Święte słowo. Sigríður Hagalín Björnsdóttir

Święte słowo - Sigríður Hagalín Björnsdóttir


Скачать книгу
koło wpół do dwunastej. Wtedy wróciłem do domu, a ona nie odpowiedziała na moje wołanie, więc pomyślałem sobie, że dalej śpi albo wyszła na spacer z dzieckiem. Wypiłem napój energetyczny i położyłem się na kanapie. Obudziłem się, kiedy mały zaczął płakać. Była pierwsza.

      Dziecko się budzi, jakby wiedziało, że o nim mowa, z nosidełka dobiega ciche popiskiwanie. Ragnar podnosi syna, trochę niezdarnie, Einar nie przypomina sobie, by kiedykolwiek widział nowo narodzone dziecko z bliska, i dziwi się, że chłopiec jest taki nieduży, taki kruchy jakby w każdej chwili miało z niego ujść życie.

      – Innymi słowy mogło jej tu nie być od sześciu godzin, zanim się pan zorientował – zauważa policjant, kiedy chłopczyk się uspokaja.

      – Tak – odpowiada Ragnar i patrzy na dziecko jasnoniebieskimi oczami. Może boi się, że padnie na niego podejrzenie, że zostanie oskarżony o spowodowanie zaginięcia żony. Gdyby Einar był policjantem, toby go podejrzewał, takiego prostego, układnego i nerwowego.

      Ale Ragnar przede wszystkim obawia się teściowej, Julia patrzy na niego stanowczo, usiłuje się powstrzymać, ale jest przerażona, a w arsenale jej zachowań wściekłość jest zawsze pod ręką, nic na to nie poradzi.

      – Przyznam, że nie rozumiem tego, co powiedziałeś – mówi. – Nie rozumiem, jak mogłeś wrócić do domu i do nich nie zajrzeć. Masz maleńkie dziecko i żonę po porodzie, a pijesz coś po powrocie i zaraz kładziesz się spać, nie sprawdziwszy nawet, czy nic im nie jest? Nie zaglądasz nawet do sypialni?

      – Co chcesz przez to powiedzieć? – Ragnar prostuje się i poprawia synka w objęciach. – Że to ja jestem za to odpowiedzialny?

      – Chłopiec mógł tu leżeć sam przez wiele godzin. Mógł umrzeć, zadławić się albo Bóg wie co, podczas gdy ty spałeś na kanapie. Jak jakaś łajza.

      Ona się boi i jest wściekła, jak oni wszyscy, to wszystko wciąż jeszcze do niej nie dociera, postanowiła trochę poczekać, potem chwyciła za telefon, dzwoniła i pytała: do szpitala, do przyjaciół i znajomych. Teraz jest wieczór, wszyscy są sparaliżowani napięciem i zmęczeniem oraz kawą z automatu Eddy, kapsułkami gęstego, pachnącego mroku, wypijanymi jedna po drugiej.

      Policjant chrząka i znów przejmuje rozmowę, opowiada o policyjnych teoriach.

      – Wszyscy powinni zachować spokój, to ważne – mówi, patrząc na Julię. – Z tego, co nam wiadomo, Edda nie była uzależniona, ale ma za sobą historię leczenia psychiatrycznego i próby samobójcze. Najpewniej gdzieś się włóczy, zagubiona, może i w psychozie, ale jest nadzieja, że nic się jej nie stało. Wygląda na to, że zostawiła wszystko oprócz ubrania, w którym wyszła. Przyjaciółki i znajomi nie mają pojęcia, co się z nią dzieje, domek letniskowy jej teściów okazał się pusty. Ważne jest, aby nie rozpaczać – dodaje. – Minęło zaledwie pół doby, od kiedy widziano ją po raz ostatni. – Waha się chwilę, namyśla. – Musicie mieć nadzieję, wzajemnie się wspierać. W takich chwilach ważne jest, by rodzina trzymała się razem. Musicie ze sobą rozmawiać, przypomnieć sobie każdy detal, który może się okazać pomocny przy poszukiwaniach. Fragmenty przeszłości, coś, czego nikt poza wami nie wie. Nikt nie zna Eddy lepiej niż wy.

      Einar patrzy na niego spode łba.

      – Racja, nikt nie zna Eddy lepiej niż my – mówi. – Wiemy, że nic jej nie jest. Nie musimy trzymać się żadnej nadziei ani grzebać w przeszłości. Ona minęła. Edda jest dorosłą kobietą.

      – Cóż – powiada policjant – damy znać, jak tylko się czegoś dowiemy.

      Zebranie rodzinne skończone. Julia patrzy na Einara, jakby miała ochotę go zamordować. On wstaje, całuje Ragnheidur zdawkowo w policzek i szybko wychodzi za policjantem.

      TU

      Wszystkie historie mają swój początek i swój koniec, a ta posunęła się za bardzo do przodu. Musimy zacząć od początku.

      Jestem tu, pod tym wełnianym kocem, mimo iż wzrok mi otępiał i straciłam głos. Cień samej siebie, mówią, zmieniona w warzywo, ale rozumiecie, to tylko zewnętrzne pozory. Moje myśli nigdy nie były równie jasne jak teraz, kiedy nie muszę już ich kodować jako samogłoski i spółgłoski, fonemy, przydawki i dopełnienia, wykrzyknienia, westchnienia i gesty. Tłumaczyć ich na ludzki. Wystarczy, że siedzę w fotelu bujanym, patrzę przez okno i słucham radia. Przydzielono mi państwową Jedynkę, podobno najbardziej odpowiada kobiecie w mojej sytuacji, czasem nie miałabym nic przeciwko temu, by dla odmiany usłyszeć coś innego, ożywić się przy muzyce popularnej albo wychillować, ale dzielę los z Jedynką. Koncert życzeń, Radio Rejkjawik, ciśnienie dziewięćset milibarów. Istnieją gorsze sposoby na spędzanie czasu.

      Czas to oszust. Udaje, że płynie określonym prostym strumieniem, kiedy w rzeczywistości kluczy meandrami, przetacza się przez kaskady i odpoczywa w głębokich rowach, zastyga w dziurach i rzuca się ze skał pod postacią niezwyczajnych wodospadów. I niekiedy można odnieść wrażenie, że nie podlega prawom fizyki i płynie do tyłu, w poszukiwaniu źródeł.

      Nie wiadomo nawet na pewno, czy istnieje, nie w tym powszednim znaczeniu, jakie mu nadajemy. Miliony ludzi żyły i zmarły, nie mając pojęć określających przeszłość i przyszłość, przeżyły swój byt w jednej uniwersalnej teraźniejszości, patrzyły na obracające się koło pór roku, nie mając najmarniejszego pojęcia o tym, że postępuje ono wzdłuż osi, którą później rozciągnęliśmy od poszarzałych pradziejów po niepewność.

      Od lewej do prawej.

      Tak jak ten tekst, który teraz czytasz.

      Najlepiej zacząć od początku.

      WCZEŚNIEJ

      Zacznijmy od siedzącej i czytającej w kawiarni Julii. Przed nią stoi pusta filiżanka, a ona zbiera się na odwagę, by pójść do kontuaru i poprosić o czwartą dolewkę, darmową, ale uważa, że są jakieś granice przyzwoitości. Odpala papierosa od papierosa, czeka, aż będzie wpół do dwunastej i skończy się matematyka, nie chce jej się wracać do szkoły, lecz następny jest islandzki, a ona lubi lekcje języka, ma zamiar oddać wypracowanie, z którego jest całkiem zadowolona.

      Zapala kolejnego papierosa i wtedy otwierają się drzwi, wchodzi przez nie mężczyzna, który z przytupem strząsa z siebie śnieg, jak ktoś, kto się nie boi zwracać na siebie uwagi, z radosnym uśmiechem rozgląda się dookoła i dostrzega ją w kącie. Ich spojrzenia się spotykają, Julia szybko spuszcza wzrok w książkę, udaje niewidzialną, jak to młode kobiety, które nie chcą, by ktokolwiek zwrócił na nie uwagę, przechyla głowę w bok i w dół, by schować policzek w cieniu, tyle że jeszcze się tego nie zdążyła nauczyć, dopiero skończyła dziewiętnaście lat i w swej bezbronności rzuca się w oczy niczym otwarta rana.

      Mężczyzna zbliża się do stolika, w żaden sposób nie jest przygotowany na panującą na dworze zimę, nie ma płaszcza, tylko czarny garnitur i białą koszulę, jasne włosy ma gładko zaczesane do tyłu, strząsa śnieg z ramion i uśmiecha się tak szeroko, że aż widać zęby mądrości.

      – Niemożliwe – mówi. – To ty. Mogę zaproponować filiżankę kawy?

      Julia wskazuje brodą stojącą przed nią filiżankę:

      – Mam kawę. A poza tym wychodzę – mówi, nie odrywając wzroku od książki.

      Mężczyzna podciąga nogawki za kanty, siada przy stoliku, wyciąga paczkę papierosów z kieszeni na piersiach.

      – Co czytasz?

      Nie odpowiada mu, skoncentrowana patrzy w książkę. On się pochyla, żeby zobaczyć okładkę.

      – The Virgin Suicides – mówi. – Na miejscu.

      – Słuchaj, kto właściwie pozwolił ci usiąść?


Скачать книгу