Chłopcy. Andrzej Saramonowicz

Chłopcy - Andrzej Saramonowicz


Скачать книгу
Wilk przybiera formę fraktalną. Kiedyś czytałem o fraktalach i jestem pewien, że tak właśnie wyglądają, kiedy nie mają pojęcia, jak się zachować.

      – No… skoro tak… to tak… – szepcze pani Wilk, niemal nie poruszając wargami. – Idziemy, dziewczynki. A ty ucałuj ojca ode mnie.

      – Dobrze, proszę pani – znowu kłamię.

      Odchodzą. Spoglądam wściekle na Kazia.

      – Żadnych głupich pytań, trollu!

      – Luz, Mati. Żadnych pytań.

      Kazio unosi głowę do słońca i otwiera szeroko oczy. Łzy zaczynają mu płynąć po policzkach, ale nie zamyka powiek. Wpatruje się w słońce z nienawiścią. Jak w panią Wilk przed chwilą. Nie mogę tego znieść. Nie chodzi o panią Wilk. Chodzi o empatię. Mam wrażenie, że to nie jego boli, ale mnie. I że to mnie, a nie jemu, sina od bieli wiązka przepala teraz mózg.

      – Przestań, kurwa!

      Czasami nie da się nie przeklinać.

      Kazio spogląda na mnie, choć jestem pewien, że mnie nie widzi. Jestem pewien, że nie widzi niczego oprócz wnętrza własnego oka. Uśmiecha się jak debil. Debil.

      – Żadnych pytań, Mati – potwierdza po raz wtóry. – Bo i po chuj pytać. Przecież to jasne, że nikt na świecie nie chciałby bzyknąć tej kobiety.

      2.

      Seks? Tak naprawdę ciągle nie mam pojęcia, czym jest seks, ale chętnie się uczę. Szkoda tylko, że tak późno zacząłem, bo z każdym dniem widzę, jak wiele jest jeszcze do nadrobienia.

      Mam czterdzieści lat i jestem wreszcie szczęśliwy. Wiem, że faceci boją się czterdziestki jak ognia. Niepotrzebnie. To piękny wiek. Kiedy jesteś młody, miliard rzeczy przeszkadza ci, by dobrze się poczuć. Młodość mężczyzny tylko pozornie wygląda na czas luzu. Tak naprawdę facet dławi się wówczas od bezustannej niepewności, czy jest wystarczająco atrakcyjny dla świata. Bo zawsze coś jest nie tak. Długość penisa albo durni rodzice. Ksiądz straszący piekłem albo syfy na plecach. Brak kasy albo nadmiar oczekiwań. Kłopotliwe nieoczytanie albo przedwczesny wytrysk. Albo – tak bywa najczęściej – wszystko naraz.

      Młody facet zawsze ma pod górę. Zawsze. Kiedy idziesz do liceum – pełen wiary w życie, ufny w swoją gwiazdę i pokładający nadzieje w nieprzerwanej erekcji – błyskawicznie dostajesz młotkiem w łeb, bo najfajniejsze laski wolą to robić ze studentami, a tobie zostaje drugi sort. Idziesz więc na studia, a tam to samo, tyle że dziewczyny, zamiast z tobą, pieprzą się z absolwentami. Nie poddajesz się, zaciskasz zęby, kończysz studia z przyzwoitą średnią, załapujesz się do wymarzonej pracy i co? Gówno. Praca to królestwo niebieskie szefa. Co z tego, że jest wredny i ma żonę? Tyłki najlepszych dup polerują mu biurko częściej, niż ty możesz zwalić konia w kiblu na końcu korytarza przy jego gabinecie. A możesz naprawdę często, bo przecież jesteś, kurwa, młody.

      Tak, czterdziestka to idealny moment dla mężczyzny. I żeby się poczuć naprawdę szczęśliwym w tym wieku, potrzebne są właściwie tylko dwa warunki. Po pierwsze…

      – Dobrze ci?

      Przestała się ruszać. Otwieram oczy. Przenika mnie wzrokiem, najwyraźniej zaniepokojona. Chociaż właściwie nie. To nie zaniepokojenie. Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałem ją zaniepokojoną. To złość.

      Siedzi na mnie naga, z nieodłącznym kieliszkiem w ręku, naprawdę piękna jak na swoje trzydzieści pięć lat i hektolitry białego wina, które od lat w siebie wlewa.

      – Dobrze ci? – pyta ponownie.

      – Dobrze – odpowiadam pospiesznie i nieco na wyrost, bo prawdę mówiąc, nie wiem, jak mi było przed chwilą.

      Zamyśliłem się. Tak czasami mam, że się zamyślam. Ale z pewnością było mi dobrze. Z Niną zawsze jest dobrze.

      – Tylko dobrze?

      Jej niebieskie oczy gwałtownie ciemnieją. Nadciąga burza.

      – Bardzo dobrze – postanawiam zawczasu rozpędzić chmury.

      Uśmiecham się.

      Milczy. Odwraca głowę, patrzy w stronę okna, pociąga potężny łyk. Kiedy unosi kieliszek, jej prawa pierś napręża się jak u nastolatki. Magiczna. Ale i lewa nie wygląda źle. Tak, Nina to naprawdę atrakcyjna kobieta, a ja jestem w niej. To zaiste ważny powód, by się dobrze czuć.

      – Przecież wiesz, że z tobą zawsze jest mi bardzo dobrze. – Aksamit w moim głosie jest naprawdę najlepszego gatunku.

      – No widzisz? A jemu nie było.

      Jemu? W jednej chwili łapię, że to nie na mnie jest zła. Czuję ulgę, ale i ukłucie. Nawet więcej niż ukłucie. Wkurwienie.

      Obejmuję ją w talii, przyciskam do siebie.

      – Czy musimy znowu rozmawiać o twoim mężu?

      – Nie musimy. W dupie go mam.

      – W tym momencie wolałbym nie – przesuwam ręce na jej pośladki.

      Ponownie spogląda na mnie. Widzę, jak usilnie próbuje zachować powagę. I wiem, że nie jest w stanie. Unoszę gwałtownie biodra i zdecydowanym ruchem dociskam jej pośladki do siebie. Wybucha głośnym śmiechem.

      – W tym momencie ja właściwie też!

      Wypija kieliszek do dna i niemal natychmiast znów zaczyna poruszać biodrami. Zdążam jeszcze zauważyć, że błyskawicznie wpada w trans, a potem zamykam oczy.

      Mam czterdzieści lat i jestem wreszcie szczęśliwy. Żeby poczuć się naprawdę szczęśliwym w tym wieku, potrzebne są właściwie tylko dwa warunki: udanie się ożenić, a potem równie udanie rozwieść.

      3.

      Seks? Jasne, że wiem, co to seks. Nie jestem dzieckiem. To znaczy jestem dzieckiem, ale nie jestem idiotą jak Kazio. Seks jest tym samym co piłka nożna. Tylko drużyny są różnej płci.

      Dziewczyny i chłopaki na jednym boisku. Wiecie, co to oznacza, nie? Bez szans na piękne widowisko. One skupiają się na obronie, oni za wszelką cenę chcą wleźć z piłką do bramki w pierwszym kwadransie. Dużo fauli, mało finezji. Zawzięta kopanina dwóch drużyn, z których każda jest zagrożona spadkiem z ligi. Tak właśnie wygląda seks.

      – Zobacz, kurwa, co mam!

      Debil Kazio. Już miałem nadzieję, że zniknął. Że się zamienił w nic, jak było planowane przy stworzeniu świata. Albo że się rozpadł pod wpływem promieni z kosmosu. Że zjadł go tytan z japońskiej kreskówki. Albo że zabił go oddech pani od religii. Ale nie. Siedzi tu ciągle obok i wymachuje mi przed oczami zapalniczką, którą zapewne ukradł swojemu ojcu. Kazio lubi się chwalić, że ciągle mu coś kradnie.

      – Chodź, podpalimy kota!

      Przesłyszałem się. Z pewnością się przesłyszałem.

      – Chodź, podpalimy kota!

      Nie przesłyszałem się. Istnienie niektórych ludzi jest naprawdę zastanawiające.

      – Spierdalaj! – mówię, bo lubię koty, a nie lubię Kazia Broszkiewicza.

      Czy wspominałem już, że czasami nie da się nie przeklinać?

      Kazio czerwienieje. To najszybciej wybuchający wulkan na mojej wyspie. Udaję więc, że patrzę w słońce, ale kątem oka dostrzegam, jak Kazio podnosi się z murka. Red alert! Red alert! Wiem, że za chwilę mnie rąbnie. I że już za późno na ucieczkę. Podskakuje i chwyta mnie za koszulkę. Za sekundę pancernik „Schleswig-Holstein” wystrzeli z wszystkich dział. Nie mogę na to pozwolić. Uderzam pierwszy. Kazio leci na pysk, pociągając mnie na asfalt. Upadamy.

      Ten dzień miał wyglądać zupełnie inaczej. Po lekcjach byłem umówiony z Adrianem na pił…

      ten


Скачать книгу