Wspomnienia w kolorze sepii. Anna J. Szepielak
twoja w tym głowa. Miastowy szwagier przydać ci się kiedy może. Jakby tak jaki kamienicznik. – Rozmarzyła się. – A o wianie Maryśki jęzorem nie klep na prawo i lewo. – Spojrzała bacznie na syna. – Bo jeszcze kto usłyszy i w nocy pomordują nas za te świecidełka. Mało to bandziorów wkoło?
Chłopak wydął wargi.
– Rozgadywać nie ma co. Wystarczy na nią spojrzeć, żeby ludziom roiło się o naszym bogactwie. Kto to widział, tak chować wiejską dziewuchę? Chuda, wiotka i nawet bez butów chodzić już nie umie. Cięgiem ino modli się i gada jak nie nasza. Ze złota ona czy co?
– Ty lepiej patrz swego i w cudzą garść nie zaglądaj – mruknęła szorstko matka i wróciła pod piec. – Nie twoja to rzecz o losie siostry stanowić. Bóg dawał urodzaj i od nieszczęść wojennych ochronił, to i odłożyło się trochę na lepsze życie dla was. Ani jej, ani tobie nikt nauki nie bronił, aleś ty sam nie chciał. A przecie rodzina nasza nie byle jaka. Ojciec był kiedyś ekonomem u jednego dziedzica, a i ja sroce spod ogona nie wypadła.
– Czy ja co mówię? – Znowu wzruszył ramionami. – Ino że Maryśka całkiem inna jest, od kiedy na nauki do siostrzyczek posłaliście ją. Odwykła i na naszą już prawie nie wygląda. Szwenda się po łąkach, kwiatki zbiera, książki czyta, ledwo kurnikiem i warzywnikiem zajmie się… Więcej ona do pańskiej forteklapy[8] teraz pasuje niż do naszej chałupy. Jak dziedziczka jaka się pokazuje, aż śmiech po wsi idzie.
Matka spojrzała na syna z dziwnym błyskiem w oku, ale bez gniewu.
– Daj no spokój, synuś – mruknęła łagodnie. – Do krów ty lepiej idź. Sprawdź, czy Wasyl na pastwisko je wygnał i czy Irena znowu mleka nie porozlewała przy dojeniu. Niezguła z niej, choć to powinowata[9]. Że też rąk do pracy zdolnych coraz mniej. – Westchnęła. – Jak już Irena w oborze robotę pokończyła, niech tu wraca. Przy serach pomoże.
– Dobrze, matko.
– Aha, jak zobaczysz gdzie ojca, przyślij go na śniadanie. Wyleciał z chałupy skoro świt i już mu pewnie kiszki marsza grają. A potem znowu bóle go chwycą i doktóra trza będzie wołać. Ino że ojciec mnie nigdy słuchać nie chce! Zawsze ino gada: „Katarzyno, już ja tam za stary jestem na twoje zrzędzenie”. A czy ja kiedy zrzędzę? – trajkotała, zaglądając w głąb pieca. – No idź już, Antoś, ja tu robotę mam. – Machnęła na syna. Wzięła pierwszy z brzegu słomkowy koszyk napełniony szarym ciastem. – To z Panem Bogiem – mruknęła.
Zrobiła znak krzyża nad surowym bochenkiem, ułożyła go na drewnianej łopacie i sprawnym ruchem wetknęła w rozgrzany otwór pieca.
* * *
Cichy dźwięk kościelnego dzwonu niósł się z oddali przez pola, rozlewając się po łanach zbóż.
W sadzie pod jabłonką z zamkniętymi oczyma i dłońmi splecionymi jak do modlitwy stała wysoka, smukła dziewczyna. Wiatr poruszał jej długą ciemną spódnicą i rozwiewał lniane włosy związane byle jak wstążką.
Drgnęła przestraszona, gdy tuż za sobą usłyszała kroki. Odwróciła się, przyciskając do piersi dłoń, jakby tym gestem chciała uspokoić bicie serca.
– Tatko! – Szare oczy rozbłysły radością. – Myślałam, że jesteś w polu.
– Marysiu, czemu sama chodzisz po łąkach? – Siwy, drobny mężczyzna wyglądał na niezadowolonego. – Mówiłem, żebyś z zagrody nie ruszała się, bo tu nie miasto. Niebezpiecznie teraz. Nigdy nie wiadomo, kto z lasu wyjdzie.
– Wzięłam Brytana – odparła, wskazując na dużego psa leżącego spokojnie pod drzewem wśród wysokiej trawy.
– Na karabin Brytan nie pomoże.
– Matka mnie po zioła wysłała. Do serów – tłumaczyła łagodnym tonem, który w mgnieniu oka uspokoił mężczyznę.
– Na Anioł Pański to już? – spytał, wskazując ruchem głowy w kierunku kościelnej wieży ledwo widocznej na horyzoncie.
– Tak. Matka dawno kazała Antosiowi znaleźć tatkę. Podobno nie jadłeś śniadania.
– Przegryzłem coś z chłopami, w polu. W moim wieku dużo jeść nie potrzeba. Lepiej zostawić zapasy na trudniejszy czas – zażartował.
– Co też tatko? – obruszyła się dziewczyna.
– Już ja wiem, co mówię, dziecko. Źle się dzieje…
Niewesołym spojrzeniem objął pastwiska leżące pod lasem. Wiatr poruszał trawami, z oddali dobiegało kukanie kukułki, w liściach jabłoni brzęczała pszczoła. Ze wsi rozciągniętej wzdłuż drogi po drugiej stronie sadu dochodziło porykiwanie krów i jakaś kłótnia.
– Zastanawialiśmy się wczoraj z twoją matką, czy dobrze zrobiłem, zabierając cię od siostrzyczek przed końcem semestru – powiedział. – Już sam nie wiem, gdzie teraz bezpieczniej, czy w mieście, czy u nas? Artyleria wroga zawsze bije na Lwów, ale i po wsiach spokoju nie ma.
– Tatko myśli, że znowu będzie wojna? – Zaniepokoiła się.
– Będzie, dziecko. – Kiwnął głową. – A właściwie cały czas jest wojna, tylko przeciwnik się zmienia. Biedna ta nasza ziemia. Ci, co nie zginęli albo w głąb kraju nie uciekli po ostatnich walkach, teraz znów będą musieli bronić swojego. Tym razem przed bolszewikami. Kiedy tu wreszcie zapanuje spokój?
Dziewczyna wpatrywała się z uwagą w pomarszczoną twarz ojca.
– Nie chcę, żebyś się martwił, tatko – powiedziała z czułością. – Może i my powinniśmy wyjechać? Boję się wojny – wyznała. – Wiem, że to honor pomagać mężczyznom w walce, tak jak to robiły ochotniczki z Legii[10], ale…
– Nawet nie mów o takich rzeczach! – zaprotestował gwałtownie. – Co to za nowe mody, żeby niewiasty do bitwy szły?!
– Tatko, ja o tym nawet nie myślę. Nie mogłabym patrzeć na zabijanie ludzi. Siostry nam każą w modlitwach pamiętać o ojczyźnie, ale mnie czegoś strach. Sny mam niespokojne.
Mężczyzna pokiwał głową.
– Tak, właśnie o tym rozmawiałem z twoją matką. Chętnie bym cię wysłał na ostatni rok do tej szkoły w Krakowie. Może tam byłabyś bezpieczniejsza? Może matka pojechałaby z tobą? Ona tego nie mówi, ale dobrze pamięta, jaki los spotkał jej matkę podczas wielkiej wojny[11] w tamtym spalonym dworze.
– Tam, gdzie babka służyła jako kucharka?
– Tak. Ponoć dziedzic z rodziną zdążyli uciec, ale twoja babka za długo zwlekała. I było za późno… – Potrząsnął głową, jakby odrzucał męczące wspomnienia. – W Krakowie mam krewnych. Byłoby wam dobrze.
– A tatko i Antoś? A stryjenka z rodziną?
– Póki dach nad głową nie płonie, ktoś musi pilnować gospodarki. Ziemia to ziemia, życie toczy się dalej. Głód panuje w całym kraju, więc trzeba siać i orać, póki się da. Teraz wreszcie nie dla zaborcy, tylko dla swoich. To też patriotyczny obowiązek.
– Więc ja także zostanę – powiedziała stanowczo.
Mężczyzna uśmiechnął się, widząc determinację na łagodnej dziewczęcej twarzy.
– Jeszcze zobaczymy, dziecko. Może zawierucha nas tym razem ominie? Na razie ciesz się latem, moja śliczna dziewczyno. – Patrzył