Partnerstwo bliskości. Amir Levine
poza tym nie chciał poddawać się każdemu kaprysowi partnerki.
Tim i Karen długo prowadzili w wyścigu i niemal wygrali dużą nagrodę pieniężną. Aż do ostatniego odcinka, w którym zostali pokonani. Gdy na koniec zapytano ich, czy patrząc wstecz, dostrzegają coś, co mogli byli zrobić inaczej, Karen powiedziała: „Myślę, że przegraliśmy, bo byłam za mało samodzielna. Z perspektywy widzę, że moje zachowanie było przesadzone. Podczas wyścigu wiele razy potrzebowałam, żeby Tim wziął mnie za rękę. Nie wiem, czemu było to dla mnie takie ważne. Ale wyciągnęłam z tej sytuacji lekcję i zdecydowałam, że w przyszłości nie będę się tak zachowywać. Dlaczego tak często potrzebowałam jego dotyku? To głupie. Powinnam była zachować zimną krew i nie domagać się od niego tego gestu.” Tim mówił bardzo niewiele: „Wyścig w żaden sposób nie przypomina prawdziwego życia. Nie mieliśmy nawet czasu, żeby się porządnie pokłócić. Przeskakiwaliśmy tylko z jednego zadania w drugie”.
Oboje pominęli w tych podsumowaniach jeden ważny fakt: Tim bardzo się zestresował przed skokiem na bungee i niemal zrezygnował z dalszej rywalizacji. Mimo zachęt ze strony Karen i jej zapewnień, że skoczy z nim, po prostu nie był w stanie tego zrobić; w pewnym momencie nawet zdjął z siebie cały sprzęt i chciał odejść. Wreszcie zebrał się na odwagę, żeby wykonać zadanie, ale właśnie to konkretne wahanie sprawiło, że para straciła prowadzenie.
Teoria więzi w przypadku dorosłych uczy nas, iż podstawowe założenie Karen, że powinna sama kontrolować swoje emocjonalne potrzeby i samodzielnie uspokajać się w stresujących sytuacjach, jest po prostu nieprawdziwe. Dziewczyna doznała za problem swoje „przesadne” potrzeby. Badania nad przywiązaniem dostarczają jednak argumentów za zupełnie przeciwną tezą. To, że się do kogoś przywiązujemy, oznacza, że nasz mózg zostaje zaprogramowany na szukanie w tej osobie wsparcia poprzez upewnianie się o jej fizycznej i psychicznej bliskości. Jeśli nie otrzymujemy zapewnienia od niej od wybranka, nasz mechanizm przywiązania nakazuje nam starać się o nie tak długo, aż je otrzymamy. Gdyby Karen i Tim to rozumieli, ona nie czułaby się zawstydzona swoją potrzebą złapania go za rękę w stresującym momencie podczas wyścigu, który jest transmitowany przez telewizję na cały kraj. Z kolei Tim rozumiałby, że ten prosty gest może dać im przewagę, której potrzebują, żeby wygrać. Gdyby wiedział, że reagując dostatecznie wcześnie na potrzebę Karen, oszczędza czas, który i tak musiał później poświęcić na „gaszenie pożarów” wywołanych przez spotęgowany stres, być może sam dotykałby dłoni partnerki, zauważywszy, że dziewczyna zaczyna się denerwować, i nie czekał nawet, aż o to poprosi. Co więcej, gdyby sam potrafił przyjąć wsparcie, które oferowała mu Karen, pewnie wcześniej zdecydowałby się skoczyć na bungee.
Z teorii przywiązania wynika, że w przypadku większości ludzi „przesadna” potrzeba bliskości znika, gdy tylko się ją zaspokoi, a im wcześniej się to dzieje, tym lepiej. Osoby, u których emocjonalna potrzeba bliskości zostaje zaspokojona, zwykle kierują swoją uwagę na zewnątrz. W literaturze poświęconej teorii przywiązania zjawisko to nazywa się czasem „paradoksem zależności”: im bardziej ludzie zależą od siebie nawzajem, tym bardziej niezależni i odważni się stają. Karen i Tim nie rozumieli, jak mogą wykorzystać łączącą ich emocjonalną więź, by zwyciężyć w wyścigu.
PRZESZLIŚMY DŁUGĄ DROGĘ (ALE NADAL NIE JESTEŚMY U CELU)
Samoobwinianie się Karen, która postrzegała siebie jako przesadnie potrzebującą, i nieświadomość Tima, jeśli chodzi o jego rolę w tym związku, nie są zaskakujące i właściwie ani jej, ani jego nie można za nie winić. Ostatecznie w naszej kulturze niechętnie patrzy się na podstawowe potrzeby związane z bliskością, intymnością, a zwłaszcza zależnością, wynosząc niezależność ponad wszystko. Wydaje nam się, że to właściwe podejście, gdy tymczasem często nas ono unieszczęśliwia.
Błędne przekonanie, że ludzie powinni być emocjonalnie samowystarczalni, nie jest niczym nowym. Jeszcze nie tak dawno temu w społeczeństwach zachodnich wierzono, że dzieciom dobrze robi zostawianie ich samych, że powinno się uczyć je, by same się uspokajały. Teoria więzi obaliła to podejście – przynajmniej w stosunku do dzieci. W latach czterdziestych ubiegłego stulecia eksperci ostrzegali, że przesadne „pieszczenie się” z dzieckiem pielęgnuje w nim brak samodzielności i pewności siebie i że takie dziecko wyrasta później na osobę niezrównoważoną, niedostosowaną do życia. Rodziców niemowląt uczono, że nie powinni „przesadzać” w okazywaniu zainteresowania swoim dzieciom, że powinni pozwalać im płakać godzinami i uczyć je jedzenia jedynie o wyznaczonych godzinach. Dzieci w szpitalach były izolowane od bliskich, którzy mogli je oglądać jedynie przez przeszklone ściany. Pracownicy socjalni przy najmniejszych oznakach problemów zabierali dzieci z domów i umieszczali je w placówkach opieki zastępczej.
Do niedawana jeszcze w teoriach na temat wychowania dominowało przekonanie o konieczności zachowania odpowiedniego dystansu pomiędzy rodzicami a dziećmi i oszczędnego dawkowania fizycznej bliskości. W popularnym w latach dwudziestych XX wieku poradniku dla rodziców autorstwa Johna Broadusa Watsona (Psychological Care of Infant and Child) ostrzegano przed niebezpieczeństwami „nadmiernej matczynej miłości”. Swoją książkę autor zadedykował „pierwszej matce, której uda się wychować szczęśliwe dziecko”. Szczęśliwe czyli samodzielne, odważne, umiejące na sobie polegać, łatwo adaptować się do zmian otoczenia i rozwiązywać problemy; takie dziecko nie powinno płakać, chyba że z powodu fizycznego cierpienia; powinno zajmować się pracą i zabawą i nie przywiązywać się przesadnie ani do ludzi, ani do miejsc.
Przed powstaniem przełomowych prac Mary Ainsworth i Johna Bowlby’ego, twórców teorii przywiązania z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, psycholodzy nie doceniali wagi więzi pomiędzy rodzicami a dziećmi. Przywiązanie dziecka do matki było postrzegane jako uboczny produkt faktu, że otrzymuje ono od niej pokarm i utrzymanie; wierzono po prostu, iż dziecko szuka bliskości matki dlatego, że kojarzy mu się ona z pożywieniem. Bowlby jednakże, obserwując dzieci, które straciły rodziców w wyniku drugiej wojny światowej i wychowywane były w instytucjach opiekuńczych, zauważył, że nie rozwijają się one prawidłowo nawet wówczas, wszystkie spełniane są ich fizyczne potrzeby. Pozbawione obiektu przywiązania dzieci wykazywały opóźnienia w rozwoju fizycznym, intelektualnym, emocjonalnym i społecznym. Badania Ainsworth i Bowlby’ego jasno pokazały, że bliskość jest dla dziecka tak samo nieodzowna jak picie i jedzenie.
POTRZEBA PRZYWIĄZANIA – NIE TYLKO DLA DZIECI
Bowlby zawsze twierdził, że przywiązanie jest integralną częścią zachowania człowieka przez całe jego życie. Potem Mary Main odkryła, że również dorosłych da się przypisać do konkretnych kategorii w oparciu o to, jak wyglądały ich wczesne relacje z bliskimi osobami, co z kolei ma wpływ na ich własne rodzicielskie zachowania. Niezależnie od pracy tej badaczki, Cindy Hazan i Philip Shaver również odkryli, że dorośli posiadają konkretne style przywiązania, które ujawniają się w ich związkach uczuciowych. Po raz pierwszy odkryli to, publikując w dzienniku „Rocky Mountain News” tak zwany quiz miłosny, w którym poprosili ochotników o zaznaczenie jednego z trzech twierdzeń, które najlepiej opisuje ich uczucia i nastawienie do związku. Każde z nich korespondowało z jednym z trzech stylów przywiązania i brzmiało tak:
Stosunkowo łatwo przychodzi mi nawiązanie bliskich relacji z innymi, czuję się dobrze, mając poczucie, że mogę na kimś polegać i że ktoś polega na mnie. Raczej nie boję się porzucenia ani tego, że ktoś mógłby zbytnio się do mnie zbliżyć. (Miara bezpiecznego stylu przywiązania).
Bliskość z innymi jest dla mnie nieco kłopotliwa; trudno mi w pełni komuś zaufać i pozwolić sobie na zależność. Stresuje mnie, gdy ktoś przekracza mojej granice; osoby, z którymi do tej pory się spotykałem/spotykałam, często domagały się ode mnie większej bliskości niż ta, z którą czułem się/czułam się dobrze. (Miara unikającego stylu przywiązania).
Mam