Święte słowo. Sigríður Hagalín Björnsdóttir

Święte słowo - Sigríður Hagalín Björnsdóttir


Скачать книгу
się jej na białym prześcieradle, wydaje się niezmiernie zdumiony.

      – Chodź – mówi cicho Julia.

      On zbliża się i siada na krawędzi łóżka. Przygląda się jej, lecz jej nie dotyka.

      – Tak, mała Julio, a więc taka jesteś – mówi niezbyt czule.

      Ona siada, wyciąga się do niego, by go pocałować, ale on jej nie pozwala, delikatnie ujmuje ją za brodę i patrzy jej głęboko w oczy.

      – Nie żądaj ode mnie niczego, czego nie mogę ci dać – mówi i zabiera rękę, po czym wstaje.

      Odrzucenie boli jak kopnięcie w brzuch, Julia nie może złapać tchu i zasłania kołdrą poniżone ciało, sięga po ubranie i zaczyna je wkładać pod kołdrą.

      – Czego właściwie ode mnie chcesz? Dajesz mi różne rzeczy do zrozumienia, a potem mnie nie chcesz? Tylko się mną bawisz?

      On kręci głową.

      – Nie chcę tak. Nie w ten sposób.

      – Pierdol się! – krzyczy Julia i trzaska za sobą drzwiami.

      Idzie do domu, kompletnie poniżona i wściekła, zasuwa tak szybko, że aż wyrywa śnieg spod wojskowych glanów, już nigdy nie da mu okazji, by ją odrzucił, nigdy więcej się z nim nie spotka.

      Potem zaliczy to na jego korzyść, za dużo wypiła, a on nie chciał jej wykorzystać w tym stanie. Dopiero znacznie później zorientuje się, że Örlygurowi chodzi nie tylko o seks. On musi być górą, nie daje się zwodzić, bierze to, czego chce.

      Ale to później.

      U niej w domu zawsze się piło, z salonu dochodzą wściekłe, bełkotliwe głosy. Julia zdejmuje buty i idzie do siebie.

      gdybym tylko kroplą mogła być wody

      gdybym tylko mogła spłynąć w twe usta

      po języku

      do gardła

      gdybyś mnie wypił

      gdybym mogła ugasić twoje pragnienie

      napisała w swoim małym notesie przechowywanym w szufladzie nocnego stolika. Wyrywa z niego kartkę, drze ją na strzępy, a potem leży na łóżku wpatrzona w sufit i rozmyśla o Örlygurze, jego śmiechu i widocznych zębach mądrości, gdy się uśmiecha, jabłku Adama, długich palcach, o tym, jak się prostuje, gdy czuje się niepewnie, uważa, że jest zagrożony, i łzy spływają jej po skroniach, sączą się do uszu, lecz ona tego nie zauważa.

      Leży tak trzy dni, obłożnie chora z miłości, nic nie je ani nie pije, tylko na przemian śpi i płacze.

      – Cóż to za straszna grypa? – dziwi się przejęta matka.

      A Julia odwraca się do niej plecami i nie chce iść do lekarza.

      Czwartego dnia wstaje, ubiera się, myje spuchniętą od łez twarz. Jedzie autobusem do miasta, na drżących nogach wspina się po schodach na trzecie piętro, stoi całą wieczność przed jego drzwiami, nim zdobędzie się na odwagę zapukać. On jest w domu i otwiera drzwi, ale ona nie ma odwagi spojrzeć mu w twarz, mógłby zauważyć, co ona czuje, jak serce wali jej w piersiach.

      – Nie mam wobec ciebie żadnych zamiarów – mówi mu, przestępując z nogi na nogę na klatce, ręce w kieszeniach płaszcza, ale czuje się, jakby była naga. – Chciałabym tylko pobyć u ciebie.

      On bierze ją za ramiona, patrzy jej w oczy. Cieszy się, że ją widzi.

      – Nie chciałem cię skrzywdzić – mówi. – Nie chcę cię od siebie odstręczyć. Sprawiasz, że wszystko pięknieje. Mam wrażenie, że wszystko było brzydkie, zanim cię poznałem.

      – Czy to dlatego wyrzuciłeś mnie z łóżka?

      Stara się być twarda, ale twarz jej mięknie z radości.

      – Niemądra – mówi Örlygur.

      Czule gładzi ją po policzku, unosi jej brodę i całuje ją w usta, mocno tuli do siebie, a ona czuje jego ciało pod koszulą i spodniami. Kręci jej się w głowie, kilka tygodni temu była dzieckiem, bujała się w chłopakach, ale to nic w porównaniu z tym. Örlygur to burza, która wyrzuciła ją z orbity, wywaliła z ciasnych przestrzeni, w których przebywała w domu, w szkole, w kręgu przyjaciółek; poszybowała w kosmos, w chaos, a on ją złapał w objęcia i trzyma mocno przy sobie.

      *

      Matka Julii nie jest zachwycona, kiedy tuż przed końcem roku córka oznajmia jej, że ma zamiar wyprowadzić się z niedużego mieszkania w suterenie przy Langagerdi do Örlygura. Jest zbyt młoda, musi zdać maturę, to jest dojrzały mężczyzna, ponad dziesięć lat starszy od jej upartej, wyszczekanej córki. Julia jednak pozostaje niewzruszona i po kilku trzaśnięciach drzwiami i groźbach matka musi się pogodzić z faktami dokonanymi, obserwuje tylko, jak córka wrzuca koszulki po dziadku i dżinsy do torby podróżnej, a książki i kompakty do kartonu.

      Ojczym się nie odzywa, wycofał się, teraz będzie mógł chlać i wygłaszać swoje pijackie monologi o polityce i ekonomii bez ryzyka, że ona mu przerwie i będzie z niego szydzić.

      W sylwestra przychodzi na kolację do rodziny, zawarli rozejm i jedzą indyka z truflami. Matka i ojczym w tekturowych kapeluszach, a ona stara się nie zauważać, jacy są nieszczęśliwi. Przed północą bełkocą pijani, Julia z młodszym rodzeństwem puszcza fajerwerki, zanim uda się do śródmieścia spotkać z Örlygurem.

      *

      Jest już styczeń i wszystko zaczyna się od nowa, ona nie przejmuje się ciemnościami, ciasnotą, brakiem pieniędzy. Nie liczy się nic, tylko Örlygur, ona i Örlygur, w jego sfatygowanym żelaznym łóżku, gdzie właściwie przebywają przez cały czas, całą dobę. Kochają się i śpią, śpią i kochają się, dopóki ona nie traci orientacji, gdzie kończy się jej ciało i zaczyna jego, on zna każdy kawałek jej ciała, bada je palcami i językiem. Żelazne łóżko śpiewa cały dzień, od rana do wieczora i w nocy także, nie potrzebują innej muzyki.

      – Jesteś jak brzoskwinia – mówi jej – masz taką miękką skórę i słodki smak.

      Zamierza napisać o niej wiersz, coś o łabędzim pierzu, czereśniach i bólu, jest w tym jakaś głębia. A ona najpierw czeka w napięciu, potem już nie, on jest poetą, musi mieć natchnienie, czegoś takiego nie da się zażądać.

      Julia nie potrafi go z niczym porównać, nie potrafi znaleźć słów na to, jak on pozwala się jej czuć; traci apetyt, nie ma ochoty na nic poza nim i papierosami.

      Czas mija jak we śnie, noce i dnie zlewają się w jedno, Julia dostaje ze szkoły list, że nie dopuszczono jej do matury z powodu słabej frekwencji. Jakie, kurwa, znaczenie ma szkoła, kiedy człowiek żywi się miłością, on czyta jej wiersze i opowiadania, objaśnia politykę i filozofię, pokazuje swoje ukochane filmy w zajeżdżonym magnetowidzie w salonie. Oglądają Polańskiego, Truffauta, Petera Greenawaya, i on się uśmiecha, gdy opowiada jej o ulubionych obrazach Divie i Pikniku pod Wiszącą Skałą, ponownie objaśnia symbole w filmach, Siódmą pieczęć, Psa andaluzyjskiego, ona jeszcze tyle się musi nauczyć.

      Podarowuje jej wyświechtany egzemplarz Lolity, opowiada o Verze Nabokov, żonie i niewidzialnej współpracownicy autora, była jego redaktorką, doradczynią i asystentką. Julia odnosi wrażenie, że Örlygur chętnie widziałby ją w takiej roli, żeby się poświęciła poecie Örlygurowi.

      Ona nie ma ochoty być niewidzialna, chce być aktorką.

      W zasadzie cały czas przebywają razem, poza chwilami kiedy Örlygur pisze wiersze lub pracuje nad filmem. Razem brodzą przez szarą pluchę do Café au Lait, zachodzą po drodze do księgarni Mál og menning, potem piją kawę i każde czyta swoją książkę, paląc jednego papierosa. Julia ukradkiem spogląda na niego znad okładki, on ma na sobie wytartą koszulę ze stójką à la Mao, z podwiniętymi rękawami, obnaża


Скачать книгу