Krzyk do nieba. Mons Kallentoft
Potem idzie w ich stronę.
Malin go zatrzymuje.
– Da pan radę chwilę z nami porozmawiać?
Anders Andersson przełyka ślinę. Płatek czekolady opada na jasnożółte linoleum.
– Chyba nie mam wyjścia – odpowiada. – Tak właściwie to nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Chcę tylko płakać, ale nawet na to nie mam siły.
Udostępniono im pokój dla personelu na oddziale.
Dwie kanapy z poduszkami z nylonu, pomiędzy nimi plastikowy stolik, a na nim stos magazynów plotkarskich „Hänt i Veckan” i „Svensk Damtidning”. Umyte filiżanki przy wazonie. Na drzwiach wolno stojącej lodówki wiszą widokówki wysłane z miejsc, gdzie członkowie personelu wyjeżdżali na urlop: Wyspy Kanaryjskie, Tajlandia, Legoland. I Kraków, Malin wie, że można tam tanio dolecieć Ryanairem i że wszystko tam jest tanie. W szczególności piwo.
Anders Andersson siedzi wyprostowany na kanapie naprzeciwko nich, czeka na pytania, ma jasne spojrzenie, jakby sądził, że kontroluje sytuację.
Pociera dłonie.
– Chyba nie cierpiał zbyt długo. Prawda?
Zaczyna bębnić palcami o grzbiety dłoni, na zmianę, intensywnie.
Chce, żebyśmy przyznali mu rację, myśli Malin. Uśmierzyli ból.
Ale jak uśmierzyć taki ból?
– Najpewniej szybko stracił przytomność – tłumaczy Zeke. – Dzięki temu nie czuł bólu. To chyba niewykluczone.
– Mogło tak być – przyznaje Andersson z wdzięcznością. – Musiało tak być. – Teraz brzmi, jakby próbował przekonać samego siebie.
– Czy mógłby pan opowiedzieć nam, co się stało? – pyta Malin.
– W samochodzie?
– Nie, w domu rano.
Mężczyzna prostuje się jeszcze bardziej, w jego głosie nie ma cienia wątpliwości, kiedy odpowiada:
– To ja zazwyczaj odwożę Olivera do żłobka. Ale dziś rano miałem umówionego dentystę. Dzisiaj miała odwieźć go Fanny. Mógłbym nie zdążyć do żłobka przed wizytą.
Malin wchodzi mu w słowo.
– Gdzie państwo mieszkają?
– W domku na Lambohov, przy Klövervägen.
Zeke kiwa głową.
– Proszę kontynuować – mówi.
– Pojechałem do dentysty tuż przed ósmą. Fanny i Oliver wyjechali może jakieś dwadzieścia minut przede mną.
– Była zdenerwowana?
– Może trochę bardziej niż zazwyczaj o poranku.
– Dlaczego?
– Bo miała go odwieźć. To nie jest codzienna rutyna, Oliver też był niespokojny.
– Był niegrzeczny? – dopytuje Malin.
– Nie, rano zawsze jest śpiący. Dlaczego o to pytacie?
– Mógł zasnąć w aucie – tłumaczy Zeke. – To najbardziej prawdopodobne. Trudno byłoby jej o nim zapomnieć, gdyby nie siedział zupełnie cicho.
Anderssonowi zaczyna drżeć dolna warga.
Ale się opanowuje.
– Rano był zmęczony. Upał go męczy.
– A więc pojechał pan do dentysty? – pyta Zeke.
– Pojechałem do doktora Nilssona na S:t Larsgatan. Byłem zarejestrowany na wpół do dziewiątej. Zbadał mi bolący ząb mądrości, stwierdził stan zapalny i przepisał penicylinę, więc może nie trzeba będzie go wyrywać. Pojechałem do apteki przy Djurgårdsgatan i wykupiłem receptę. Potem wróciłem do domu, chciałem się przebrać w garnitur, poza tym miałem jeszcze opróżnić pralkę i rozwiesić pranie przed pójściem do pracy.
– Gdzie pan pracuje? – pyta Malin.
– W Syntexie. Jestem kierownikiem projektów. Zajmuję się kilkoma z naszych najważniejszych klientów. Systemami i ich rozwojem.
Zeke kiwa głową.
Mężczyzna poprawia nogawki spodni, które się podwinęły.
– Ale jak już byłem w drodze, zadzwonili ze żłobka, z Vitsippan w Lambohov, zastanawiali się, gdzie jest Oliver, czy dzisiaj nie przyjdzie. Założyłem, że Fanny zabrała go ze sobą do pracy, był przecież taki zmęczony, a teraz latem mają tam trochę spokojniej. Więc zadzwoniłem do niej, a później, później, no właśnie…
Andersowi Anderssonowi głos więźnie w gardle.
Patrzy pusto przed siebie, Malin widzi kurz unoszący się w nieruchomym powietrzu.
– Była dobrą matką – odzywa się wreszcie.
– Wierzymy panu – mówi Zeke. – Kiedy zadzwonili do pana ze żłobka?
– Koło dziesiątej – odpowiada. – Na komórkę. Najpierw do mnie, bo to ja najczęściej go odwożę. Od razu zadzwoniłem do Fanny i pojechałem tam. Resztę już wiecie.
Malin patrzy na Zekego. Opowieść Anderssona brzmi sensownie. Pasuje do chronologii zdarzeń.
Fanny najwyraźniej posadziła chłopca w samochodzie i odjechała wcześniej niż jej mąż. Chłopiec zasnął, przez co zapomniała, że ma go ze sobą w aucie, i pojechała do pracy zamiast do żłobka. Kiedy zamykała samochód, nie zauważyła, że siedzi w foteliku na tylnym siedzeniu.
Podobne rzeczy już się zdarzały.
– Przeszła wypalenie zawodowe – mówi Malin. – Miała luki w pamięci. Czy do czegoś takiego mogło dojść tym razem?
– Bardzo jej się poprawiło. Ale oczywiście, to mogło być to.
– Jak daleko jest od państwa domu do żłobka? – pyta Zeke.
– Siedem minut samochodem. Żłobek znajduje się po drugiej stronie Lambohov.
Siedem minut.
Kilka kilometrów.
Wystarczająco, by zwyczajny, przemęczony mózg mógł zapomnieć, wyłączyć się.
Wystarczająco, by dziecko zasnęło, zapadło w sen, który przyczyni się do jego śmierci.
– Co będzie dalej? – pyta Anders Andersson.
No właśnie, co dalej? – pyta w myślach Malin.
– Będziemy musieli przeprowadzić sekcję zwłok Olivera – mówi Zeke. Malin słyszy, że żałuje tych słów, zanim jeszcze wypowie ostatnią sylabę.