Krzyk do nieba. Mons Kallentoft

Krzyk do nieba - Mons  Kallentoft


Скачать книгу
już wszystko, ale że poli­cja na pewno będzie jesz­cze chciała z nim poroz­ma­wiać. Nawet jeśli ta sprawa to nie­mal ewi­dent­nie wypa­dek, muszą prze­pro­wa­dzić pełne śledz­two i mogą się poja­wić kolejne pyta­nia.

      Fre­drik Nyberg kiwa głową. Odpro­wa­dza ją do wyj­ścia, w recep­cji czeka na nią Zeke.

      – Ja już skoń­czy­łem, a ty?

      – Ja też.

      Na par­king pod­jeż­dża fur­go­netka „Cor­ren”.

      Daniel Högfeldt?

      Nie, na całe szczę­ście to nie on.

      Z auta wysiada dziew­czyna z apa­ra­tem foto­gra­ficz­nym na szyi i note­sem w dłoni. Foto­graf i repor­ter w jed­nym, jak pra­wie zawsze w dzi­siej­szych cza­sach. Jasne włosy ścięte na pazia, kol­czyk w nosie.

      Malin odwraca się w stronę budynku biura. W drzwiach stoi Nyberg. Zauwa­żył już fur­go­netkę, nie­bie­ski logo­typ na bia­łej bur­cie samo­chodu. Męż­czy­zna wydaje się spięty, boi się, jak pismaki mogą wpły­nąć na jego biz­nes. Patrzy w jej stronę i unosi brwi.

      Kiwa głową.

      Dla­czego kiwa głową?

      Malin w wyobraźni widzi chłopca.

      Kochane dziecko.

      Które teraz jest gdzieś indziej.

      10

      Myśla­łam, że wyzdro­wia­łam, myśla­łam, że wszystko ze mną w porządku. Że już wszystko pamię­tam, naprawdę tak mi się wyda­wało.

      Fanny Anders­son sie­dzi w łóżku w Szpi­talu Uni­wer­sy­tec­kim na oddziale psy­chia­trycz­nym numer dzie­więć. Przy­wie­ziono ją tu na obser­wa­cję, zanim razem z Ander­sem będzie mogła wró­cić do domu. Koł­drę nacią­gnęła pod pachy, jej ciało poru­sza się nie­spo­koj­nie pod bia­łym mate­ria­łem. Ściany sali są jasno­zie­lone, Malin zdaje sobie sprawę, że taki kolor mogła przy­bie­rać jej twarz, kiedy było jej naprawdę nie­do­brze i kiedy nie zdą­żyła temu zara­dzić kolejną tequ­ilą.

      Lekarka prze­ka­zała przed chwilą Malin i Zekemu, że Fanny dostała leki uspo­ka­ja­jące i wygląda na to, że przez ostat­nie dwie godziny suk­ce­syw­nie odzy­ski­wała świa­do­mość i powoli zaczęło do niej docie­rać, co nie­po­ję­tego się stało.

      Powie­działa też, że Fanny Anders­son prze­by­wała w szpi­talu zimą z powodu zała­ma­nia ner­wo­wego i że powinna mieć zaufa­nie do per­so­nelu. Nie chciała odpo­wia­dać na żadne pyta­nia doty­czące Fanny, powo­łu­jąc się na tajem­nicę lekar­ską, więc Malin dała jej spo­kój.

      Nie wszystko naraz.

      Fanny Anders­son siada pro­sto, opie­ra­jąc plecy o pod­nie­siony zagłó­wek.

      Szep­cze:

      – Chyba mu teraz dobrze? Chyba dobrze mu tam, gdzie tra­fił?

      W pokoju jest cie­pło i samot­nie, jakby cały tlen znik­nął z powie­trza, a wraz z nim szansa na praw­dziwy, ludzki kon­takt.

      Skóra Fanny jest szara. Jej włosy wyglą­dają teraz na suche, opa­dają na ramiona jak wełna sta­lowa. Jej bluzkę i spodnie zamie­niono na jeden z zie­lo­nych szpi­tal­nych T-shir­tów i dre­sowe spodnie.

      – Anders jest w kawia­rence – mówi. – Zgłod­niał, mają tam nie­złe kanapki.

      Malin podej­rzewa jed­nak, że nie mógł wytrzy­mać na sali.

      Bo co tych dwoje ludzi ma począć ze swoim smut­kiem?

      Ze swo­imi zarzu­tami i tysią­cami „gdy­byś nie”, które na pewno przy­cho­dzą im do głowy.

      Jak mają prze­by­wać w tym samym pomiesz­cze­niu i patrzeć na sie­bie?

      Chyba że kochają się tak bar­dzo, że sobie z tym pora­dzą.

      Malin i Zeke sia­dają na meta­lo­wych stoł­kach sto­ją­cych pod jedy­nym oknem w sali. Żalu­zje są zasło­nięte, brak świa­tła sło­necz­nego spra­wia, że tapety wydają się nie­mal żółte. Na krót­szej ścia­nie uśmie­cha się nie­wielka lito­gra­fia Miró, jedna z tysiąca repro­duk­cji.

      – Oli­ver nie lubił, jak go cze­sa­łam, ale i tak to robi­łam. Uwa­żam, że to ważne, żeby mieć porządną fry­zurę – mówi Fanny.

      Malin się zasta­na­wia, czy wziąć ją za rękę, szczu­płą, spo­czy­wa­jącą na koł­drze. Spo­gląda na Zekego, który jakby czy­tał w jej myślach, mruga do niej z dez­apro­batą, co tylko Malin może zro­zu­mieć.

      Nie spo­ufa­lać się nie­po­trzeb­nie.

      Nie pró­bo­wać oka­zy­wać współ­czu­cia.

      Czy rze­czy­wi­ście chcę ją pocie­szyć? Zapo­mniała o swoim dziecku w samo­cho­dzie w upale. Kto, do jasnej cho­lery, robi coś takiego?

      Spo­koj­nie, bądź dobrą Malin. Nic nie wiesz o tym czło­wieku. Nie rób nic, co mogłoby ją zała­mać. Malin widzi, że oczy Fanny są czer­wone od pła­czu, od łez, które pro­du­kuje jej ciało, nawet jeśli Fanny nie do końca rozu­mie dla­czego.

      – Czy może nam pani opo­wie­dzieć, co robiła pani dziś rano? – pyta Malin. – Co się działo w domu? I co się stało, kiedy przy­je­chała pani do pracy, na par­king?

      W tym momen­cie Fanny się zała­muje.

      Jej głowa opada do przodu, tak jak pew­nie jej syn­kowi w samo­cho­dzie, pła­cze, spa­zma­tyczny, pełen roz­pa­czy szloch.

      Malin się pochyla.

      Bie­rze ją za rękę.

      Fanny opa­no­wuje się po jakiejś minu­cie.

      – Nie pamię­tam – mówi. – Nie pamię­tam. Mia­łam jeden z tych moich zani­ków pamięci.

      – Jest pani pewna? – dopy­tuje Zeke, a Malin myśli, że Fanny pew­nie wyparła, co się stało, że szok pozwo­lił jej zapo­mnieć, że nie­świa­do­mość pochło­nęła ranek, by uchro­nić jej świa­do­mość. Może wła­śnie w ten spo­sób docho­dzi do utraty pamięci?

      – Nic nie pamię­tam – powta­rza Fanny. – Pamię­tam tylko zwy­czajny pora­nek. Anders nasta­wił pra­nie, ale to chyba nie było dzi­siaj. Wyszłam z domu pierw­sza, potem poje­cha­łam do pracy. Pamię­tam to, ale to musiał być jakiś inny dzień, z dzi­siaj nie pamię­tam nic wię­cej, tak mi się wydaje, poza tym, jak stoję przy samo­cho­dzie i go widzę. – Fanny Anders­son znów się zała­muje, tym razem łzy nie prze­stają pły­nąć.

      Dzwo­nią po pie­lę­gniarkę, Malin wstaje i mówi:

      – Potrze­buje cze­goś wię­cej.

      Dopiero teraz Malin zauważa kro­plówkę, rurkę pro­wa­dzącą do ramie­nia Fanny. Rudo­włosa pie­lę­gniarka dotyka regu­la­tora, z butelki powoli zaczy­nają kapać kro­ple i pół minuty póź­niej Fanny się wyci­sza, opada z powro­tem na poduszkę. Oczy ma zamknięte. Nie wygląda na odprę­żoną, myśli Malin, ale przy­naj­mniej jest spo­kojna.

      – Na par­kingu powie­działa pani, że miał jechać do den­ty­sty. Cho­dziło pani o Oli­vera czy o Andersa? – pyta Malin.

      – Nie pamię­tam.

      Wzdy­cha, odpływa.

      Roz­mowa


Скачать книгу