Idealna żona. Kimberly Belle
w interesach. Drugi warunek – musi być rzetelny i dyskretny – odhaczyłam w myślach w momencie, w którym zobaczyłam, jak wchodzi do środka o czasie i w ubraniu, które czyniło go niezauważalnym dla innych.
– Jestem w trasie niemal bez przerwy.
– Jak długie bywają te wyjazdy?
– To zależy. Czasami muszę siedzieć cicho na miejscu przez dzień lub dwa, ale nawet wtedy nie śpię w tym samym hotelu dłużej niż dwie noce. Lubię przemieszczać się z miejsca na miejsce, tak na wszelki wypadek.
Nie dodaje nic więcej, a ja nie wnikam. Tak na wszelki wypadek. Cokolwiek to znaczy, średnio mnie to obchodzi. W przypadku zadania, które ma do wykonania, nie robi to żadnej różnicy.
– Jednak w trakcie zwykłego miesiąca robię od trzech do czterech tysięcy mil, więc to chyba kwalifikuje się jako daleka podróż w interesach – dodaje, wzruszając ramionami.
– Masz jakąś bazę, do której zwykle wracasz?
– Mam ich całe mnóstwo. Ale jak już wspominałem, prawie nie zagrzewam w nich miejsca.
– Idealnie.
Szczerzy zęby w uśmiechu.
– Powiedz to mojej żonce.
Jestem pewna, że żartuje, albo mówi to tylko dlatego, żebym nie wiązała z nim żadnych nadziei. Faceci tacy jak Nick nie są stworzeni do żeniaczki – a jeśli faktycznie się na to decydują, chodzi im o wygodę albo przykrywkę, a nie o miłość. Miłość nie ma z tym nic wspólnego.
– Zabawne – mówię, odkręcając korek z butelki wody. – Zawsze lubiłam, kiedy mój mąż wyjeżdżał w delegacje.
Gdy tylko wypowiadam te słowa, mam ochotę wepchnąć je sobie z powrotem do ust. Skóra wokół oczu Nicka napina się nieznacznie, ale trwa to wystarczająco długo, żebym zauważyła. W odróżnieniu od jego niewinnego żartu o nieistniejącej żonie, mój ujawnił zbyt wiele – to, że mąż istnieje, że życie było lepsze, gdy nie było go w pobliżu. Nick nie jest moim przyjacielem. Nie jest osobą, z którą powinnam żartować przy kubku gównianej kawy. To spotkanie w interesach, więc im mniej o mnie wie, tym lepiej.
Z bocznej kieszeni torby wyjmuję lśniącą kartę kredytową Wells Fargo i kładę ją na stole.
– Chcę, żebyś wydał moje pieniądze.
Milczy, ale bierze kartę i przesuwa palcem po błyszczących, złotych literach z przodu – składających się na moje prawdziwe imię i nazwisko, którym wcale nie jest Beth. Gdy unosi wzrok, wyrazu jego twarzy nie da się odczytać.
– Dla jasności, nie mam na myśli kupna biletu pierwszej klasy do Vegas ani przepuszczenia całej forsy na ruletkę, a bardziej o drobne wydatki. Dziesięć dolców tu, dwadzieścia tam. Masz się stale przemieszczać. Nigdy nie korzystać dwa razy z tego samego bankomatu ani nawet nie przebywać w tym samym mieście. Im bardziej oddalone będą od siebie poszczególne wypłaty środków i im bardziej różne lokalizacje, tym lepiej. Uznaj mnie za swoją bankomatową dobrą wróżkę.
– Chcesz, żebym zostawił fałszywy trop.
Przytakuję głową w wyrazie milczącego potwierdzenia.
– O ile nie będziesz pobierał więcej niż sto dolarów tygodniowo, co i tak ci się nie uda, bo ustawiłam na karcie tygodniowy limit, będziesz mógł wyjąć z bankomatu pięćset dolarów w ciągu pięciu następnych tygodni.
– A co z moim honorarium?
Jego honorarium wynosi pięć tysięcy dolarów. Przez telefon dał mi znać jasno i wyraźnie, że to kwota niepodlegająca negocjacjom. Zadanie, które mu zleciłam, liczy się dodatkowo, co oznacza, że z tą pracą wiąże się spora premia w gotówce. To chyba najłatwiej zarobione pieniądze, jakie kiedykolwiek udało mu się zgarnąć.
– Twoje honorarium też jest na karcie. Możesz je wyjąć już teraz. Tygodniowy limit zostanie uruchomiony, jak tylko to zrobisz.
Wsuwa kartę do przedniej kieszeni spodni.
– Chcesz, żebym pojechał na wschód czy na zachód?
Wiem, dlaczego pyta – zakłada, że chcę, żeby pojechał w przeciwnym kierunku. A przynajmniej tak mi się wydaje. Nadal czuję dyskomfort z powodu swojej poprzedniej gafy. Dzięki karcie w kieszeni Nick zna moje prawdziwe nazwisko. Nie zamierzam mu mówić – przestępcy i całkiem obcemu facetowi – dokąd jadę. Nie sądzę, by chciał mnie dopaść, ale mimo wszystko… Jedyną rzeczą, której nauczyłam się w ciągu ostatnich dziesięciu lat, jest to, żeby nikomu nie ufać, nawet ludziom, którym powinnam ufać najbardziej.
– Na wschód, zachód, północ, południe, wszystko mi jedno, pod warunkiem że twoje wypłaty z bankomatów będą chaotyczne, a przystanki nieprzewidywalne. Będę obserwować transakcje przez Internet, a jeśli nie spodoba mi się to, co widzę, założę blokadę na konto.
– Wiesz, że w każdym bankomacie są zainstalowane kamery?
Przewracam oczami. Oczywiście, że wiem. Nie po to spędziłam ostatnie dziesięć miesięcy na planowaniu, żeby nie wziąć pod uwagę tak podstawowego elementu, którym są kamery nadzorujące. Jednak miną dnie, a może nawet tygodnie, zanim wytropisz wypłaty, a jeszcze dłużej, zanim zobaczysz na nagraniach twarz Nicka, a nie moją. Nie martwię się taką drobnostką jak głupie kamery.
– Tylko pamiętaj, żeby się ładnie uśmiechać. – Zarzucam torbę na ramię, dając tym samym znak, że rozmowa, przypominająca bardziej kombinację przesłuchania i rozkazów, dobiegła końca. – PIN to 2764.
Nick sięga po kubek z kawą, nadal pełny, ale już nie parujący, po czym zmienia zdanie. Zostawia go na stoliku i wstaje z krzesła.
– Założę się, że często do tego dochodzi.
– Do czego?
– Do tego, że ludzie cię nie doceniają. Że myślą, że jesteś bardziej naiwna niż w rzeczywistości. Zanim znowu przewrócisz lekceważąco oczami, powinnaś wiedzieć, że to nic złego. Jeśli sprawy przybiorą niepomyślny obrót, możesz obrócić to na swoją korzyść.
W końcu udaje mu się przywołać uśmiech na moją twarz.
– Taki mam plan.
JEFFREY
Budzę się gwałtownie na kanapie, a kryształowa szklanka kołysząca się niebezpiecznie na moim brzuchu przechyla się, rozlewając swoją zawartość. Odsuwam się, chcąc uniknąć oblania, ale jest już za późno. Płyn zdążył wsiąknąć w materiał dżinsów i poduszki. Zmarnowałem sporo drogiego bourbona. Z przeciągłym jękiem zawodu odstawiam szklankę na podłogę, siadam na kanapie i próbuję wziąć się w garść.
Do połowy zjedzona pizza, którą zamówiłem na kolację, leży zimna i zastygnięta na stoliku kawowym. Zamykam pokrywę pudełka. Na ekranie wiszącego na ścianie telewizora migają obrazy palącego się domu i garstki osób w żółtych uniformach pod strumieniami lejącej się wody. Sięgam po pilota i wciskam guzik od programu telewizyjnego. Cyferki na górze ekranu pokazują, że jest już siedemnaście minut po jedenastej wieczorem.
Cholera. Gdy wyciągnąłem się na kanapie, była za kwadrans dziewiąta. Cztery dni w podróży i całodniowe konferencje wymęczyły mnie bardziej, niż sądziłem.
– Sabine?
Cisza. Możliwe, że śpi. Wyobrażam ją sobie w łóżku na piętrze, z długimi, jedwabistymi włosami rozsypanymi na poduszce, a w mojej piersi odzywa się znajomy palący ból. Dlaczego nie przyszła się przywitać? Dlaczego mnie nie obudziła?
Wyłączam telewizor i wstaję z kanapy.
Na dole panuje