Istoty ulotne. Opowieści psychoterapeutyczne. Irvin D. Yalom
z własnego życia i nie umie znaleźć drogi z powrotem”. Proszę powiedzieć mi o tym więcej. Pisała pani, że to sprawa życia i śmierci.
– Tak, tak właśnie się czuję. Bardzo trudno to opisać, ale zdarzyło się ze mną coś poważnego. Przyjechałam do Kalifornii z moim mężem Pawłem i zajęliśmy się tym, co zawsze robimy przy takich okazjach. On musiał się spotkać z kilkoma ważnymi klientami, razem odwiedzaliśmy naszych rosyjskich przyjaciół, pojechaliśmy do Napa Valley, wybraliśmy się do opery, jedliśmy w dobrych restauracjach. Ale z jakiegoś powodu tym razem było inaczej. Jak by to ująć? Rosjanie używają słowa otstraniennyj. Tak jakby mnie tu nie było. To, co się dzieje, nie pozostaje mi w pamięci. Czuję się izolowana; to nie ja tu przebywam, to nie mnie dotyczą te wszystkie sprawy. Jestem niespokojna i rozkojarzona. I źle sypiam. Szkoda, że mój angielski jest taki słaby. Mieszkam w Ameryce od czterech lat i brałam mnóstwo lekcji, ale wciąż wypowiadam się topornie.
– Jak na razie pani angielski jest doskonały i bardzo dobrze opisuje pani swoje doznania. Proszę powiedzieć, czym pani to tłumaczy. Jak pani myśli, co się właściwie zdarzyło?
– Jestem zdezorientowana. Wspominałam już, że odbyłam trwającą cztery lata psychoanalizę, dawno temu, kiedy przeżywałam okropny kryzys. Ale nawet wtedy nie miałam tego uczucia. A od tamtego czasu nieźle mi się żyło. Przez wiele lat aż do dziś wszystko było w najzupełniejszym porządku.
– Ten stan „wypadnięcia z życia”. Spróbujmy to prześledzić wstecz. Jak pani myśli, kiedy to się zaczęło? Jak dawno temu?
– Nie potrafię powiedzieć. To jest tak dziwne i niejasne uczucie, że trudno je dokładnie zlokalizować. Wiem tyle, że jesteśmy w Kalifornii dopiero od trzech dni.
– Pani mail dotarł do mnie tydzień temu, czyli przed waszym przyjazdem do Kalifornii. Gdzie pani wtedy była?
– Spędziliśmy tydzień w Nowym Jorku, potem parę dni w Waszyngtonie, a potem przylecieliśmy tutaj.
– Czy w Nowym Jorku lub Waszyngtonie zdarzyło się coś, co wytrąciło panią z równowagi?
– Nic takiego poza zwykłą chorobą powietrzną. Paweł miał kilka spotkań biznesowych, więc włóczyłam się sama. Zawsze lubiłam zwiedzać miasta.
– A tym razem? Proszę opowiedzieć dokładnie, co się działo, kiedy on zajmował się swoimi sprawami.
– W Nowym Jorku spacerowałam i… jak to powiedzieć po angielsku? Patrzyłam na ludzi? Przyglądałam się ludziom?
– Tak, „przyglądałam się ludziom”.
– No więc przyglądałam się ludziom, robiłam zakupy i spędzałam sporo czasu w Metropolitan Museum. No tak, jestem pewna, że w Nowym Jorku jeszcze czułam się dobrze, bo pamiętam, że jednego dnia, przy pięknej pogodzie, popłynęliśmy z Pawłem na wycieczkę statkiem wokół Ellis Island i Statuy Wolności i oboje byliśmy w znakomitym nastroju. Więc dopiero po Nowym Jorku zaczęłam wpadać w ten dołek.
– Niech pani sobie przypomni pobyt w Waszyngtonie. Co tam pani porabiała?
– To co zawsze. Trzymałam się swoich zwykłych zwyczajów. Zwiedzałam muzea: lotnictwa i astronautyki, historii naturalnej, historii Ameryki i… O właśnie! Coś istotnego zdarzyło się, kiedy odwiedziłam National Gallery.
– Co się zdarzyło? Proszę spróbować to opisać.
– Byłam bardzo poruszona, kiedy zobaczyłam na zewnątrz budynku wielki baner anonsujący wystawę na temat historii baletu.
– Dobrze, ale co się zdarzyło?
– Jak tylko zobaczyłam ten baner, rzuciłam się do środka. Byłam tak podekscytowana, że przepchałam się na początek kolejki do kasy. Czegoś szukałam. Chyba szukałam Siergieja.
– Siergieja? Mówi pani o swoim pierwszym mężu?
– Tak, o nim. Może to dla pana nie ma wielkiego sensu, ale muszę panu opowiedzieć o paru sprawach z mojego życia. Czy mogę przedstawić kilka najważniejszych? Przygotowuję to sobie od kilku dni.
Obawiając się, że pacjentka jest gotowa do wyjścia na scenę i jej popis zajmie całą resztę sesji, odpowiedziałem powściągliwie:
– Tak, zwięzłe streszczenie bardzo by się przydało.
– Na początek musi pan wiedzieć, że byłam zupełnie pozbawiona matczynego ciepła i ten brak rozciągnięty na całe życie był głównym wątkiem mojej psychoanalizy. Urodziłam się w Odessie. Moi rodzice rozeszli się jeszcze przed moim urodzeniem. Nigdy nie poznałam ojca i matka nigdy o nim nie wspominała. Mało o czym w ogóle mówiła. Biedna kobieta, ciągle chorowała i umarła na raka niedługo przed moimi dziesiątymi urodzinami. Pamiętam, jak na przyjęciu urodzinowym…
– Przepraszam, że przerywam, pani Nataszo, ale mam dylemat. Proszę mi wierzyć, interesuje mnie wszystko, co ma pani do powiedzenia, ale jednocześnie muszę pilnować zegara, ponieważ mamy tylko dwie sesje i w pani interesie chciałbym wykorzystać ten czas efektywnie.
– Ma pan zupełną rację. Kiedy jestem na scenie, zapominam o czasie. Będę się streszczać i obiecuję unikać dygresji. W każdym razie po śmierci matki jej siostra bliźniaczka, ciotka Olga, zabrała mnie do Petersburga i zajęła się moim wychowaniem. Ciotka była porządną kobietą i zawsze była dla mnie dobra, ale musiała się sama utrzymywać – nie wyszła za mąż – więc dużo pracowała i miała dla mnie niewiele czasu. Była doskonałą skrzypaczką i większą część roku spędzała na objazdowych występach z orkiestrą symfoniczną. Wiedziała, że dobrze tańczę, więc po roku zorganizowała prezentację, podczas której wypadłam tak znakomicie, że udało się mnie umieścić w Akademii Baletowej Waganowej, gdzie spędziłam następne osiem lat. Stałam się tak świetną tancerką, że w wieku osiemnastu lat zaproponowano mi angaż do Teatru Opery i Baletu imienia Kirowa. Tańczyłam dla nich przez kilka lat i tam właśnie poznałam Siergieja. Był jednym z największych tancerzy, a zarazem największych egocentryków i kobieciarzy tamtych czasów. Jest też wielką miłością mojego życia.
– Użyła pani czasu teraźniejszego? Wciąż jest wielką miłością pani życia?
Obruszyła się na ten mój wtręt i odpowiedziała ostro:
– Proszę mi nie przerywać. Chciał pan, żebym się streszczała, więc się spieszę, a chciałabym opowiedzieć wszystko na mój własny sposób. Siergiej i ja wzięliśmy ślub i prawie cudem udało nam się wyemigrować, kiedy on otrzymał ofertę z La Scali, z Włoch. Ostatecznie, kto by chciał mieszkać w Rosji w tamtych czasach? Teraz muszę powiedzieć o Siergieju, bo odegrał decydującą rolę w moim życiu. Niecały rok po ślubie zaczęły mnie nękać bóle i lekarz stwierdził, że mam artretyzm. Niech sam pan powie, czy można sobie wyobrazić większą katastrofę dla baleriny? Nie ma nic gorszego! Artretyzm zakończył moją karierę jeszcze przed trzydziestką. I co wtedy uczynił Siergiej, miłość mojego życia? Natychmiast porzucił mnie dla innej tancerki. A co ja wtedy zrobiłam? Wpadłam w szał. Niemal zapiłam się na śmierć i niemal zamordowałam go stłuczoną butelką, a przynajmniej pozostawiłam mu na twarzy blizny na pamiątkę. Ciotka Olga musiała przyjechać, żeby wyciągnąć mnie ze szpitala psychiatrycznego w Mediolanie. Zabrała mnie z powrotem do Rosji i wtedy właśnie rozpoczęłam psychoanalizę, która uratowała mi życie. Ciotka dotarła do jednego z nielicznych psychoanalityków w całym kraju, a nawet on praktykował potajemnie. Większość mojej analizy kręciła się wokół Siergieja. Chodziło o to, żebym uwolniła się od bólu, którego mi przyczynił, całkowicie rzuciła alkohol i przerwała ciąg powierzchownych miłostek. I może żebym nauczyła się kochać, kochać siebie samą i innych.
Natasza kontynuowała:
– Kiedy mi się poprawiło, wstąpiłam na uniwersytet i studiując muzykologię, stwierdziłam wkrótce ku własnemu zdziwieniu,