Krzyk do nieba. Mons Kallentoft

Krzyk do nieba - Mons  Kallentoft


Скачать книгу

      – To zawsze jest w porządku. – Göran nie ma nic prze­ciwko temu. – Chyba że są jakieś sytu­acje kry­tyczne.

      – Mama Oli­vera dostaje dużo hejtu na Face­bo­oku – zwraca uwagę Malin. – Powin­ni­ście zoba­czyć, co tam wypi­sują.

      – Już widzia­łam – mówi Elin.

      – Zasta­na­wiam się, czy nie powin­ni­śmy przy­znać jej ochrony. Albo ojcu chłopca.

      – W obec­nej sytu­acji to byłaby prze­sada – stwier­dza Göran Möller.

      Malin patrzy na Karima. Jest cie­kawa jego zda­nia. Może zwró­ce­nie uwagi na groźby i przy­zna­nie ochrony Anders­so­nom nada­łoby sytu­acji wię­cej dra­ma­ty­zmu i przy­cią­gnę­łoby prasę.

      Ale Karim mil­czy.

      Odzywa się Zeke:

      – Poroz­ma­wiamy z ludźmi z ich oto­cze­nia. Zdzi­wił­bym się, gdyby rze­czy­wi­ście coś im gro­ziło, poza hej­tem na por­ta­lach spo­łecz­no­ścio­wych. Na tę chwilę nie potrze­bują ochrony.

      – Od czego zacznie­cie? – pyta Göran.

      – Zadzwo­nię do tego den­ty­sty – stwier­dza Zeke. – Żeby poświad­czył, że Anders Anders­son miał u niego wizytę. Mamy już potwier­dze­nie ze żłobka, że do niego dzwo­nili.

      Göran pota­ku­jąco kiwa głową.

      W sali kon­fe­ren­cyj­nej zapada cisza.

      Mil­cze­nie stra­pio­nych poli­cjan­tów, sprawa, która wła­ści­wie nie jest sprawą, śmierć, która nie nosi zna­mion prze­stęp­stwa, ale mimo to trzeba prze­pro­wa­dzić śledz­two.

      – Że też nikt z pra­cow­ni­ków nie zauwa­żył chłopca w samo­cho­dzie – mówi Elin. – To prze­cież naj­gor­szy pech.

      – Rze­czy­wi­ście – dorzuca Zeke.

      I nagle odzywa się Wal­de­mar, ten, który nie ma dzieci.

      – Naprawdę nie jest prze­stęp­stwem tak zapo­mnieć o swoim dzie­ciaku? Cho­ciażby nie­umyśl­nym spo­wo­do­wa­niem śmierci? Zanie­dba­niem dziecka?

      Znów głos Karima. Pełen roz­sądku, mądry.

      – Zapo­mi­na­nie to nie prze­stęp­stwo. Ale oczy­wi­ście mogę poroz­ma­wiać z pro­ku­ra­turą, może ktoś będzie chciał posta­wić zarzut spo­wo­do­wa­nia śmierci wsku­tek zanie­dba­nia, może nawet rażą­cego nie­dbal­stwa. Były w Szwe­cji takie przy­padki, które skoń­czyły się w sądzie, być może ludzie w mie­ście będą się tego doma­gać za pośred­nic­twem mediów. Pro­cesu, w któ­rym Fanny Anders­son zosta­nie wymie­rzona kara. Wyrok kilku mie­sięcy w zawie­sze­niu albo krótka kara pozba­wie­nia wol­no­ści uspo­ko­iłyby tych, któ­rzy chcą, żeby cier­piała jesz­cze bar­dziej. Ale sam fakt, że być może rze­czy­wi­ście da się posta­wić Fanny zarzuty i ją ska­zać, wcale nie ozna­cza, że powstrzyma to innych przed zosta­wia­niem swo­ich dzieci w roz­grza­nych samo­cho­dach. Chyba że ktoś z tu obec­nych w to wie­rzy? Naj­praw­do­po­dob­niej doj­dzie do odstą­pie­nia od oskar­że­nia. Pro­ku­ra­tor ma takie upraw­nie­nia, nie będzie chciał pro­wa­dzić pro­cesu prze­ciwko niej. Tak się zawsze dzieje, kiedy zanie­dba­nie dopro­wa­dza do śmierci bli­skiego krew­nego.

      Malin patrzy po pozo­sta­łych.

      Tu nie ma dobrych i złych roz­wią­zań. Wszy­scy to wie­dzą.

      Wie­dzą też, że wielu ma wyro­bione zda­nie, co jest dobrym, a co złym roz­wią­za­niem. Chcą suro­wej kary dla tego, kto spo­wo­do­wał śmierć dziecka.

      Malin docho­dzi do wnio­sku, że wiele osób sko­rzy­sta z oka­zji wyka­za­nia się swoją dobro­cią i wyż­szo­ścią, oka­zu­jąc Fanny Anders­son nie­na­wiść.

      Niech Bóg ma ją w swo­jej opiece, myśli Malin. Tyle że on już ją chyba opu­ścił.

      13

      Fanny Anders­son nie śpi, pod­nio­sła zagłó­wek łóżka i roz­gląda się po szpi­tal­nej sali. To nie ta sama, w któ­rej leżała zimą. Jest mniej­sza, cia­śniej­sza, ale nie robi jej to róż­nicy, takie uczu­cia nie prze­bi­jają się przez mgłę ogar­nia­jącą jej umysł po środ­kach uspo­ka­ja­ją­cych.

      Anders zasnął na fotelu dla odwie­dza­ją­cych. Może on też dostał coś na uspo­ko­je­nie.

      Nie­dawno była tu z kawą pie­lę­gniarka, którą roz­po­znała, ubrana w różowy uni­form. Mil­czała, w jej spoj­rze­niu było coś nie­na­wist­nego.

      Fanny przy­gląda się Ander­sowi. Jego postaw­nej syl­wetce, otwar­tym ustom. Wła­śnie tym teraz jeste­śmy dla sie­bie, myśli, śpiący, ale śniący, kocha­jący tak jak od samego początku. Przy­po­mina sobie, jak wyglą­dał wtedy, dzie­sięć lat temu, na przy­ję­ciu z oka­zji prze­si­le­nia let­niego u wspól­nych zna­jo­mych, w domku let­nim w miej­sco­wo­ści Rim­forsa.

      Dotarł spóź­niony.

      Był ubrany na biało.

      Pił mniej niż pozo­stali.

      I to spoj­rze­nie, jakby przy­cią­gał ją do sie­bie, jakby chciał ją mieć tylko dla sie­bie, ale też jakby od cze­goś ucie­kał, a ona miała go pro­wa­dzić.

      Teraz wie, od czego.

      Od swo­jej matki.

      Teścio­wej Ellen.

      Był jej małym chłop­cem. Z początku było ciężko, bo uwa­żała Fanny za intruza, ale wkrótce się uspo­ko­iła, naj­wy­raź­niej zdała sobie sprawę, że Fanny i Anders naprawdę są szczę­śliwi.

      A teraz już ni­gdy wię­cej nie doświad­czą cze­goś, co byłoby cho­ciaż namiastką szczę­ścia.

      Jej dru­gie życie wydaje się teraz zupeł­nie odle­głe.

      Kochan­ko­wie.

      Nie wie, jak to wła­ści­wie się zmie­niło. Życie intymne jej i Andersa. Jakby po pro­stu obej­rzała już całe jego ciało, usły­szała wszyst­kie jego dźwięki, poznała wszyst­kie jego zapa­chy, aż w końcu nic już nie zostało. Naj­wy­raź­niej z nim było podob­nie.

      Ale kochała go. Ich wspólne życie. Ich wycieczki rowe­rowe, podróże, wspólne goto­wa­nie, pro­ste rze­czy. A potem wyda­rzyło się tamto, póź­niej poja­wił się Oli­ver i odsu­nęli się od sie­bie jesz­cze bar­dziej, a jed­no­cze­śnie znów zbli­żyli, choć w inny spo­sób. Był dobrym ojcem, kochał tego chłopca, Fanny czuje, jak do oczu napły­wają jej łzy.

      Jak się tu zna­leź­li­śmy, Anders?

      Jak?

      I w tej świa­do­mo­ści, w smutku, w poczu­ciu wstydu i winy, czuje, jak jej ciało chce stam­tąd uciec, że chce poczuć obok inne ciało, zasta­na­wia się, jak chory jest ten świat, skoro czło­wieka dopa­dają takie uczu­cia.

      Ale to wszystko już się skoń­czyło.

      Bie­rze łyk kawy.

      Pozwala łzom pły­nąć.

      Pró­buje przy­po­mnieć sobie pora­nek, co się wtedy miało stać, ale wszystko jest czarne, a póź­niej białe. Nicość wypeł­nia­jąca czło­wieka.

      Anders


Скачать книгу