Outsider. Stephen King

Outsider - Stephen King


Скачать книгу
do normy.

      – Rozumiem – powiedział, po czym rzucił: − Trenerze Frick, proszę się cofnąć.

      Gavin, który już podchodził do gliniarzy, z zaciśniętymi pięściami i tłustą twarzą płonącą gniewnym rumieńcem, opuścił ręce i zrobił krok w tył. Spojrzał przez drucianą siatkę na Marcy, uniósł ogromne ramiona i rozłożył pulchne dłonie.

      Troy Ramage mówił dalej, wciąż tym samym gromkim głosem herolda miejskiego obwieszczającego wieści tygodnia na rynku nowoangielskiego miasteczka. Ralph Anderson słyszał go z miejsca, w którym stał, oparty o nieoznakowany radiowóz. Troy dobrze robił swoje. Wyglądało to paskudnie, owszem, i Ralph się domyślał, że pewnie dostanie za to reprymendę, ale nie od rodziców Frankiego Petersona. Nie, nie od nich.

      – Jeśli nie stać cię na adwokata, przed przesłuchaniem możesz sobie zażyczyć wyznaczenia obrońcy z urzędu. Rozumiesz?

      – Tak. Rozumiem też coś innego. – Terry zwrócił się do widzów: – Nie mam pojęcia, dlaczego mnie aresztują! Gavin Frick poprowadzi drużynę do końca meczu! – A potem, po krótkim namyśle: − Baibir, wracaj na trzecią bazę i pamiętaj, żeby biec za linią autu.

      Rozległy się pojedyncze oklaski. Tylko pojedyncze. Mordowyjec z góry trybun znów wrzasnął:

      – Powiedziałeś, że co zrobił?

      W odpowiedzi widownia wymamrotała dwa słowa, które wkrótce rozejdą się po całym West Side i reszcie miasta: nazwisko Franka Petersona.

      Yates złapał Terry’ego za ramię i pociągnął w stronę parkingu za budką gastronomiczną.

      – Na kazania przed tłumem przyjdzie jeszcze czas, Maitland. Teraz idziesz do pierdla. I wiesz co? W tym stanie obowiązuje kara śmierci. Przez zastrzyk. Ale pewnie już to wiedziałeś. W końcu jesteś nauczycielem.

      Nie przeszli dwudziestu kroków od prowizorycznego boksu, kiedy Marcy Maitland dogoniła ich i chwyciła Toma Yatesa za ramię.

      – Na litość boską, co wy wyprawiacie?

      Yates strącił jej dłoń, a gdy spróbowała złapać męża za rękę, Troy Ramage odsunął ją − delikatnie, ale stanowczo. Przez chwilę stała oszołomiona, po czym zauważyła Ralpha Andersona, który szedł naprzeciw swoim podkomendnym. Znała go z ligi juniorskiej; Derek Anderson grał w drużynie Terry’ego, Gerald’s Fine Groceries Lions. Oczywiście, Ralph nie na wszystkich meczach mógł być, ale przychodził, kiedy tylko czas mu pozwalał. Wtedy jeszcze nosił mundur. Kiedy awansował na detektywa, Terry wysłał mu maila z gratulacjami.

      Teraz Marcy popędziła do niego po trawie w swoich starych tenisówkach, które zawsze wkładała na mecze Terry’ego, przekonana, że przynoszą mu szczęście.

      – Ralph! – zawołała. – Co się dzieje? To jakaś pomyłka!

      – Obawiam się, że nie.

      Ten moment był dla niego szczególnie przykry, bo lubił Marcy. Z drugiej strony zawsze lubił też Terry’ego – facet zapewne tylko troszeczkę zmienił życie Dereka, dał mu odrobinę pewności siebie, ale kiedy masz jedenaście lat, odrobina pewności siebie to duża rzecz. I było coś jeszcze. Możliwe, że Marcy wiedziała, kim naprawdę był jej mąż, nawet jeśli nie dopuszczała tego do świadomości. Maitlandowie długo byli małżeństwem, a takie koszmary jak morderstwo małego Petersona nie biorą się z niczego. Nie i już. Dojrzewają w człowieku, dopóki nie wcieli ich w czyn.

      – Jedź do domu, Marcy. Natychmiast. Dziewczynki lepiej zostaw u znajomych, bo na miejscu czeka policja.

      Patrzyła na niego pustym wzrokiem.

      Z tyłu dobiegł brzęk. Aluminiowy kij soczyście uderzył piłkę. Oklaski jednak były skąpe; widzów, wciąż zszokowanych, bardziej interesowało to, czego świadkami byli przed chwilą, niż mecz toczący się na ich oczach. A szkoda. Trevor Michaels właśnie rąbnął w piłkę mocno jak nigdy w życiu, nawet mocniej niż na treningu, kiedy trener T posyłał im łatwe zagrywki. Niestety, poleciała prosto do łącznika Bearsów. Nawet nie musiał podskoczyć, żeby ją złapać.

      Po zawodach.

      6

      Zeznanie June Morris (12 lipca, 17:45, przesłuchujący detektyw Ralph Anderson, w przesłuchaniu uczestniczyła Francine Morris)

      Detektyw Anderson: Dziękuję, że przyprowadziła pani córkę na komisariat, pani Morris. June, smakuje ci napój?

      June Morris: Jest dobry. Czy zrobiłam coś złego?

      Detektyw Anderson: Nie, wcale nie. Chcę tylko zadać ci parę pytań o to, co widziałaś przedwczoraj.

      June Morris: Wtedy, kiedy zobaczyłam trenera Terry’ego?

      Detektyw Anderson: Właśnie. Wtedy, kiedy zobaczyłaś trenera Terry’ego.

      Francine Morris: Odkąd skończyła dziewięć lat, puszczamy ją samą do koleżanki, Helen. Tylko kiedy jest widno. Nie chcemy być nadopiekuńczymi rodzicami. Po tym, co się stało, więcej tego nie zrobię, może pan być pewien.

      Detektyw Anderson: Widziałaś go po kolacji, June? Mam rację?

      June Morris: Tak. Jedliśmy klops. Wczoraj była ryba. Nie lubię ryb, ale tak to już jest.

      Francine Morris: Idąc do Helen, nie musi przechodzić przez ulicę ani nic takiego. Myśleliśmy, że nic złego się nie stanie, bo przecież mieszkamy w takiej porządnej dzielnicy. Tak przynajmniej sądziłam.

      Detektyw Anderson: Trudno wyczuć, kiedy można zacząć powierzać dzieciom odpowiedzialność. June – poszłaś w dół ulicy i po drodze minęłaś parking przy Figgis Park, dobrze mówię?

      June Morris: Tak. My z Helen…

      Francine Morris: Helen i ja…

      June Morris: Helen i ja miałyśmy dokończyć mapę Ameryki Południowej. To na półkolonie. Każde państwo malujemy na inny kolor. Prawie skończyłyśmy, tylko zapomniałyśmy o Paragwaju, więc trzeba było zacząć wszystko od nowa. Ale tak to już jest. Potem miałyśmy pograć w Angry Birds i Corgi Hop na iPadzie Helen, dopóki tata po mnie nie przyjdzie. Bo do tego czasu mogło się zrobić ciemno.

      Detektyw Anderson: Może twoja mama mi powie, o której to mniej więcej było godzinie?

      Francine Morris: Kiedy Junie wychodziła, nadawano lokalne wiadomości. Norm oglądał, ja zmywałam. Czyli między szóstą a wpół do siódmej. Pewnie piętnaście po, bo zdaje się, trwała prognoza pogody.

      Detektyw Anderson: Powiedz mi, June, co widziałaś, kiedy przechodziłaś obok parkingu?

      June Morris: Przecież mówiłam: trenera Terry’ego. Mieszka przy naszej ulicy i raz, jak nasz pies się zgubił, trener T przyprowadził go z powrotem. Czasem bawię się z Gracie Maitland, ale nie za często. Jest rok starsza i lubi chłopaków. Był cały we krwi. Bo miał rozbity nos.

      Detektyw Anderson: Uhm. Co robił, kiedy go zobaczyłaś?

      June Morris: Wyszedł z parku. Zobaczył, że na niego patrzę, i pomachał. Odmachnęłam mu i zawołałam: „Hej, trenerze T, co się panu stało?”, a on odpowiedział, że gałąź uderzyła go w twarz. Powiedział: „Nie bój się, to tylko rozkwaszony nos, często tak mam”. A ja powiedziałam: „Nie boję się, ale tej koszuli to już pan nie będzie mógł nosić, bo krwi się nie spierze. Tak mówi moja mama”. Uśmiechnął się i powiedział: „Całe szczęście, że mam dużo koszul”. Ale krew miał też na spodniach. I na rękach.

      Francine Morris: Była tak blisko niego. Nie mogę przestać o tym myśleć.

      June Morris: Dlaczego? Bo krew mu leciała z nosa? Rolf Jacobs też rozwalił sobie nos rok temu, kiedy upadł na placu zabaw, i wcale się nie przestraszyłam. Chciałam dać mu moją chusteczkę, ale nie zdążyłam, bo pani Grisha zabrała go do pielęgniarki.

      Detektyw


Скачать книгу