Jego portret. Opowieść o Jonaszu Kofcie. Piotr Derlatka

Jego portret. Opowieść o Jonaszu Kofcie - Piotr Derlatka


Скачать книгу
się na dłużej, znalazł pracę w fabryce jedwabiu, a potem opowiadał, że produkcja tego materiału odbywa się z użyciem tradycyjnej technologii sprzed dwóch tysięcy lat. Legenda głosi, że po kilku miesiącach nieobecności w domu dostał wreszcie urlop. W drodze do Lwowa miał zostać aresztowany. „Wedle legendy powodem były… pumpy – charakterystyczna część odzienia imperialistycznych szpiegów. Po trzech dniach bezustannego przesłuchania, podczas którego zmieniający się enkawudziści rozkładali na czynniki pierwsze jego życiorys, został w końcu zwolniony. Od tego czasu – jak zauważyła żona – w jego wzroku zagościło przygnębienie”106. Dlaczego jednak Mieczysław miałby zostawić we Lwowie narzeczoną i podróżować prawie cztery i pół tysiąca kilometrów do odległego Uzbekistanu? To brzmi jak legenda. Z drugiej strony nie można tego całkowicie wykluczyć. Po wojnie, jako korespondent Polskiego Radia, Kaftal dużo podróżował – i ogromnie to lubił, może więc rzeczywiście zorganizował sobie taką wycieczkę? Nie jestem w stanie w to uwierzyć. Być może został po prostu wywieziony w głąb imperium – deportacje polskiej ludności ze Lwowa rozpoczęły się już w lutym 1940 roku. Mogła go objąć trzecia deportacja (maj–lipiec 1940 roku). Wysiedlano wówczas uciekinierów z Polski, tych, którzy opuścili kraj w 1939 roku, w dużej mierze Żydów. Wielu Polaków trafiło do Samarkandy, gdzie pracowali w kołchozach. Czy właśnie to przydarzyło się ojcu Jonasza?

      Podobnie jest ze ślubem Mieczysława i Marii. Opowieści rodzinne głoszą, że pobrali się, gdy ojciec Jonasza wrócił z Samarkandy do Lwowa. Maria planowała już wówczas wyjazd z coraz bardziej niebezpiecznego miasta w rodzinne strony, na Wołyń, gdzie mieszkała jej rodzina i gdzie wszyscy ją znali – być może nie chciała się tam pokazywać jako panna żyjąca z mężczyzną bez ślubu. Ale czy na pewno ojciec Jonasza poślubił jego matkę? A jeśli ślub rzeczywiście się odbył, to czy miał charakter religijny? Może jednak zdecydowali się na niego ze strachu przed deportacjami.

      24 stycznia 1940 roku w kawiarni Ognisko Inteligencji przy ulicy Jagiellońskiej doszło do sprowokowanej przez NKWD bójki, w wyniku której aresztowano Władysława Broniewskiego, Aleksandra Wata i innych polskich literatów. Następnego dnia w „Czerwonym Sztandarze” ukazał się artykuł Witolda Kolskiego Zgnieść gadzinę nacjonalistyczną, w którym autor atakował polskich inteligentów i Polaków w ogóle. Po tym artykule już nikt z Polski nie mógł się czuć we Lwowie bezpiecznie. Może Maria i Mieczysław naiwnie wierzyli, że ślub ich ochroni, jeśli będą razem. W marcu 1940 roku wydawano sowieckie paszporty dla wszystkich mieszkańców miasta. Uciekinierom spod okupacji niemieckiej wstemplowywano paragraf 11, co oznaczało bezwzględny nakaz opuszczenia miasta, a Polacy mieszkający we Lwowie stawali się automatycznie obywatelami ZSRR. Być może ślub miał uchronić Mieczysława i Marię przed konsekwencjami tych rozporządzeń? Nawet jeśli tak było, nasuwa się pytanie: czy Kaftalowie przyjęli sowiecki paszport? Zapewne tak, skoro nie deportowano ich na Syberię ani do Kazachstanu, jak to się stało z Eugenią i jej synami. Nie wiadomo dokładnie, kiedy postanowili opuścić Lwów. Wyjechali zapewne tuż przed zajęciem miasta przez Wehrmacht. Postanowili schronić się w okolicach Równego. Być może Maria była przeświadczona, że w miejscu, które znała z wielokulturowości i chyba dość sporej tolerancji, jej ukochany Mieczysław ocaleje, a ona będzie mogła występować jako jego żona czy partnerka życiowa.

      Z jakiegoś powodu młode małżeństwo postanowiło pojechać jednak jeszcze dalej, do Mizocza, miasteczka oddalonego o ponad trzydzieści kilometrów od Równego. Na pewno Maria miała tam krewnych, którzy pomogli jej i Mietkowi rozpocząć nieopodal pięknych Gór Dermańskich i nad rzeką Stubłą (zwaną też przez mieszkańców Subełką) nowe życie.

      Mizocz, podobnie jak Równe, był wówczas małym konglomeratem najróżniejszych narodowości: mieszkali tu Czesi, Polacy, Ukraińcy, Rusini i Żydzi. W centrum miasteczka stał wówczas kościół Jana Nepomucena, który po wojnie przemianowano na cerkiew prawosławną, ale w 1941 roku, kiedy Maria i Mieczysław przyjechali do Mizocza, prezentował się jeszcze jako świątynia katolicka: miał sześć kolumn i trójkątny biały fronton. Choć Maria nie chodziła do kościoła, lubiła to miejsce – z aleją lipową, figurami świętych pilnującymi wejścia, a także obrazami przedstawiającymi męczeństwo świętego Wawrzyńca. Czy znała proboszcza, księdza Lucjana Krajewskiego? Niewykluczone, w tak małym mieście wszyscy się znali. Nad kościołem górowała – i to dosłownie – dość okazała cerkiew prawosławna. Wybudowana w 1878 roku na Krasnej Górce miała dwie wieże. Na wschód od cerkwi był położony kirkut, a poniżej, przy ulicy Szkolnej – synagoga, nieopodal której mieścił się cheder.

      Kiedy wybuchła II wojna światowa, była jeszcze dzieckiem. Opowiada o Mizoczu z nostalgią i zadziwieniem, że kogoś interesuje to maleńkie miasteczko. Drobiazgowo opisuje ulice, jakby widziała je wczoraj. Pamięta wielu mieszkańców, ale nazwiska Kaftal ani Jaremczuk zupełnie nic jej nie mówią. Z początku. Bo potem nagle przypomina sobie, że ojciec zaprosił raz do domu „młode małżeństwo z Warszawy”. Podziwiali Biały Domek i pili herbatę. Czy rzeczywiście byli to Maria i Mieczysław? Nie ma żadnej pewności. Jest to jednak wielce prawdopodobne, zważywszy na fakt, że Regina Szablowska-Lutyńska ma naprawdę świetną pamięć.

      Z jej książki dowiaduję się, jak wyglądał Mizocz w czasach, kiedy urodził się Jonasz. W środkowej części miasteczka mieściła się część usługowa – tam podwoje otwierali krawcy, fryzjerzy i szewcy, głównie Żydzi. Tam również mieścił się zakład fotograficzny prowadzony przez Czecha (Czesi stanowili sporą część ludności miasta, osiedlili się tam po 1863 roku; zajmowali się głównie uprawą chmielu i wyrabiali wędliny). W mieście działały ponadto: browar, olejarnia, hotel, karczma, elektrownia, tartak, restauracja, dwie apteki (jedna przy ulicy Narutowicza, druga – pana Flitera – w Rynku), liczne żydowskie sklepiki, ochotnicza straż pożarna, policja, sąd grodzki, poczta, urząd gminy, dwie przychodnie lekarskie (w tym jedna prywatna, pana Androszczuka, mieszcząca się na placu Grzybowskim), a także wielka cukrownia. Funkcjonowały ochronka Polskiej Macierzy


Скачать книгу