Wieczny początek. Beata Szady
– Uważam, że na wynik plebiscytu znaczący wpływ miała I wojna światowa – tłumaczy Marek Wiktor Leyk, pełnomocnik marszałka warmińsko-mazurskiego do spraw mniejszości narodowych i etnicznych. – Otóż w obliczu tej wojny wśród mieszkańców Prus Wschodnich zmieniła się optyka, gdyż mężczyźni stali się żołnierzami niemieckimi broniącymi swojej ojczyzny. Na froncie nastąpiło przebudowanie ich psychiki. Oni tam poczuli się obywatelami Niemiec. To dlatego u Mazurów i Warmiaków przeważyła w plebiscycie identyfikacja niemiecka.
Mieszkanka warmińskiej Purdy, gdzie jedna trzecia mieszkańców opowiedziała się za Polską (był to całkiem niezły wynik), w 1948 roku podała takie oto przyczyny wygranej Niemiec:
Jedyna droga awansu społecznego prowadziła do grupy narodowej niemieckiej. W Purdzie przetrwały we wsi wspomnienia o Polsce jako o kraju bardzo biednym […]. Polska nie dawała w ich pojęciu gwarancji, że będą mieli takie same lub lepsze warunki gospodarcze. Bogactwo płynące od strony Niemców było bardziej atrakcyjne od biedy, która zaglądała od strony polskiej.
Polscy działacze plebiscytowi, również ci z reportażu Interludium mazurskie, przyczynę klęski upatrywali w „doskonale rozbudowanym aparacie propagandowym”, „niezwykle sprawnie działających bojówkach” i niemieckim terrorze.
Historyk Robert Traba w książce Wschodniopruskość konkluduje: „[…] ani niemiecki terror, nadmiernie eksponowany przez starszą polską historiografię, ani też ugruntowana niemiecka świadomość narodowa Mazurów i Warmiaków – priorytetowa teza niemieckiej historiografii – nie miały wyłącznego wpływu na wyniki plebiscytu”.
Won!
Po klęsce wielu zwolenników polskości musi wyjechać z Prus Wschodnich, bo Niemcy nie daliby im żyć. Proniemieccy Mazurzy z Wielbarka w jednym z apeli piszą:
Zdrajcy precz! Wszystkich opłaconych zdrajców ojczyzny z Wielbarka i okolicy oraz Polaczków, którzy tęsknią za swoim wielce osławionym państwem, wzywa się, aby w ciągu trzech dni ze swoimi manatkami i groszem judaszowym zwiewali do kraju mlekiem i miodem płynącego, inaczej odstawi się ich ciupasem na miejsce. W przypadku odmowy rozdzielać się będzie gratis dokładki według wzoru polskiego. Wielki Klub Wymiatania.
Wśród Polaków zmuszonych do wyjazdu jest rodzina Leyków. Fryderyk – przewodniczący Mazurskiego Związku Ludowego, który to w czasie akcji plebiscytowej agitował za odłączeniem Mazur od Niemiec – wyjeżdża z rodziną do Polski, podobnie jak jego ojciec Bogumił. Ten ostatni wróci w 1924 roku.
Fryderyk rozpoczyna karierę dyplomatyczną. Przez dziesięć lat będzie pracować jako konsul w różnych miejscach w Niemczech. W 1934 roku składa rezygnację, kiedy władze polskie decydują się podpisać z Niemcami deklarację o niestosowaniu przemocy (zwaną również układem o nieagresji). Uważa to posunięcie za ogromny błąd. Osiada w Poznaniu. Kiedy wybucha wojna, Niemcy ślą za nim list gończy. Przeżywa pod zmienionym nazwiskiem. Po wojnie wraca na Mazury.
Najbardziej tragiczna wydaje się historia jego młodszego brata – Emila. Przed plebiscytem jest właścicielem cegielni, tartaku i domu w Wielbarku. W czasie kampanii plebiscytowej Niemcy okupują tartak, a podczas tak zwanej krwawej niedzieli w Szczytnie biją go razem z innym polskim działaczem – Bogumiłem Linką, który w wyniku obrażeń umiera. Po klęsce plebiscytu i konfiskacie majątku wyjeżdża do Bawarii, skąd pochodzi jego żona. W latach 1927–1930 pracuje w Stanach Zjednoczonych. Podczas II wojny światowej zostaje powołany do niemieckiego wojska. Zajmuje się zabezpieczeniem technicznym przemysłu zbrojeniowego. Nawiązuje kontakt z Polskim Związkiem Wolności – organizacją scaloną z Armią Krajową, prowadzącą głównie działalność propagandową, sabotażową i wywiadowczą. Otrzymuje zadanie sabotowania produkcji zbrojeniowej w Rzeszy.
Po wojnie wraca do Szczytna, gdzie mieszka jego brat Fryderyk. Angażuje się w działalność Kościoła ewangelickiego. Jest nawet proboszczem tamtejszej parafii.
W 1950 roku władze ludowe aresztują Emila, oskarżając go o szpiegostwo amerykańskie. Zarzutu nie uda się udowodnić, ale rozpowszechnianie propagandy wrogiej PRL i ZSRR, słuchanie BBC i Głosu Ameryki już tak. Po pół roku wychodzi na wolność. Odchodzi z Kościoła ewangelickiego, bo kiedy po aresztowaniu żona interweniowała u biskupa, nie otrzymała żadnej pomocy.
Aresztowanie podcina mu skrzydła. Staje się zgorzkniałym człowiekiem. Takiego pamięta go syn Marek Wiktor, który urodził się tuż przed wyjściem ojca na wolność.
– Był osobą małomówną, a o ważnych sprawach nie rozmawiał ze mną, tylko ze swoim bratem Fryderykiem. Trzeba jednak pamiętać, że kiedy umierał, miałem dopiero dwadzieścia jeden lat – mówi.
Syn pamięta jedną radę życiową, którą dostał od ojca. Miał wtedy siedem, może osiem lat. Otrzymał pod choinkę, ale nie od rodziców, strzelbę na korek. Po rozpakowaniu prezentu ojciec wszedł do pokoju i znalazł się na celowniku małego Marka.
– Ojciec mnie wtedy palnął w pysk, aż się przewróciłem. I powiedział: „Nigdy do człowieka nie strzelaj!”.
Syn przyznaje, że Polska zawiodła ojca.
Pomniki
Po klęsce Polski w Prusach Wschodnich wznosi się symbole niemieckiego zwycięstwa plebiscytowego. W Olsztynie budują gmach teatru (dziś mieści się w nim Teatr im. Jaracza). Po wsiach stawia się pomniki. Są to proste, ale duże kamienie z inskrypcją ograniczoną najczęściej do dwóch napisów: „Pozostaniemy Niemcami” lub „Ten kraj pozostanie niemiecki”, oraz liczby głosów oddanych „za Niemcami” i „za Polską”. Jak pisze Robert Traba, „sugestywność liczb nie wymagała żadnego komentarza”. Większość tych pomników-kamieni została zniszczona w czasach PRL. Natomiast dęby – symbol siły i władzy, drugi rodzaj pomnika plebiscytowego – nadal stoją. W wiosce Jeleniowo na Mazurach pod jednym z nich lubi spać pijana Agnieszka. Max Worgitzki pewnie przewraca się w grobie.
Murowane gospodarstwa
Jadę do Napromka i Lubstynka – dwóch wsi, które po plebiscycie przyłączono do Polski – żeby zobaczyć, jak nasz kraj upamiętnił swoje zwycięstwo.
Lubstynek jest wsią rolniczą, zadbaną i jak na realia mazurskie – bogatą. Ogromne, murowane gospodarstwa, głównie z białych pustaków, bardziej przypominają Wielkopolskę niż Mazury. Nie zachowała się tak charakterystyczna dla tego regionu drewniana zabudowa, nie widać też obór z kamienia czy czerwonej cegły poprzetykanej belkami (tak zwanego muru pruskiego). Gdzieniegdzie natomiast stoją stare domy z czerwonej cegły, ale te powojenne absolutnie nie wpasowują się w krajobraz kulturowy Mazur. Niektóre wyglądem przypominają wręcz pałace. Rolnik Mejka z rodziną mieszka właśnie w domu pałacopodobnym, ma prawie pięćdziesiąt hektarów ziemi i fermę indyków. Jego rodzina żyje w Lubstynku od pokoleń. O plebiscycie wie niewiele, ale najważniejsza informacja przetrwała – jego rodzina głosowała na Polskę.
Napromek jest wsią mniejszą i nie wygląda tak nowocześnie jak Lubstynek. Do dziś zachowały się tam niemieckie gospodarstwa z czerwonej cegły, w tym spichlerz. Niestety popada w ruinę. Jeżeli nikt nic nie zrobi, wydłuży listę strat kulturowych. Pani Genowefa Rudzińska, rocznik trzydziesty pierwszy, która nie lubi oficjalnej wersji swojego imienia i chce być nazywana Gieńcią, szuka dawnego zdjęcia spichlerza. Szuka w pudełku, bez sukcesu.
– Ja mam wszystko według prawa i porządku, a tego zdjęcia nie mogę znaleźć! – kwituje.
Wspomina swojego ojca – patriotę i katolika (ta część Mazur nie była ewangelicka), powojennego sołtysa Napromka. Nie mówił o sobie Mazur, a Polak.
– Zasłużył na pomnik, tak usilnie starał się o Polskę