Kryminał pod psem. Marta Matyszczak

Kryminał pod psem - Marta Matyszczak


Скачать книгу
niedorozwiniętego matoła? Doprawdy, krzty wiary w jej umiejętności!

      – Róża! – Dziennikarka usłyszała głos ukochanego, który – nie wiedzieć czemu – stał już obiema nartami na ziemi.

      Tymczasem ona wciąż tkwiła na kanapie. A ten szatański mechanizm zaczął zakręcać… Z Kwiatkowską na pokładzie!

      – Złaź! – ryknął Solański.

      – Proszę siedzieć! – wrzasnął wyciągowy, który zorientował się z lekkim opóźnieniem, że ma na kanapie niewykwalifikowaną pasażerkę.

      – Łaaa! – wydarła się służebnica nowych mediów.

      Zamknęła oczy. I po prostu zsunęła się z siedziska. Gruchnęła o ziemię. Jedna narta wbiła się czubkiem w zaspę. Druga ułożyła się w poprzek. Róża wylądowała na plecach. Sprzęt wypiął się samoczynnie.

      – Oż jasny gwint! – krzyknął pracownik wyciągu.

      – Ja pierniczę – rzekł ukochany.

      – Nie wiem, o co wam chodzi – oznajmiła Róża, siląc się na spokój typowy dla narciarki roku.

      Albo grabarza.

      Wstała. Otrzepała się ze śniegu. Pozbierała sprzęt i nad wyraz zwinnie podeszła do Solańskiego.

      – Oj, no, zamyśliłam się – wyjaśniła. – To jedziemy. Tu, na lewo – zaordynowała.

      – Ale to jest czerwona – zaprotestował Szymon. – Może łatwiej będzie niebieską na początek?

      Miał ją nie tylko za niedorozwiniętego matoła, ale i za mięczaka. Słyszała przecież, że niebieską zjeżdżają same lamusy. Już ona Solańskiemu pokaże, co to znaczy szpanerski szus. Jeszcze mu gały wyjdą z orbit!

      – Tędy! – pokazała raz jeszcze na wybraną trasę.

      Z całej siły odepchnęła się kijkami od podłoża. I ruszyła. A detektyw za nią.

      Szło jej całkiem nieźle. Niemal nowe carvingi, które naprędce pożyczyła od kolegi z „Chorzowskich Nowin” – męski rozmiar buta był dla Kwiatkowskiej w sam raz – trochę drżały pod jej stopami, ale nie było źle. Wjechali na trasę ciągnącą się wśród drzew. Solański śmignął obok Róży. Tuż przed jej nosem ściął zakręt i obryzgał ją lodową krupą.

      – Ej! – zaprotestowała.

      Manewr Szymona tak ją wyprowadził z już nadwątlonej równowagi, że potem wszystko potoczyło się szybko, spektakularnie i bez jej woli. Podczas gdy detektyw pędził prosto przed siebie, robiąc równe, niemal niezauważalne skręty, Róża przestała w ogóle kontrolować swoje ruchy.

      Poszła na żywioł.

      Z lekcji udzielanych przez wuefistę na obozie sportowym zapamiętała kocopały o jakimś pługu. Wprawdzie żadnego w pobliżu nie zauważyła, ale… To miało coś wspólnego z rozstawieniem nóg, prawda? Tylko czy powinna rozszerzać tyły, czy może przody? Tego pan od fikołków chyba nie sprecyzował. Przecież by zapamiętała! Słusznie się mówi o fatalnym poziomie polskiej edukacji. Musiała improwizować.

      Wszystko po to, by się nie zabić. Bo jedno trzeba było Róży przyznać – prędkości nabierała coraz większej. Zdecydowałaby się nawet zjechać na krechę, jednak przeszkadzały jej w tym zakręty na trasie. Nie sądziła też, by rosnące po bokach choinki z własnej woli zeszły z drogi. Poza tym nie miała pomysłu na to, jak wyhamować na dole.

      Pozostawał więc ten tajemniczy pług.

      Tył czy przód?

      Przód czy tył?

      Pięćdziesiąt procent szans na trafienie! Dłużej nie mogła sobie pozwolić na wahanie. Musiała działać. Oczywiście Solański dawno już zniknął jej z oczu. Może miał rację z tym wyborem trasy? Dziennikarka zdecydowanie przeceniła swoje możliwości. Za późno było jednak na odwrót.

      Przód!

      Zdecydowała się. Rozczapierzyła ramiona. Kijki, zawieszone na przegubach dłoni, ciągnęły się za nią, żłobiąc w śniegu cienkie rowki. Do otwartych z przejęcia ust dziennikarki wpadało mroźne powietrze. Iglaki po obu stronach trasy tworzyły ciemnozielone mazy w tym coraz bardziej szalonym pędzie. Róża zrobiła przysiad. Napięła mięśnie. I szarpnęła, oddalając czubki nart od siebie.

      Swoją pomyłkę zrozumiała w okamgnieniu. Zamiast zwolnić, jak zakładała, wykonała koziołka i wylądowała głową w muldzie. Deski wywinęły się do tyłu i trzepnęły ją ostrymi kantami w plecy. W pozycji „na rozczłapaną żabę” zsunęła się jeszcze parę metrów i dopiero wtedy się zatrzymała.

      – Patrz, tata, jaki Małysz! – zaśmiał się jakiś mały gnojek, który przejeżdżał obok z rodzicielem.

      Przedstawiciele ułomnej płci zostawili dziennikarkę na pastwę losu oraz – co gorsza – samej siebie. Kwiatkowska wypluła śnieg, bo miała go pełne usta. Usiadła. Pomacała się po nogach. Całe. Pokręciła szyją. Zapukała w kask, który Solański w zasadzie siłą wcisnął jej na głowę. Obejrzała narty. Wyglądało na to, że wszystko gra. Róża wstała i nad wyraz szybko doprowadziła się do porządku. Oceniła, że w zasadzie większość tej piekielnej góry ma za sobą. Wprawdzie pokonała ją w stylu rozpaczliwym, ale przecież Szymon nie miał o tym pojęcia. Pewnie już czekał na nią pod wyciągiem. Kwiatkowska zebrała się na odwagę i szorując po całej szerokości stoku, zakręcając raz po raz tuż przy linii drzew, dojechała do miejsca, gdzie czerwona trasa łączyła się z niebieską. I gdzie tkwił detektyw.

      – Co tak długo? – chciał wiedzieć, gdy zahamowała tuż obok jego ustawionych równo nart.

      Jak on potrafił na tych prostych, zupełnie niewytaliowanych dechach śmigać tak stylowo? To się kłóciło z prawami fizyki!

      – To nie zawody – pouczyła go Róża z godnością.

      Wyminęła Szymona i puściła się przodem. Teraz mogła już szarżować. Końcówkę trasy – niemal płaską, iście rekreacyjną – pokonałby ostatni gamoń. W pewnym momencie, tuż przed mostkiem przerzuconym przez Grajcarek, szlak wiódł nawet pod górkę i trzeba było nieco podejść.

      Gdy dotarli pod dolną stację kolejki, czekał już tam na nich komisarz Edward Salamon. Zagrodził im drogę. Ramiona skrzyżował na klatce piersiowej. Róża zlustrowała go dokładnie i doszła do wniosku, że jeśli komuś tu przydałby się sport, to właśnie panu pale. Mięsień piwny uwydatniający się pod tym mantlem zakupionym zapewne w jakimś sklepie dobroczynnym wieki temu zdradzał wiele. Komisarz nie zhańbił się czapką ani rękawiczkami. Gębę miał czerwoną. Kwiatkowska nie była pewna, czy od mrozu, czy od alkoholu, który – mogła się o to założyć – poczuła od funkcjonariusza. A może to jakaś parszywa woda toaletowa zakupiona w kiosku RUCH-u?

      – No i czego pan tu szuka? – Salamon nie zamierzał się wylegitymować. – Guza?

      Solański popatrzył na policjanta obojętnie. W sumie Róża zauważyła wiele podobieństw między Salamonem a jego kolegą po byłym fachu. Zwłaszcza w kwestiach odzieżowych. Kwiatkowska miała pewność, że gdyby Szymon mógł, to w narty wpiąłby swoje ukochane trampki, zamiast kłopotać się specjalistycznym obuwiem.

      – Mordercy – odparł wreszcie detektyw. – Szukam mordercy.

      – No to tak jak ja – stwierdził Edward.

      – I co? – odezwała się dziennikarka slash youtuberka. – Znalazł go pan w tamtym śniegu?

      – Nie chce wam się pić? – zapytał komisarz, zamiast odpowiedzieć na zaczepkę. – Jest takie jedno miejsce… – Machnął w kierunku drogi.

      Róża z ulgą odczepiła narty.

      – Byle


Скачать книгу