Nigdy siÄ™ nie dowiesz. S.R. Masters
przetrwa. Adeline trochę namotała, choć trudno określić jak bardzo. Tak jak wtedy, kiedy Jen zaproponowała mu wódkę po tamtej głupiej zabawie w dinozaury. Zazwyczaj przystawał na coś takiego, jednak Adeline odmówiła, więc on zrobił to samo.
Humor się jej nie poprawia, kiedy Rupesh otwiera drzwi i wita ją słowami:
– Hej, Jen. Gdzie Adeline?
Po co w ogóle zawracała sobie głowę?
– A skąd mam wiedzieć?
– Widziałem was obie przez okno.
– Och. Źle się poczuła. Nudzi mi się. Masz ochotę coś porobić? Mogłabym zdobyć więcej wódki i… – Ale on już kręci głową.
– Mam na wieczór obowiązki domowe – mówi Rupesh.
– Jasne. No to do zobaczenia.
Nie liczy na to, bo ostatnio też tak było, że spotkali się dopiero w kolejne wakacje.
Idzie powoli do domu, nie spiesząc się do bycia ignorowaną, podczas gdy Andrea i mama będą rozmawiać o tym, jak dobrze mama się bawiła w czasie studiów.
Czy teraz, kiedy pojawiła się Adeline, Rupesh nie jest już nią zainteresowany? Czy istnieje jakiś sposób, żeby go odzyskać? Jej zwyczajowe sztuczki – inicjowanie walk kciuków, żartobliwe kuksańce – nie zdają egzaminu. Szkolne koleżanki Jen malują się mocniej od niej i może właśnie tego musi spróbować. Z kolei Adeline podkreśla tylko oczy. A może to wcale nie jej wina? To Rupesh popełnia błąd. Nie zdaje sobie sprawy z tego, co ma pod samym nosem. Cóż, musi go sobie wybić z głowy. Wróci do szkoły i spiknie się z jakimś innym chłopakiem. Zupełnie innym, takim który będzie patrzył na nią tak jak kiedyś Rupesh. Dan Evans zawsze się do niej uśmiecha. Jest wysoki i wcale nie lubi go tak jak Rupesha, ale kryje się w nim coś niebezpiecznego, a jeśli Rupesh się dowie, to może dotrze do niego…
Z jej gardła wydobywa się krzyk, gdy w momencie, kiedy zamierza przejść przez ulicę, z Drogi Umarlaka wyłania się Will.
– Sorki – mówi. Bawi go jej reakcja.
– Śmiertelnie mnie przestraszyłeś – śmieje się Jen.
– To ty mnie przestraszyłaś – oświadcza, choć wcale nie wygląda na przestraszonego. Jak zawsze sprawia wrażenie spokojnego i jakby myślami błądził zupełnie gdzie indziej. – Chcesz coś porobić? – pyta. – Zgniatać rzeczy na torach?
Jen przez chwilę się waha, po czym dochodzi do wniosku, że tak, chętnie spędzi czas z Willem. W te wakacje odzywał się do niej częściej niż pozostali.
Całkiem dobrze dziś wygląda, a spod czapki z logo Nirvany wystają mu kępki jasnych włosów. W sumie to wydaje się niemal przystojny.
– Chcesz się napić? – pyta Jen.
Will wzrusza ramionami.
– Zawsze.
Usta ma mocno czerwone i chyba przydałby im się balsam. Jak by to było je pocałować? Na tę myśl dopada ją ciekawość zmieszana z konsternacją. Jedno jest pewne, tym akurat zwróciłaby na siebie uwagę Rupesha.
Zajmują nieporośnięty trawą skrawek ziemi na nasypie, spory kawałek od miejsca, w którym Steve znalazł Obiego. Ścieżka za nimi zdaje się prowadzić do zachwaszczonej dżungli otaczającej słup wysokiego napięcia. Siedzą na tyle blisko siebie, że stykają się ramionami. Kilka przyjemnych minut upływa im na pociąganiu z butelki.
Will pokazuje na leżące na torach martwe zwierzę.
– Obserwuję tę wiewiórkę i wcale się nie rusza, kiedy przejeżdża nad nią pociąg. Zawsze słyszałem, że ciśnienie unosi wtedy przedmioty, ale wygląda na to, że nie. Pewnie można się położyć pod pociągiem, a on nad tobą po prostu przejedzie.
Jen wcześniej nie zwróciła uwagi na to, że jego palec jest taki długi, jakby potrzebował dodatkowych knykci do prawidłowego funkcjonowania. W głowie kręci jej się od wódki i wszystko, co robi i mówi Will, jest zabawniejsze i dziwniejsze niż zazwyczaj.
– Ty nie jesteś wiewiórką. Ty byś zginął.
– Nie boję się śmierci. To jak sen. Albo jak ten czas, kiedy się jeszcze nie urodziło.
– No ale już na zawsze. Wyobrażasz to sobie? Na zawsze, zawsze, zawsze.
– Wszystkich nas to czeka. – Wzrusza ramionami.
Mama Jen często mówi o kolegach z pracy, że są uosobieniem czegoś: głupoty, bezmyślności. Will jest uosobieniem wzruszania ramionami.
– Niektórzy jednak żyją dalej, no nie? – pyta teraz. – Szekspir. Eee, Freddie Mercury. Marilyn Monroe.
– Mówisz jak moja mama. – Will zrywa źdźbło trawy, obraca je w długich palcach, po czym wyrzuca: – Galaktyka gwiazd.
– O czym ty gadasz?
– Nieważne.
Jen wie, że mama Willa należy do kółka teatralnego Knowle Players i że zagrała epizodyczną rolę w mało popularnym serialu telewizyjnym, i choć nie do końca ma pewność, co oznacza to określenie, wydaje jej się, że trochę je rozumie. Kojarzy jej się z odciskami dłoni w betonie i greckimi legendami, Andromedą i Perseuszem, unieśmiertelnionymi na nocnym niebie. Już-już ma zadać kolejne pytanie, gdy w oddali pojawia się pociąg dalekobieżny i chwilę później przemyka obok nich ze świstem, na tyle blisko, że Jen czuje na twarzy pęd powietrza. Kiedy pociąg znika, odwraca głowę i widzi, że Will na nią patrzy. To znaczy najpierw na jej piersi, a potem przez moment na twarz. Następnie odwraca wzrok na tory.
– Głośny był – stwierdza.
Spod wycięcia pod pachą lekko wystaje jej stanik, więc go poprawia. Właściwie po co? Niech sobie Will patrzy, jeśli ma ochotę. To przecież on z nią tutaj siedzi, on z nią pije.
Jen kładzie się na trawie, ale że jest jej niewygodnie, pyta:
– Will, mogę położyć ci głowę na kolanach?
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.