Z dala od świateł. Samantha Young

Z dala od świateł - Samantha  Young


Скачать книгу
na moje usta, potem na całą twarz.

      – Przynajmniej zmniejszyła się opuchlizna pod okiem i na policzku.

      – To prawda, ale przez te siniaki nadal wyglądam jak siekany kotlet.

      – Znikną. Co mi przypomina o następnej sprawie do omówienia. Będziesz potrzebowała nowych ubrań i wizyty u fryzjera.

      Na myśl o tym, że miałabym w takim stanie pokazać się w miejscu publicznym, aż się wzdrygnęłam.

      – Lepiej będzie odłożyć wizytę u fryzjera, chyba że chcesz, żeby ludzie wzięli mnie za twoją maltretowaną żonę.

      – Odwiedzi cię Charmaine. Jutro w południe. Zrobi ci nową fryzurę i od razu poczujesz się jak człowiek. Charmaine umie być dyskretna. – Zmarszczył brwi. – Ale żadnych tęczowych włosów.

      – Jeśli będę chciała mieć włosy we wszystkich kolorach tęczy, to każę je tak ufarbować, rozumiesz? Nie chcę, ale gdybym chciała, to właśnie tak bym się ufarbowała.

      – Rozumiem, że zamierzasz być taka przekorna w każdej sprawie?

      – Rozumiem, że w najbliższym czasie nie zamierzasz przestać być skończonym wrzodem na dupie?

      – Jeszcze sprawa diety – powiedział, ignorując mnie. – Moja siostra Autumn będzie tu jutro rano, jeszcze przed Charmaine. Wpuści do mieszkania swoją koleżankę, Brennę. Brenna to dietetyczka i zadba o twoje potrzeby żywieniowe. Pojutrze jesteś umówiona w prywatnej przychodni na kontrolę lekarską. Na piątek rano zamówiłem wizażystkę. Zrobi ci makijaż maskujący sińce i będziemy mogli iść na zakupy odzieżowe.

      Oszołomiona, przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.

      – Już poumawiałeś te wszystkie osoby? Założyłeś, że się zgodzę? Zakupy? Chcesz zabrać mnie na zakupy?

      – Będzie nam towarzyszyła osobista stylistka. Ale w zasadzie tak. Na pierwsze pytanie również odpowiedź brzmi „tak”. – Uśmiechnął się krótko i bez radości. – Zawsze dostaję to, czego chcę.

      – Doprawdy? A chcesz szybkiego kopa w klejnoty? Widzę go w twojej najbliższej przyszłości.

      Zrobił minę, jakby się nad tym na serio zastanawiał.

      – Nie, dziękuję – odrzekł w końcu, potrząsając głową. – Takie rzeczy mnie nie kręcą.

      Uniosłam jedną brew.

      – No proszę. Potrafisz żartować.

      – Dzisiaj możesz odpocząć. – Pchnął w moją stronę pojemnik z sałatką owocową i drożdżówkę. – Jeśli będziesz się nudzić, to w szafce w holu znajdziesz płyty DVD. Wieczorem wrócę z zakupami spożywczymi, ale teraz muszę wracać do biura. Widzę, że już znalazłaś pralkę i suszarkę, więc do piątku wystarczą ci te ubrania, które masz.

      Nie chciałam go o nic prosić, ale musiałam.

      – Mam tylko jedną parę dżinsów. Druga już się do niczego nie nadaje.

      Plamy z trawy. Starałam się nie zadygotać na wspomnienie Johnny’ego, próbującego mnie zgwałcić na cmentarzu.

      Wzięłam głęboki oddech i zamrugałam, żeby wyrzucić tę scenę z pamięci.

      O’Dea nie zauważył mojego nagłego zdenerwowania.

      – Poproszę Autumn, żeby jutro przyniosła ci nową parę. Jaki rozmiar?

      Otworzyłam pojemnik z owocami, skupiając na nim całą uwagę, żeby uniknąć jego wzroku.

      – Hmm… Nosiłam czwórkę, ale teraz jestem pewnie gdzieś między dwójką a rozmiarem zero.

      – A według brytyjskiego systemu?

      – Ach, racja. Pewnie między szóstką a czwórką. Kiedyś byłam brytyjską ósemką.

      O’Dea milczał tak długo, że musiałam podnieść na niego wzrok.

      Miał ponurą, ale pełną zrozumienia minę.

      – Brenna doprowadzi cię do odpowiedniej kondycji, zanim się obejrzysz.

      – Z litością ci nie do twarzy, O’Dea – odpaliłam urażona.

      – Zabawne. Tobie z kolei nie do twarzy z litowaniem się nad sobą. – Z tymi irytującymi słowami wyszedł.

      Miałam ochotę rzucić drożdżówką w zamykające się drzwi, ale doszłam do wniosku, że szkoda na niego marnować taką smaczną bułeczkę.

      Musiałam być naprawdę zmęczona, ponieważ mimo licznych zmartwień i wątpliwości po posiłku szybko zasnęłam. I rzeczywiście spałam.

      Ze snu wyrwały mnie potrząsanie i znajomy męski głos. Zamrugałam powiekami, a kiedy odzyskałam ostrość widzenia, zobaczyłam O’Dea siedzącego obok mnie na łóżku. Kiedy całkiem wróciłam do przytomności, przestał marszczyć czoło.

      – Która godzina? – zapytałam.

      – Siódma. Przespałaś cały dzień?

      Usiadłam w pościeli, a on natychmiast wstał.

      – Najwyraźniej.

      – Przyniosłem trochę jedzenia i schowałem w lodówce. No i kolacja gotowa.

      – Kolacja? – zrzuciłam kołdrę, wstałam i natychmiast poczułam, że pokój wokół mnie lekko wiruje.

      – W porządku? – zapytał.

      Ciepłą dłonią wziął mnie za ramię, żeby pomóc mi utrzymać równowagę.

      – Za szybko się podniosłam. – Skrzywiłam się lekko. – Chyba ten napad osłabił mnie bardziej, niż myślałam.

      Puścił mnie i potrząsnął głowa, a rysy twarzy nagle mu stwardniały, jakby z gniewu.

      – Nie chodzi tylko o napad. To efekt wielomiesięcznej bezdomności. Jesteś wyczerpana. Nie chcę nawet myśleć, jaką szkodę wyrządziłaś swojemu organizmowi, tak długo sypiając niemal na gołej ziemi.

      Przewróciłam oczami i poszłam za nim do kuchni.

      – Mógłbyś choć na chwilę powstrzymać się przed wygłaszaniem kazań?

      Rzucił mi znaczące spojrzenie, ale nie odpowiedział. Usiadł na stołku przy blacie przed pełnym talerzem i zaczął jeść. Czyżby zamierzał zostać na kolacji?

      Podeszłam do swojego talerza i aż zaburczało mi w żołądku na widok porcji gotowanego na parze łososia z ziemniaczkami i góry sałatki. Jedzenie. Prawdziwe jedzenie.

      – Sam to przygotowałeś? – zapytałam, ostrożnie sadowiąc się na stołku obok.

      Ciało miałam tak zesztywniałe i obolałe, że nie zwracałam uwagi na to, jak blisko siebie siedzimy.

      – Kiedy przyszedłem, spałaś. I tak musiałbym zrobić kolację dla siebie, więc… – Wzruszył ramionami, nie patrząc na mnie.

      Zdziwiona jego pełną sprzeczności naturą, przyglądałam mu się z zaciekawieniem.

      – Czy zawsze opiekujesz się swoimi artystami w ten sposób? Tak osobiście?

      – Tylko tymi, którzy nie potrafią zadbać sami o siebie.

      I proszę, znów pojawił się dawny O’Dea.

      – Potrafię o siebie zadbać.

      Stęknął cicho.

      – Jasne. Świetnie sobie ostatnio radziłaś. – Widelcem wskazał na mój talerz. – Jedz.

      – Ciągle


Скачать книгу