Nigdy siÄ™ nie dowiesz. S.R. Masters

Nigdy siÄ™ nie dowiesz - S.R. Masters


Скачать книгу
choć jeśli Rupesh ma zamiar wkraść się ponownie w łaski Steve’a, będzie się musiał mocno zaangażować. No i z rzeczy, do których nakłania ich Steve, ta nie jest jeszcze wcale najgorsza.

      Po tym, jak Steve przedstawia ogólny pomysł tej zabawy i obowiązujące reguły, Adeline oświadcza:

      – Stuknięty jesteś. Ile ty masz lat?

      – To naprawdę fajna zabawa – odzywa się Rupesh.

      Tylko on dostrzega, że Steve zerka na niego z ukosa, niewątpliwie dlatego, że kiedy bawili się w nią ostatnim razem, przez cały czas narzekał.

      – Napij się jeszcze – mówi Jen i wręcza Adeline plastikową butelkę, w której zamiast wody jest coś z procentami. – Wiem, co masz na myśli, ale uwierz mi, można się pośmiać.

      – Super, że zboże jest już takie wysokie – zauważa Steve.

      Starając się, aby zabrzmiało to pomocnie, Rupesh mówi:

      – To nie zboże, tylko kukurydza.

      Ze sterty cegieł, które swego czasu mogły być budynkiem gospodarczym – z „bazy” – rozbiegają się wszyscy z wyjątkiem Jen.

      Rupesh nie znosi zapuszczać się w pole kukurydzy. Nie da się rozróżnić szelestu liści od odgłosu zbliżającego się człowieka. Kiedy zostaje sam w jednym z rzędów, zawraca i obserwuje Jen. Gdy dziewczyna znika, on siada na stercie cegieł w bazie i czeka, aż pozostali skończą się gonić. Formalnie rzecz biorąc, wygrał. Jeśli Steve się nie domyśli, co on zrobił, może mu nawet pogratuluje. Czy to wystarczy, aby wynagrodzić tamto niestawienie się na akcji? Nie, nic z tego. Będzie musiał urządzić większe przedstawienie, a nie wyczekiwać, aż inni się zjawią. Sprawić, aby wyglądało to tak, jakby przez cały czas włóczył się po polach jak pozostali.

      Z pewną niechęcią wchodzi ponownie między rzędy kukurydzy. Towarzyszy mu szelest, jakby łodygi ustawiły się w jednej linii i oklaskiwały jego decyzję. Przyprawia go to o gęsią skórkę. Zwalnia i szybko dociera do niego, że wszystkie liście znajdują się na poziomie jego uszu, i tylko dlatego ich szelest brzmi tak, jakby reagowały na jego obecność. To wyjaśnienie jest dobre, ale serce nadal mu wali jak młotem.

      Próbuje się czymś zająć, skupić na celu, czyli tym, aby Steve nie uczynił z niego obiektu żartów. Tutaj jednak wcześniejszy plan wydaje się głupi. To alkohol myślał za niego. Steve wcale nie uzna, że entuzjazm Rupesha do zabawy wynagradza tamto niepojawienie się. Nie tak działa poczucie sprawiedliwości Steve’a. Zmusi pewnie Rupesha do zrobienia czegoś okropnego Strachanowi. Będzie chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. „Następnym razem postaramy się o coś więcej niż list” – tak przecież napisali. Bez względu jednak, co to takiego, Steve będzie chciał, aby zrobił to Rupesh.

      Jego paniczne rozmyślania przerywają jakieś głosy. Przykuca i się rozgląda. Pięć, może sześć rzędów dalej dostrzega ruch. Patrzy i czeka. Jasne się staje, że to nie Jen, lecz ktoś, kto się ukrywa. Cicho przemieszcza się w stronę głosów.

      To Adeline i Steve. No a jakże. Oczy-kurde-wiście. Ona dziękuje mu właśnie za płytę, a Steve bez przekonania próbuje jej wmówić, że to prezent od całej grupy. Pewnie tak to wszystko zaplanował, żeby teraz mogli być sami. Po długiej chwili milczenia Steve pyta:

      – No co?

      – Nic – odpowiada Adeline.

      – Co? – ponawia pytanie i się śmieje.

      – Tak sobie wyobrażałam, co by się stało, gdybym cię pocałowała. Co by się stało z twoją twarzą.

      – Chcesz mnie pocałować?

      – Chcę zobaczyć twoją twarz.

      Wzrusza ramionami.

      – W takim razie to zrób.

      Nietrudno zgadnąć, co się następnie dzieje, zwłaszcza kiedy Adeline rzuca:

      – Nie możesz mieć otwartych oczu. Będę wyglądała jak idiotka.

      Rupesh nie chce słyszeć więcej. W sumie to cieszy się ich szczęściem, nawet jeśli fakt, iż Steve po raz kolejny bez wysiłku zdobywa to, czego pragnie, jest tak nudny, że aż dobijający. Czy choć raz nie mógłby natrafić na przeszkody, tak jak cała reszta?

      Czy choć raz to Rupeshowi nie mogłoby być łatwo?

      Cofa się między łodygami, tak skupiony na swoich myślach i zachowywaniu się jak najciszej, że nie zauważa Jen, która stoi w rzędzie, do którego właśnie dotarł. A kiedy w końcu zauważa, jest już za późno. Bystra dziewczyna. Przykłada palec do ust, a drugą rękę z rozcapierzonymi palcami kładzie na jego brzuchu.

      – Rrr – warczy.

      Jego plan związany z wygraną nie ma już znaczenia. Dotyk Jen rezonuje w całym jego ciele. Jedyna odpowiedź, jaka przychodzi mu do głowy, to:

      – Rrr.

      Dołączywszy do stada raptorów, Rupesh szeptem wyjaśnia Jen, że niedaleko są Steve i Adeline. Teraz, kiedy ma ją obok siebie, niemal upaja się myślą o przeszkodzeniu im. Razem się zakradają, a gdy dzielą ich od nich dwa rzędy, Jen się zatrzymuje. Adeline i Steve’a dobrze stąd widać. Adeline siedzi okrakiem na Stevie. Całują się. Co gorsza, wygląda to tak, jakby próbowali właśnie… Rupesh odwraca się do Jen, obdarzając ją spojrzeniem, w którym odraza miesza się ze zdumieniem. Tyle że ona stoi ze wzrokiem wbitym w obściskującą się parę. Zniknęła z jej twarzy łagodność i figlarność, zastąpiona czymś, czego on nie rozpoznaje. Może zazdrością. Kurde. Fantastycznie. Zresztą czemu Jen nie miałby się podobać Steve? Jest bardziej w jej typie niż Rupesh. W końcu otrząsa się z tego, co trzyma ją w swoich szponach. Pokazuje na migi Rupeshowi, aby zaczekał kawałek dalej, co ten czyni, wiedząc, że Jen planuje pogonić ich w jego stronę.

      Słyszy, jak Jen przedziera się między łodygami i jak Steve woła do Adeline:

      – Uciekaj, ratuj się!

      Następnie dochodzi go odgłos dudniących o ziemię stóp. Kątem oka dostrzega coś czarnego. Rzuca się w przód i łapie Adeline w talii. Ona piszczy i razem przewracają się ze śmiechem na ziemię. Teraz już cała czwórka to drapieżcy i bezowocnie szukają Willa, aż w końcu znajdują go w bazie, palącego skręta na stercie cegieł.

      – Nie spieszyliście się – mówi.

      Wygląda na to, że Will przywłaszczył sobie plan Rupesha.

      Kilka godzin później, zmęczeni i spragnieni po kilku rundach zabawy, wychodzą z pola na Elm Close, niedaleko domu Steve’a. Jen proponuje Adeline resztę wódki z butelki po wodzie, ta jednak odmawia. Następnie częstuje nią Rupesha, który zerka z ukosa na Adeline i także kręci głową. Jen wydaje się tym zaskoczona, co zresztą było jego zamiarem. Wzrusza ramionami i sama pociąga łyk. Skoro jej podoba się Steve, to jemu równie dobrze może się podobać Adeline.

      Steve idzie jako pierwszy, a ich orszak zamyka Will. Jen zostaje w tyle i podaje butelkę Willowi, który reaguje prostym:

      – No to chlup.

      Super, a może podoba jej się teraz Will? Dobra robota, Rupesh. W głowie ma mętlik i nie jest to wcale przyjemne.

      Steve w pewnym momencie zwalnia, a kiedy go doganiają, widzą dlaczego. Pod domem pana Strachana zaparkował radiowóz. Steve każe im zachować spokój i iść dalej. Pan Strachan stoi obok srebrnego vana w towarzystwie dwojga funkcjonariuszy, mężczyzny i kobiety. Na przedniej szybie widać pęknięcia tworzące pajęczynę, a ze szkła pośrodku wystaje cegła. Jen odwraca się w stronę Willa, a ten uśmiecha się szeroko. Pan Strachan pokazuje na nich palcem, a policjanci przyglądają się,


Скачать книгу