Krzyk do nieba. Mons Kallentoft
Bierze dziecko w ramiona. Widzi mrok pośród sosen, jej własny nagły wieczny mrok, wodzi wzrokiem po stojących wokół gapiach.
Odwracają się od niej, tak jak wszyscy już zawsze będą się od niej odwracać. Zdaje sobie z tego sprawę, czuje to.
I wtedy krzyczy.
Dźwięk, którego nikt z nich nigdy nie zapomni. Bełkotliwy krzyk, protest przeciwko porządkowi tego świata, błaganie o łaskę, kiedy nie można na nią liczyć.
Krzyk do nieba.
Ma nadzieję, że ktoś jej słucha, że ktoś ją słyszy.
7
Przeczucie z nocy, że coś się stało albo stanie, trwa w Malin Fors niczym szept.
Nie wie, czy to intuicja.
Czy doświadczenie.
Czy dobrze rozwinięta wrażliwość na ludzi i świat.
Coś się stało, czuje to znów, kiedy wychodzi z siłowni na górę, a pot spływa jej po plecach.
Malin Fors i Zeke Martinsson siedzą naprzeciwko siebie w otwartym pomieszczeniu biurowym, każde z nich zapatrzone w swój monitor, nadrabiają zaległości w raportach i innych formalnościach.
Nagle dzwoni telefon na biurku, spoglądają na niego oboje. Zeke niecierpliwie kiwa głową – no odbierz! – Malin wie, że wypełnia go to zakazane uczucie, które czasem dopada policjantów, że musi się stać coś strasznego, żeby mogli się zająć czymś konkretnym.
Słuchawka w jej dłoni.
Ciepły szary plastik.
Po drugiej stronie jakiś roztrzęsiony mężczyzna. To wykrztusza, to wypluwa z siebie słowa:
– Mały chłopiec nie żyje. Zostawiono go w samochodzie.
Kto dzwoni? Skąd?
– Proszę zachować spokój – mówi Malin i słyszy irytację w swoim głosie. Dlaczego centrala przekierowała rozmowę do nas, a nie na pogotowie?
Zdaje sobie jednak sprawę, że teraz i tak odpowiadają za tę sprawę razem z Zekem, więc wyciąga od zdenerwowanego mężczyzny więcej szczegółów, pyta, jak się nazywa.
– Możecie przysłać karetkę – mówi. – Dla Fanny, bo chłopcu już nic nie pomoże.
Jadą pod wskazany adres. Na obszar przemysłowy, gdzie wszystko już się stało.
Na miejsce, które może obudziło intuicję, myśli Malin i wchodzi w rolę śledczej, wie, że cokolwiek tam zastaną, musi zachować zimną krew.
Parkują przed budynkiem biura, wygiętą jednokondygnacyjną konstrukcją wciśniętą między gęsty sosnowy las a niewielką fabrykę z dachem z pomarszczonej papy. Wysiadają z auta, Malin dostrzega kobietę siedzącą w cieniu drzewa z dzieckiem w objęciach, mocno przytula martwego chłopca, wydaje z siebie pełen rozpaczy jęk. Jej koledzy stoją kilkadziesiąt metrów dalej, pod innym drzewem, nieco od niej odwróceni, jakby nie mieli odwagi ani nie chcieli się do niej zbliżać.
Do Malin i Zekego podchodzi jakiś mężczyzna. Wysoki, dobrze zbudowany, silny.
– Fredrik Nyberg – przedstawia się i wyciąga rękę, ma mocny uścisk dłoni. – To ja dzwoniłem. Jestem właścicielem tego przedsiębiorstwa. Profile aluminiowe Nyberg.
– A jak ona się nazywa?
Malin kiwa głową w stronę kobiety z dzieckiem.
– Fanny. Fanny Andersson.
Zeke zostaje z mężczyzną, który najwyraźniej jest tu samcem alfa, a ona pochodzi do kobiety.
Nogi chłopca są szkliste.
Skóra na rękach posiniała. Ma zadrapania.
Zatrzymuje się kilka metrów przed matką i jej martwym dzieckiem. Nogi nie chcą jej dalej nieść, drży, jakby widząc chłopca, jego bezwładne ciało, zapomniała, jak się stawia kroki.
Weź się w garść.
Podchodzi do kobiety z dzieckiem, siada obok niej, ostrożnie kładzie jej dłoń na ramieniu, trzyma ją tak bez słowa. Oddycha spokojnie. Powoli. Czuje, jak ciepłe powietrze wypełnia jej płuca.
No dalej, Malin.
Pozbawione życia ciało dziecka.
Kiedy robi się za późno?
Dla waszej dwójki zawsze będzie za późno.
Rozgląda się dookoła.
Otwiera umysł.
Parking, las, wyasfaltowana droga prowadząca między budynkami biurowymi na obszarze przemysłowym, blade światło padające skośnie jak strzały przez korony sosen i upał, nie do zniesienia nawet tutaj, pod jednym z drzew.
Wewnątrz auta musiało być jakieś sto stopni.
Sala zabaw dla dzieci po drugiej stronie drogi. Szara eternitowa fasada z małymi oknami przypominającymi wizjery, jakby umieszczono je tam tylko po to, żeby ze środka obserwować przychodzących i wychodzących.
Sala zabaw Max.
Pod salą zaparkowano autobus, zielone volvo.
Tupot stóp, wspinaczki pod dach, piski, życie, pragnienie soku.
Była raz w sali zabaw z Tove. Była zachwycona, ale Malin miała takiego kaca, że zwymiotowała w toalecie, musiała zakryć dłonią usta, żeby ukryć brzydki zapach, kiedy później w kafeterii zamówiła sobie colę light.
A ty już nigdy nie przyjdziesz do sali zabaw, przechodzi jej przez myśl. Ty, który leżysz w objęciach mamy. A twoja mama patrzy prosto przed siebie, obejmuje cię tak mocno, że bieleją jej knykcie, jakby wiedziała, że jeśli teraz cię puści, zrobi to już na zawsze.
Malin chce wstać, wrócić do samochodu, pojechać do domu, strzelić sobie porządnego drinka.
Ale opanowuje panikę.
Jak mogło dojść do czegoś takiego?
Chłopiec jest blady i siny. Ugotował się żywcem, co mam począć z tym widokiem?
Słyszy w sobie jego wołanie o pomoc, wołanie, którego nikt nie usłyszał. Zeke stoi w oddali.
Przy samochodzie.
Skończył już z Nybergiem.
Nyberg kręci głową, kiedy nakazuje pracownikom wrócić do biura i czekać, aż policja przyjdzie z nimi porozmawiać.
Zeke niespiesznie krąży wokół samochodu, na ogolonej głowie lśnią kropelki potu. Malin wie, że to nie upał odbiera mu energię, tylko to, co się tu stało.
A co jeśli to byłaby Tess, jego córka?
– Co się stało? – pyta Malin, delikatnie głaszcze Fanny Andersson po włosach, ale kobieta nie odpowiada, pozostaje