Martwa cisza. Will Dean
tylko nieoficjalnie. Wiesz, jakie są striptizerki.
Prawdę mówiąc, nie wiem.
– Fred i Candy byli… – Przerywam na ułamek sekundy i zerkam na dyktafon. – Przyjaciółmi?
– Co to, to nie. On jej płacił. To nie była żadna przyjaźń. Mówił mi, że nie stać go na to, ale nie potrafi przestać. Chyba się w niej zakochał. Powiedziałam mu, że to frajerstwo zakochiwać się w cholernej striptizerce, ale to właśnie zrobił. Spędzał w tej norze dwie czy trzy noce w tygodniu, pijąc dietetyczną colę i patrząc na jej taniec. – Ociera z oka łzę. A może rzęsę. – Szczerze mówiąc, marne miał życie.
Przygryzam wargę i rozglądam się po pokoju. Fotografie w białych drewnianych ramkach, niska biblioteczka w połowie wypełniona grami planszowymi i puzzlami.
– W takim miasteczku rozwodnicy po pięćdziesiątce nie mają lekko – rzucam. Esther kiwa głową.
– Jego syn jest na górze. Gra w te przeklęte gry komputerowe i nie chce zejść na dół. Nie chce o tym rozmawiać.
– Ile lat ma twój bratanek?
– Czternaście, ale zachowuje się, jakby miał dwadzieścia jeden. Nie chce nikogo wpuścić ani z nikim pomówić. Zostawiam mu jedzenie pod drzwiami, jakby był jakimś mnichem albo więźniem. Jego mama mieszka na Florydzie, ma do niej pojechać na Boże Narodzenie. Powinno mu to dobrze zrobić, chociaż specjalnie za nią nie przepada. – Wbija wzrok w sufit i dodaje szeptem: – Trudno go za to winić.
– Czy mogę spróbować z nim pogadać? Jestem tylko dwanaście lat starsza od niego i świetnie znam się na grach.
– No nie wiem…
Milczę. To jedna z wielu sztuczek, których nauczyła mnie Lena.
– Możesz spróbować – stwierdza w końcu Esther. – Chwila rozmowy nie zaszkodzi.
Prowadzi mnie na górę i puka do drzwi pokoju chłopca.
– Martin, jesteś przyzwoicie ubrany?
Bez odpowiedzi.
– Jesteś ubrany, Martin?
– Nie! – odkrzykuje chłopak.
– Jest ubrany. Poczekam tu.
Otwieram drzwi i widzę za nimi patykowatego dzieciaka. Leży na podłodze, grając w Call of Duty na swoim PlayStation. Zerkam na niego, ale potem koncentruję się na ekranie.
– Zmień broń na RPG – radzę. – I uważaj na tyły.
Przez chwilę patrzy na mnie z padem w ręku, potem odwraca się z powrotem do telewizora. Ma zaczerwienione oczy. Nie jestem pewna, czy od płaczu, czy od grania.
– Jest pani dziennikarką?
– Jestem Tuva… Uważaj na tyły, skurwiele za każdym razem urządzają tu zasadzkę.
Martin spogląda na mnie, pociąga nosem i pauzuje grę.
– Będziesz pisać o moim tacie?
Kiwam głową. Chłopak głośno przełyka ślinę.
– Wiesz, że wydłubali mu oczy? Były takie same, jak moje. Szaroniebieskie. Mama mówi, że mamy takie same oczy. Dokładnie identyczne. Zawsze to powtarza. Wszystko jest nie tak. Wydaje mi się, że zaraz po prostu wróci do domu. Ale wiem, że to bzdura. A mam takie same oczy. Identycznego koloru. Może będę następny.
Pokazuje mi swoje oczy.
– Nie – mówię głośniej, niż zamierzałam. – Na pewno nie, Martin. Jesteś tu bezpieczny.
– Mamy nie ma, a tata odszedł – stwierdza. – Wszyscy moi kumple twierdzą, że winny jest ten pisarz.
– Który pisarz?
– Ten dziwak, który mieszka w lesie. Starsza siostra mojego kolegi pracuje w ICA. Koleś przychodzi tam co tydzień, zawsze tego samego dnia, o tej samej porze. Staje w kolejce do jej kasy, chyba mu się podoba. I kupuje bardzo dziwne rzeczy. Nie nachosy, ziemniaki i szynkę, jak normalni ludzie, tylko świńskie nóżki, ogony, nawet uszy. Kto to widział, kupować świńskie uszy?
– Policja na pewno przesłucha wszystkich mieszkańców wioski, więc z nim też porozmawiają. Niektórzy ludzie gotują podroby i tanie skrawki. Ja akurat ich nie jadam, ale to wcale nie takie niespotykane.
– To odmieniec – upiera się chłopak. – Napisz o tym w swojej gazecie.
Esther Malmström staje w drzwiach.
– Jesteś głodny, Martin? Zrobić ci kanapkę?
Bratanek kiwa jej głową.
– Dziękuję za rozmowę, Martin – mówię. Czuję się jak policjantka, która rozmawiała ze mną w noc śmierci taty. – Pomówię jeszcze chwilę z twoją ciocią. Bardzo mi przykro z powodu twojego ojca. Chcę pomóc rozwiązać tę sprawę. Obiecuję, że zrobię, co w mojej mocy.
Chłopak wraca do gry. Zamykam drzwi.
Kiedy schodzimy na dół, Esther nachyla się do mnie i szepcze w mój aparat słuchowy:
– Nie ma jak porozmawiać o tym z kolegami, bo mają czternaście lat. I nie ma jak porozmawiać o tym ze mną ani innymi dorosłymi, bo ma czternaście lat. Myślisz, że ma rację i coś jest na rzeczy z tym pisarzem?
W powietrzy unosi się zapach lilii. Czy w miasteczku grasuje ten sam zabójca, czy jego naśladowca? Skąd, do cholery, te dwadzieścia lat przerwy?
– Nie wiem. Ale mam za zadanie napisać o tej sprawie. To jedyna rzecz, nad jaką teraz pracuję. Postaram się pomóc znaleźć winnego, żebyście mogli poczuć, że to się skończyło i sprawiedliwości stało się zadość. Co do słów Martina… Dzieciaki gadają dziwne rzeczy, ale na pewno to sprawdzę. Po południu jadę do Mossen.
11
Zjadam kanapkę, kupione w kiosku chłodzone, zafoliowane paskudztwo z margaryną, i idę do Leny.
– Dziś sekcja zwłok – informuje. – Wpadłam na ulicy na komendanta Björna. Policja próbuje prześledzić ostatnie ruchy Malmströma i sprawdza, czy nikt nie zauważył nic podejrzanego. – Odchyla się na krześle. – Wygląda na to, że ekipa kryminalistyczna znalazła w Utgardzie bardzo niewiele – po deszczu było błoto, policjanci i ratownicy medyczni wszystko zadeptali i zrobił się bajzel.
– Znaleźli jakieś ślady? Włókna?
– Björn nie chciał nic powiedzieć, ale sądząc po jego minie, sprawa wygląda kiepsko. Jeżeli Freddy został zastrzelony z broni myśliwskiej, morderca mógł się znajdować kilkaset metrów od niego. Zrobią analizę balistyczną, spróbują ustalić kierunek, z którego wystrzelono pocisk, ale to zupełnie inna bajka niż w przypadku morderstw w centrum miasta, gdzie do dyspozycji są nagrania z monitoringu i świadkowie.
Lena podnosi na mnie wzrok.
– Rozmowa z siostrą była owocna, nasłuchałam się też mnóstwa plotek.
Kiwa głową.
– Muszę odwiedzić jeszcze dwa domy w Mossen.
Kolejne skinienie głową. Wychodzę.
Po drodze do Utgardu zauważam kilka szczegółów, które wcześniej mi umknęły. W przejeździe pod wiaduktem, którym biegnie autostrada E16, wisi poplątany sznurek z nawleczonymi płytami CD. Chyba ma służyć jako strach na wróble. Po obu stronach szosy wbite są pomarańczowe plastikowe tyczki wyznaczające krawędź drogi, kiedy spadną śniegi. Mijam ich kilkadziesiąt. Potem skręcam w prawo i jestem w Mossen.
Przejeżdżam obok domu Rupieciarza,