Martwa cisza. Will Dean
miał nic przeciwko, chciałabym się z nim spotkać i chwilę porozmawiać o tej sprawie.
– Chodź.
Wracamy do drzwi frontowych i ruszamy w górę pomalowanymi na biało schodami. Frida musi być dobrze po pięćdziesiątce, ale jest w znacznie lepszej kondycji niż ja. Idąc tuż za nią, dostrzegam, że jest szczupła i umięśniona jak gimnastyczka.
Na ścianach wiszą czarno-białe fotosy z filmów, zdjęcia Ingrid Bergman i Carry’ego Granta, pamiątki złotej epoki Hollywoodu.
– Lubisz kino? – pytam.
– Uwielbiam – odpowiada z uśmiechem. – Niestety, mąż nie podziela mojej pasji.
Frida puka do drzwi. Słyszę burknięcie, a potem szuranie i szczęk klucza w zamku. Moja gospodyni czeka, aż mechanizm zadziała, potem otwiera drzwi, wślizguje się za nie, a po chwili pojawia się znowu i kiwa na mnie wymanikiurowanym paznokciem.
– Tuvo – mówi, kiedy wchodzę do pokoju – chciałabym ci przedstawić Hannesa Carlssona. Hannesie, to moja przyjaciółka. Tuva Moodyson. Tuva pracuje w „Posten”.
Jest prawie przystojny. Podstarzały, posiwiały, ale wciąż ma błękitne oczy. Na pierwszy rzut oka wygląda jak republikańscy senatorowie z USA, u których w telewizji widać tylko kości policzkowe, opaleniznę i urok. Ale kiedy wstaje zza biurka i wyciąga do mnie rękę, widzę, że do Mitta Romneya sporo mu jednak brakuje. Ma nieco za blisko osadzone oczy, jest zbyt niski i zbyt krępy. Są z Fridą równego wzrostu.
Hannes zaprasza, abym usiadła po drugiej stronie biurka. Frida znika.
– Żona opowiadała mi o pani. Uważa, że może pani zrobić karierę jako dziennikarka, może nawet w wielkim mieście.
Czuję jednocześnie radość i irytację.
– Dziękuję. Przepraszam, że przeszkadzam tuż po pana powrocie z pracy. Piszę o okropnym zabójstwie, którego ofiarą padł Freddy Malmström. Słyszałam, że polowaliście wspólnie. Przykro mi.
– Nie polujemy dla sportu – stwierdza gospodarz, obracając drogie pióro wieczne między kciukiem a palcem wskazującym. – Mamy określone powody. Dokonujemy selektywnego odstrzału. Jeśli w danym roku jest za dużo łosi, to wyżerają one młode świerczki i niszczą uprawy. Kontrolujemy ich liczebność. Myśliwi mają ważne zadanie. Utrzymują równowagę w lesie. Zawsze tak było i zawsze będzie. Jeżeli po okolicy łazi za dużo łosi, to rośnie liczba wypadków samochodowych.
Przygryzam wargi.
– A teraz ktoś wtargnął do mojego lasu i zaczął mi odstrzeliwać myśliwych. Zabił już czterech. Ale proszę się nie martwić, moja ekipa go wykurzy.
– Kto należy do pana koła łowieckiego? – Wyjmuję komórkę. – Czy mogę nagrać tę wypowiedź?
Hannes namyśla się przez dłuższą chwilę, wpatrując się najpierw w mój telefon, a potem we mnie. Za jego plecami widzę mapy świata oraz grawerowane puchary sportowe i tarcze. Po chwili się uśmiecha i kręci głową.
– Może pani nagrywać, ale nie podam wszystkich nazwisk, za długo by to trwało. Do mojego koła należą miejscowe elity. Każdy pani powie, że nasz las to najlepsze w gminie miejsce do polowania na łosie. Członkami są lokalni politycy z Kommunu, właściciele sklepów, kierownik fabryki, policjanci, dwóch strażaków, właściciel tutejszego hotelu – wszystkie grube ryby. Każdy myśliwy z okolicy chce być w moim kole.
– A inni mieszkańcy wioski?
– Nie, nie pasowaliby. Viggo, ten taksówkarz, który mieszka u stóp wzgórza, podobno całkiem nieźle strzela. Polowanie jednak rządzi się swoimi prawami. Trudno to wyjaśnić, ale ma też charakter towarzyski. To dla niektórych z nas jedyna okazja do spotkań z przyjaciółmi. Tworzymy zgraną grupę. To nam pasuje i tego się trzymamy.
– Zna pan dużo ludzi.
Krzywi się i pociąga nosem.
– Zna pan właściciela klubu ze striptizem przy E16? Należy do pana koła?
Uśmiecha się.
– Przejeżdżałem tamtędy, ale nie.
Telefon, leżący na biurku obok dużego pudełka chusteczek, zaczyna migać i wibrować. Hannes unosi rękę z wyciągniętym palcem i odbiera, odwracając fotel przodem do obrazu wiszącego tuż za nim. Płótno przedstawia gęsty sosnowy las.
Rozglądam się po pokoju. Ściana opodal jest obwieszona trofeami. Nie mam na myśli nagród za konkursy nurkowania czy turnieje piłkarskie, ale zwłoki. Obok kanapy leży niedźwiedzia skóra, nad kominkiem wisi łeb antylopy, a w kącie stoi noga słonia, zwieńczona ciężką kryształową popielniczką. To najohydniejsza rzecz na świecie.
Hannes odwraca fotel z powrotem, rozłącza się i uśmiecha się do mnie.
– Na czym skończyliśmy?
– Na polowaniach – mówię, wskazując antylopę. – To nie pochodzi z Utgardu.
Błyska w uśmiechu ostrymi, wybielonymi zębami.
– Moje serce należy do Afryki – mówi najbardziej pretensjonalnym, dupkowatym tonem, na jaki go stać. – I do wielkiej piątki. Odkąd stuknęła mi trzydziestka, co roku wyjeżdżam polować na grubego zwierza. To tylko część moich pamiątek. Zawsze przywożę jakiś drobiazg z tego, co zabiłem. Dzięki temu łatwiej mi wytrzymać rok do następnej wyprawy.
Słyszę pukanie. Otwierają się drzwi i staje w nich Frida. Wygląda promiennie – jej skóra ma blask, jaki pojawia się jedynie po wysiłku. Owinęła włosy ręcznikiem, włożyła dżinsy i biały T-shirt.
– Herbatki, Tuvo?
Uśmiecham się, wstaję i wychodzę za nią, dziękując Hannesowi za poświęcony czas.
Frida prowadzi mnie na oszkloną werandę. To brzydka, masywna dobudówka na tyłach domu. Stoją tu dwie niskie biblioteczki wypchane romansami i wiklinowe meble, na których siadamy. Frida nalewa herbatę z prawdziwego imbryczka.
– Myślisz, że powinnam sprawdzić Holmqvista? Wiesz coś, o czym należy poinformować policję?
Wzrusza ramionami i kręci głową.
Mieszam herbatę srebrną łyżeczką i upijam łyk. Smakuje kurewsko dobrze. Delikatna i łagodna, parzona z miłością w porcelanie kostnej. Przepraszam, nie z miłością, przecież Frida mnie nie kocha. Z troską.
– Nie mam żadnych informacji. Szczerze mówiąc, po prostu nieswojo się przy nim czuję. Ty nie?
Nie wiem, jak ktokolwiek mógłby nie czuć się nieswojo przy Davidzie Holmqviście.
– Twierdzi, że nie ma broni.
– Cóż, skoro tak…
Dopijam herbatę. Frida ponownie napełnia moją filiżankę.
– Wiesz, że z miejsca, w którym siedzimy, jest blisko dwadzieścia kilometrów w każdą stronę do granicy Utgardu? – pyta. – A las jest tak gęsty, że równie dobrze mogłoby być dwieście. Wyrąb sosen powinien był się odbyć już dawno temu. A ja muszę mieszkać obok tego okropnego Ghostwritera. Szczerze mówiąc, nie przeszkadza mi to, kiedy Hannes jest w domu. Przy nim zawsze czuję się bezpiecznie. Nie znam nikogo, kto by z nim zadarł. Ale kiedy jestem tu sama… Cóż… żałuję, że po aresztowaniu w latach dziewięćdziesiątych David został w Mossen pod zmienionym nazwiskiem, zamiast stąd wyjechać.
Przepraszam gospodynię i wychodzę do toalety. Pachnie wodą różaną, a w koronkowym koszyczku leżą trzy kremy do rąk i miniaturowe mydełka, które widziałam poprzednim razem. Gapiąc się na stojące na półce