Idealna żona. Kimberly Belle

Idealna żona - Kimberly Belle


Скачать книгу
w domu i powoli zaczynam się martwić. Okej, do usłyszenia.

      Rozłączam się, rozważając przez chwilę zadzwonienie pod 911, ale nie ma jej dopiero od jakichś trzech godzin. Za krótko, by zgłosić nagły wypadek. Policja wymaga odczekania dwudziestu czterech godzin, zanim zgłosi się zaginięcie. Co niby miałbym im powiedzieć? Że moja żona nie wróciła do domu na czas?

      Wkładam telefon do kieszeni i wchodzę po schodach na piętro. Wiem, że miała prezentację domu. Późną prezentację.

      Poza tym, to do niej niepodobne, żeby ignorować telefon. To jedno z jej najmniej ulubionych wymagań w pracy – by zawsze, ale to zawsze była dostępna i pod telefonem. Od chwili, w której się budzi, do momentu, w którym kładzie się spać, zawsze ma w dłoniach jakieś urządzenie albo zestaw słuchawkowy w uchu. Gdyby jej samochód zepsuł się po drodze, a ona siedziała na poboczu na autostradzie z przebitą oponą, nie mając bladego pojęcia, jak ją zmienić na zapasową, zadzwoniłaby po pomoc drogową, a potem do mnie.

      Zakładając, że jest przytomna.

      Skóra cierpnie mi na samą myśl o tym, że może wykrwawiać się na poboczu drogi albo jeszcze gorzej, dryfować twarzą w dół po rzece Arkansas. Wyobrażam sobie, jak jej ciało kołysze się pod wpływem fal albo zaplątuje się w sitowie, które rośnie wzdłuż naszego trawnika na tyłach domu. Widzę, jak jakiś psychol wlecze ją siłą do prezentowanej nieruchomości, a ona zapiera się piętami o nową, drewnianą podłogę, krzycząc w głębi pustego domu.

      Nigdy nie podobał mi się pomysł, aby pokazywała posesje na sprzedaż obcym ludziom. Gdy przyjęła tę pracę, był to jeden z punktów zapalnych między nami. Fakt, że na prezentacji mógł zjawić się dosłownie każdy i udawać potencjalnego klienta. A gdyby z Randall Williams uciekł jakiś więzień? Gdyby miał nóż albo pistolet? Równie dobrze mogłaby przykleić sobie do pleców papierową tarczę strzelniczą. Ładna agentka nieruchomości, na wyciągnięcie ręki.

      Wyciągam telefon i znowu do niej dzwonię.

      – Sabine, mówię serio, to nie jest zabawne. Gdzie się podziewasz? Rozumiem, że nadal jesteś na mnie wściekła, ale przynajmniej napisz do mnie, żebym wiedział, że nic ci nie jest. Cholernie się o ciebie martwię. Daję ci jeszcze jedną godzinę, a potem dzwonię na policję.

      Rozłączam się i biorę głęboki, uspokajający oddech, ale to w niczym nie pomaga. Coś musiało się stać. Nie wiem jeszcze, co takiego, ale mam przeczucie, że stało się coś bardzo, bardzo złego.

      Wybieram numer jej siostry.

      Ingrid odbiera po pierwszym dzwonku, zupełnie jakby leżała z palcem uniesionym nad ekranem, czekając, aż rozjarzy się od przychodzącego połączenia. Głos ma szorstki i natarczywy.

      – Halo!

      Nie jest to pytanie wypowiedziane z typową dla niego intonacją wznoszącą na końcu, tak jak mówi każda normalna osoba odbierająca telefon, tylko rozkaz. Przypomina bardziej warknięcie niż faktyczne słowo. Nadal pozostaje dla mnie tajemnicą, jak to możliwe, że te dwie kobiety mają identyczne DNA.

      – Ingrid, tu Jeffrey. Wybacz, że dzwonię do ciebie o tej porze, ale…

      – Jeffrey, twoje imię wyświetla mi się na ekranie, więc nie musisz się przedstawiać. Daj Sabine do telefonu.

      Zamykam oczy i biorę długi, uspokajający oddech.

      – Właśnie dlatego dzwonię do ciebie w środku nocy. Nie wiem, gdzie ona jest.

      – Jak to nie wiesz? Nie ma jej w domu?

      – Nie wróciła po prezentacji nieruchomości i nie odbiera telefonu.

      – Na litość boską, Jeffrey, i dopiero teraz mi to mówisz? Do jasnej cholery, co robiłeś przez cały ten czas? – Słyszę szelest materiału i piskliwy odgłos uginających się sprężyn materaca. Ingrid mieszka sama w kawalerce oddalonej o kilka mil stąd. Nikt nie byłby w stanie znieść mieszkania z nią pod jednym dachem. – Do kogo jeszcze dzwoniłeś?

      – Do nikogo. Ty jesteś pierwsza.

      Momentalnie zaczynam tego żałować. Rozmowa z Ingrid jest jak żucie tłuczonego szkła. Człowiek z góry wie, że nie sprawi mu to żadnej przyjemności.

      – Znasz numer do jej szefa? – pytam. – Miała prezentację późnym wieczorem, więc możliwe, że Russ będzie coś wiedział.

      – Russ? – odpowiada podszytym irytacją głosem Ingrid. – Russ przeprowadził się w grudniu do Little Rock. Spróbuj zadzwonić do Lisy.

      – Do kogo?

      – Do Lisy O’Brien, szefowej Sabine? – Milknie, czekając na moją reakcję, ale nie mam pojęcia, co powiedzieć. Sabine ma nowego szefa? Od kiedy? – O mój Boże, czy wy dwoje w ogóle ze sobą rozmawiacie? To wydarzyło się wiele miesięcy temu.

      Wzdycham do telefonu. Mam dość ignorowania beznadziejnego zachowania Ingrid.

      – Masz numer do Lisy czy nie?

      – Nie. – Słyszę trzask zamykanych drzwi i dźwięk odpalanego silnika. – Dzwoń na policję, Jeffrey. Zaraz u ciebie będę.

      Gdy w początkowej fazie naszego związku Sabine powiedziała mi, że ma siostrę bliźniaczkę, pamiętam, jak pomyślałem, że jest szczęściarą. Że ja jestem szczęściarzem. Gdzieś tam istniała wierna kopia Sabine, yin dla jej cudownego yang. To dopiero było coś. Dwie Sabine w cenie jednej.

      A potem poznałem Ingrid. Między nami od razu rozwinęła się wzajemna niechęć. Doszło do tego mniej więcej w czasie, w którym pochowały ojca, a ich matka zaczęła w kółko powtarzać te same nużące historyjki, co siostry od razu wychwyciły jako oznakę choroby. W trakcie tych kilku pierwszych tygodni zrzucałem porywczość Ingrid na karb smutku i zmartwienia. Przymykałem na to oko.

      Tyle że Ingrid była przyzwyczajona do tego, że jest najważniejszą osobą w życiu swojej siostry, i dała jasno do zrozumienia, że nie zamierza przekazywać nikomu pałeczki pierwszeństwa. Była potwornie zaborcza i traktowała mnie jak etap przejściowy, niemile widzianego, ale tymczasowego intruza naruszającego ich wspólne życie. Oskarżyłem Ingrid o to, że za bardzo kocha siostrę, a ona o to, że nie kocham Sabine wystarczająco mocno. Sabine czuła się jak w potrzasku. Od tamtej chwili planowała wszystko tak, żebyśmy razem z Ingrid prawie nigdy nie przebywali w jednym pomieszczeniu. Stałem się mistrzem w unikaniu tej baby. Gdy jechałem samochodem, by coś załatwić, mijałem ją po drodze bez zatrzymywania się albo uciekałem do drugiego pokoju w trakcie przyjęć, gdy tylko stawała w progu.

      Przyglądam się jej zza przeciwnej strony stołu, jej włosom przypominającym kłębki kurzu oraz błyszczącym od trądzikowych plam policzkom, gdy zapisuje coś na bloczku żółtego papieru. Grubymi krechami kreśli nazwę firmy Sabine, jej wzrost, kolor włosów i numer jej telefonu komórkowego. Ta kobieta w niczym nie przypomina mojej żony. Wygląda jak zły troll, który kąpie się w bagnie i ogryza kości pod mostem. Na twarzy ma odciśnięte ślady od poduszki, wściekle czerwone linie w kształcie krzyża.

      Wzdycham, żałując, że to nie ja mam w dłoniach kartkę i długopis. Nie chcę siedzieć bezczynnie, tylko działać. Moje nogi podrygują nerwowo pod stołem. Siedzimy i czekamy na przyjazd policji, a moja cierpliwość jest na wyczerpaniu. Chcę, żeby ktoś sprowadził moją żonę do domu.

      – Musi istnieć jakieś wytłumaczenie – mówię.

      Ingrid mnie ucisza. Strzela palcami w moją stronę i syczy „ciii”, ani razu nie podnosząc wzroku znad swoich bazgrołów. Do góry nogami wyglądają zupełnie jak wielkie, niechlujne wywijasy Sabine.

      – Odezwiesz się czy nie? Powiedziałem, że musi istnieć jakieś wytłumaczenie tego, gdzie jest Sabine. Gdzie mogła pójść. Boję się,


Скачать книгу