalna).
Szanowny Panie,
List pana bardzo mnie ucieszył ze względu na p-wa Iwanowych. Serdecznie wspominali o Panu i przykro by im było, gdyby zostali zapomniani. W Równym u p-wa Iwanowych byłam w lipcu i sierpniu przez kilka dni. Mieszkają w tym samym domu. Pan Mikołaj pracuje w Urzędzie Ziemskim – kierownikiem. P. Ola nadal gospodaży. Tania skończyła filologię romańską i uczy francuskiego w miasteczku 18 kil. od Równego (w tej chwili zapomniałam nazwy tego miasteczka). Wyszła zamąż i ma dwoje dzieci – chłopiec i dziewczynka (dziewczyna, Hala, starsza, chłopiec młodszy). Igor ożenił się, mieszka we Lwowie. Też ma maleńką, piękną córeczkę (oczy ma tak czarne, jak węgielki). Zajmuje się muzyką. Żona skończyła polonistykę i uczy we Lwowie. U p-wa Iwanowych nadal mieszka „Grigorij Wasiljew” [napisane cyrylicą i w cudzysłowie] doskonale wygląda nic się nie zmienił. Właściwie wszyscy ze starszych bardzo dobrze wyglądają, mało się zmienili. Młodsi, a raczej mali, wyrośli i zmężniali. Nadal są mili i serdeczni. Chwile spędzone u nich zaliczam do bardzo przyjemnych z mojej trzechmiesięcznej podróży po Związku Radzieckim. Pisałam również w ich imieniu do Walentyna Chodorowskiego, ale odpowiedzi, jak dotychczas nie otrzymałam. Zasyłam adres. [adres w Równem cyrylicą]. Proszę napisać na adres p. Oli.
Serdecznie pozdrawiam Pana w osobie [w imieniu] Wołynian.
Olga110
Iwanow istniał. I swoim fałszerstwem pomógł uchronić Mieczysława i Marusię przed śmiercią z rąk nazistów. Młode małżeństwo nie przeczuwało jednak, że najgorsze jeszcze przed nimi – na Wołyniu rozpoczęły się wydarzenia antypolskie, rzeź wołyńska. Życie Mieczysława było narażone z dwóch powodów: był Żydem i był Polakiem.
Przypomnijmy, że Kaftalowie (Koftowie) przeprowadzili się na Wołyń w 1941 roku. Było tam wtedy w miarę spokojnie, mimo szerzonej przez Sowietów antypolskiej propagandy. Niekorzystne dla Polaków zmiany zaszły dopiero po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej, w czerwcu 1941 roku, i tylko fakt, że w Mizoczu stacjonowali Niemcy, chronił polskich mieszkańców przed UPA. Nie chronił jednak Żydów przed Zagładą. W marcu 1942 roku około tysiąca siedmiuset osób zamknięto w getcie (ukrywającego semickie pochodzenie Kaftala wśród nich nie było; pracował w cukrowni i chciał wierzyć, że nie zostanie rozpoznany jako Żyd). Najstraszniejsza była jesień 1942 roku. 13 października zaczęły się mordy. „Przez wiele dni Żydzi byli prowadzeni grupami przez policjantów ukraińskich do jaru między Mizoczem a wsią Stubło, gdzie po rozebraniu do naga byli rozstrzeliwani, stojąc na warstwach wcześniej rozstrzelanych. […] Niemowlęta żydowskie wieszano na przydrożnych parkanach”111 – piszą Ewa i Władysław Siemaszkowie (ojciec i córka).
Według historyków getto mizockie zostało zlikwidowane w dniach 13–15 października 1942 roku. Podczas likwidacji podziemna organizacja żydowska podpaliła budynki na tym terenie i podjęła walkę, co pozwoliło części mieszkańców (według niektórych danych nawet kilkuset osobom) uciec do lasu. Większość uciekinierów została jednak schwytana i rozstrzelana. W pożarze getta zginęło dwieście osób, pozostałych rozstrzelano w miasteczku oraz koło Kredowej Góry. Według Władysława i Ewy Siemaszków przez wiele dni policjanci