Chłopcy. Andrzej Saramonowicz

Chłopcy - Andrzej Saramonowicz


Скачать книгу
section>

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      ROZDZIAŁ I

      1.

      Podobno kiedy dobrze udajesz szczęśliwego, ludzie ci wierzą. A kiedy udajesz genialnie, wtedy nawet sam w to zaczynasz wierzyć. Tak mówi moja mama.

      To znaczy nie mnie. Przez telefon tak mówi. Komu, nie wiem, ale kiedyś podsłuchałem. W gruncie rzeczy nawet nie musiałem podsłuchiwać. Po prostu strasznie głośno mówiła. Z zapamiętaniem tłumaczyła, jak należy właściwie żyć. Ona uważa, że to wie. Nie mam pojęcia, na jakiej podstawie. Czasami słyszę, jak płacze w nocy. I wiem, że wtedy wie o życiu jeszcze mniej niż ja.

      Mnie o życiu mama mówi niewiele. To znaczy bez przerwy coś o tym mówi, ale korzyść z tego wątpliwa, bo traktuje mnie jak opóźnionego w rozwoju. Nie chcę przez to powiedzieć, że źle. Jest po prostu jak wszystkie inne matki, które poznałem, a poznałem ich wiele. Otóż wszystkim matkom świata się wydaje, że z dziećmi trzeba rozmawiać w taki sam sposób, w jaki telewizyjna reklama gównianego produktu rozmawia z emerytem. Uśmiech od ucha do ucha i wielkie, drukowane litery. A przecież dla każdego jest oczywiste – nie wiem, jak się sprawa ma ze starcami uzależnionymi od telewizji, ale my, jedenastolatki, rozumiemy to bardzo dobrze – że to, co w życiu najważniejsze, dzieje się bez uśmiechu i małą czcionką.

      Tak, mam dopiero jedenaście lat i tylko sto pięćdziesiąt dwa centymetry wzrostu. I jestem dzieckiem. Ale jestem też mężczyzną. I wiem, że z wszystkich ważnych spraw w życiu mężczyzny najważniejsza jest przyjaźń. Taka jak moja z Adrianem.

      – Cześć, Mateusz. Nie wracasz do domu?

      To Greta. Chodzimy razem do klasy. Lubię ją, chociaż jest gruba.

      – Nie. Grzeję się w słońcu.

      – A twój tata gdzie? – pochyla się nade mną piękny uśmiech. – Nie odbiera cię?

      To mama Grety, pani Adamska.

      – Odbiera, proszę pani. Ale korki są. Pewno dlatego jeszcze nie przyjechał.

      Pani Adamska nie jest tak gruba jak Greta. W ogóle nie jest gruba. Jak na swój wiek jest okej. Nawet bardziej niż okej.

      – Ucałuj ode mnie tatę – uśmiecha się.

      Dlaczego Greta nie umie się tak uśmiechać?

      – Dobrze, proszę pani – kłamię, bo przecież nie będę go całował w imieniu pani Adamskiej.

      Pani Adamska i tata znają się ze szpitala. Ona też tam pracuje, choć nie jest neurochirurgiem. Prowadzi aptekę czy coś. Nie pamiętam dobrze.

      – Bzyknąłbyś ją?

      Cholera, na śmierć zapomniałem o tym idiocie. To Kazio Broszkiewicz, nasz klasowy bezmózg. Też nikt po niego nie przyjechał i musimy tu teraz siedzieć razem. Nie jest moim przyjacielem, bo moim przyjacielem jest Adrian, jak mówiłem. Kazio nie jest nawet moim kolegą. Muszę z nim tylko chodzić do jednej klasy, co nie jest ani trochę przyjemne, bo Kazio to debil.

      – No, odpowiedz! Bzyknąłbyś panią Adamską?

      – Zamknij ryj, trollu!

      – Ja bym bzyknął!

      Debil w czystej formie. Co pewien czas włamuje się do szafek w szatni i sika nam na ubrania. I rysuje trupy. Wszędzie rysuje trupy. Nie wiem, dlaczego trzymają go jeszcze w naszej szkole. A właściwie to wiem. Jego ojciec jest prezesem banku, w którym nasza pani dyrektor ma kredyt.

      – Mateuszku, nie ma cię kto zabrać? To może my cię weźmiemy?

      A to już pani Wilk, mama Marysi.

      Pani Wilk zawsze się o mnie troszczy. Chyba mnie lubi. Albo ma dobry charakter. Może nawet jedno i drugie. Jakkolwiek jest, za żadne skarby nie chciałbym z nią teraz wsiąść do auta. Ani teraz, ani nigdy. Nie znam nikogo, kto prowadzi gorzej. Pani Wilk zmienia biegi tylko do trójki, najwyraźniej nikt jej nie powiedział, że samochód ma jeszcze trzy kolejne. Jazda z nią to tortura. Silnik rzęzi niczym zarzynana świnia, ale pani Wilk tego nie słyszy, bo puszcza głośno muzykę medytacyjną. I na dodatek wybija rytm tą samą nogą, którą trzyma na pedale gazu. Za cholerę nie wiem, jak ona to robi. I po co. Muzyka medytacyjna nie ma przecież żadnego rytmu. A ta nieznośna huśtawka – zryw, hamowanie, zryw, hamowanie – powoduje, że już po kilku minutach wspólnej jazdy mam ochotę się wyrzygać.

      Pani Wilk oczywiście twierdzi, że to przez chorobę lokomocyjną, którą mam, bo się źle odżywiam i nie zaklejam sobie pępka plastrem. Uważa, że zaklejanie pępka kawałkiem kupionego w kiosku plastra leczy chorobę lokomocyjną. Słyszałem jak raz mówiła mojemu tacie, żeby mi zaklejał pępek, to nie będę rzygał w samochodzie. Oczywiście dodała też, żeby przestał mnie karmić mięsem, ale zawsze to dodaje, więc mięso teraz pominę. Jeszcze będzie okazja, żeby do niego wrócić. Po cholerę jednak tata miałby mi zaklejać pępek plastrem, skoro on w ogóle nie szarpie? Mama zresztą też nie, jeździ nawet jeszcze lepiej od taty. Więc to, że pani Wilk prowadzi niczym ślepy z febrą, nie jest raczej kwestią płci. Myślę, że ona tak źle jeździ właśnie przez niedobór mięsa w organizmie.

      Dziwię się, że Marysia nie rzyga. Kiedyś nawet ją zapytałem, czy jak wsiada do auta z matką, to ma zalepiony pępek. „Chyba cię pojebało”, odpowiedziała.

      Marysia to moja dziewczyna. Przeklina, fakt. Ale poza tym jest miła.

      – Tak, mamo! Weźmy Matiego, koniecznie!

      Sami słyszycie, że miła.

      – Nie możemy go wziąć! Balet mamy!

      A to akurat Ola, siostra Marysi. Trochę zołza.

      Ola i Marysia są bliźniaczkami dwujajowymi. Dwujajowymi, czyli niepodobnymi do siebie. Wyjaśniam na wypadek, gdybyście byli takimi debilami jak Kazio Broszkiewicz.

      Ola jest dziewczyną Adriana. Pół roku temu tak się nimi podzieliliśmy. Męska przyjaźń, wspominałem już. Z podziału jestem zadowolony, bo Ola, jak mówiłem, jest trochę zołza, a Marysia nie. A w każdym razie mniej.

      – Ja bez Matiego nie jadę!

      Gdybym się lubił przytulać do dziewczyn, tobym się teraz do niej przytulił. Najwyższy czas zrewanżować się sercem za serce.

      – Nie trzeba! Jedźcie sobie na ten wasz balet! Za sekundę i tak przyjedzie mój tata!

      Nie lubię swojego głosu, bo jak dla mnie jest za wysoki. Poza tym wcale nie wiem, czy tata przyjedzie za sekundę. Ale powiedziałem to, bo poczułem, że akurat coś takiego powinno zostać w tej chwili powiedziane. I chyba całkiem nieźle to zabrzmiało, bo teraz wszystkie trzy spoglądają na mnie jak urzeczone, a pani Wilk – zazwyczaj skrzywiona niczym człowiek z rotawirusem – układa nawet wargi w podróbkę uśmiechu.

      – Za sekundę twój tata tu będzie? – ożywia się i klaszcze w dłonie jak w niemym filmie. – No, dziewczynki, jeśli tata Mateuszka zaraz przyjeżdża, to może poczekamy tę małą chwilkę. To przecież tylko mała chwilka, na balet się nie spóźnimy, nie ma obawy, a Mateuszek nie będzie tu siedział tak sam.

      – On tu nie jest, kurwa, sam! – głos z kosmosu pojawia się całkiem niespodziewanie. – On tu jest, kurwa, ze mną!

      Głosy z kosmosu zawsze pojawiają się niespodziewanie, ale ten z pewnością należy do zbioru najbardziej zaskakujących. Zwłaszcza dla pani Wilk.

      – Jak ty się wyrażasz, Kaziu! – składa ręce w geście zatroskania.

      No jak to jak, proszę pani? Nasz klasowy debil wyraża się tak jak jego mama. Przecież każda mama chce, żeby dziecko przejęło z niej jak najwięcej, czyż nie? A Kazio po swojej mamie przejął akurat ekspresję językową. Całe nasze osiedle doskonale wie, że pani Broszkiewicz przeklina jak pojebana. Zresztą kto dziś nie przeklina? Tylko ja, Adrian, moja mama i może jeszcze pani. Bo pani córki już tak.

      Najwyraźniej to wszystko nie dociera jednak do pani Wilk. Łapie powietrze niczym karp i wbija w Kazia oskarżycielski palec. Ostatni moment, żeby interweniować. Za chwilę poleje się krew lub ktoś komuś nasika na ubranie.

       Proszę się nie unosić! – uśmiecham się niewinnie


Скачать книгу