Jeszcze będzie przepięknie. Agnieszka Olejnik
ojca, była studentką. Zakochała się w nim zupełnie szaloną, beztroską miłością, taką wakacyjną. Tyle że owocem tych paru wspólnych weekendów spędzonych w górach była ciąża, a chłopak zniknął. Mama twierdzi, że mogła go szukać, bo wiedziała, skąd pochodzi, ale uniosła się honorem. Nie chciała go znaleźć tylko po to, aby wywalczyć sobie alimenty. Skoro odszedł bez słowa – widocznie jej nie kochał. Postanowiła, że poradzi sobie sama. I rzeczywiście sobie radzi.
Zaraz potem umarł jej tata, nawet go nie poznałem. Kiedy się urodziłem, byliśmy już sami. Dzieciństwo spędziłem w malutkim mieszkanku w Poznaniu – nie masz pojęcia, jak tam było ciasno. Ja tego nie zauważałem, dopóki nie zamieszkaliśmy tutaj. Teraz jest cudownie, wcale nie dlatego, że mam swój pokój, ale przede wszystkim z powodu tego, co widać za oknem. W Poznaniu, gdy wyjrzałem przez okno, widziałem tylko szare mury i dachy innych budynków. Teraz mam przed sobą przestrzeń, stare drzewa, trawę, a wiosną i latem – nawet nie umiem sobie tego wyobrazić – kwiaty buchną kolorami. Nie mogę się doczekać mojej pierwszej wiosny w Miłosnej.
Ale chcę jeszcze na moment wrócić do tego, co napisałaś o strachu. Wiem, jakie to upokarzające – bać się. Nawet nie masz pojęcia, jak dobrze znam ten rodzaj upokorzenia.
Nigdy nikomu nie mówiłem, co tak naprawdę sprawiło, że zdecydowaliśmy się z mamą na przeprowadzkę do Miłosnej. Mieszkanko w Poznaniu było wprawdzie maleńkie, ale stanowiło taki oswojony, ukochany kawałek świata – i dla mamy, i dla mnie. Mimo to mama podjęła decyzję, że pora na zmiany. Wiem, że zrobiła to wyłącznie dla mnie. To, co teraz napiszę, jest tajemnicą. Szczerość za szczerość.
W gimnazjum byłem szykanowany. Jakiś pacan raz i drugi palnął, że jestem gejem. Bo czy ktoś, kto słucha poezji śpiewanej w dwudziestym pierwszym wieku, może nim nie być? Ktoś, kto ubiera się i czesze inaczej niż wszyscy? Mama mówiła: kupmy ci normalne ubranie, dżinsy z obniżonym krokiem, bluzę z kapturem i jakimś wrzaskliwym napisem; zaczną cię traktować jak swojaka. Obetnij grzywkę, nie prowokuj odmiennością. I wiesz, to nawet nie chodziło o to, że mnie się te moje ubrania po prostu podobają. Pal sześć mój gust! Mógłbym chodzić w dresie, nie zrobiłoby mi to większej różnicy. Rzecz w tym, że poczułem bunt. Dlaczego muszę się przystosować, dlaczego mam cokolwiek zmieniać? Nie jestem gejem. Nie uważam, że byłoby w tym coś złego, ale nie jestem. Wtedy byłem zakochany w Łucji. Teraz w Joannie. Może i nie mam paczki kumpli, ale tak samo nie mam paczki kumpelek. Po prostu zawsze, odkąd pamiętam, trzymałem się na uboczu. Czy to taki grzech? Czy grzywka, koszule, szelki i sztruksy to jakiś problem?
Tak czy owak, tamci „koledzy” uznali, że owszem, to jest problem. Zaczęły się prześladowania. Nie chcę o nich opowiadać, wystarczy, jeśli powiem, że zaczęło się od złych słów, a skończyło na sikaniu na mój plecak, pluciu i biciu. Początkowo wydawało mi się, że to niemożliwe, aby ktoś wreszcie nie zareagował, bo przecież wokół mnie byli też przyzwoici ludzie, moi rówieśnicy, którzy wprawdzie nie byli przyjaciółmi, lecz także nie byli wrogami. Ale albo nikt niczego nie zauważał, albo ci inni, choć w głębi duszy przyzwoici, nic z tym nie zrobili, bo bali się tak samo jak ja. W każdym razie nadszedł dzień, kiedy zrozumiałem, że zacząłem zachowywać się jak ofiara. Ciągle bolał mnie brzuch, miałem taki wieczny przykurcz ramion; chciałem się ukryć. Wreszcie uznałem, że dość już przeżyłem. Życie nieszczególnie mi się podobało. Kiedy mama pojechała do wydawnictwa podpisać jakieś rachunki, ja opróżniłem domową apteczkę. Nie chciałem umierać w domu ani tym bardziej w szkole; zaplanowałem sobie śmierć z błękitem nad głową, więc poszedłem na tory za boiskiem. Ale pod wpływem tych wszystkich tabletek zacząłem zachowywać się jak pijany. Nie mam pojęcia, dlaczego polazłem do szkoły, napisałem na ścianie korytarza cytat ze Stachury: „schemacie, jak ty nie lubisz tych, co ci się wymykają”, po czym wylądowałem w toalecie, zapaskudziłem ją i zemdlałem. Ot, cała historia.
Zrobiła się wielka chryja, ale wreszcie wydało się, kto się nade mną znęcał psychicznie i fizycznie; jeden chłopak trafił przed sąd dla nieletnich, paru moich prześladowców zostało karnie przeniesionych do innych szkół, kilku innych przeprosiło mnie ze łzami w oczach. Bardzo się starałem w tym wszystkim nie czuć nienawiści i pogardy, ale nie do końca mi się to udało. W każdym razie kiedy skończyłem gimnazjum i przyszła pora na wybór liceum, wymyśliłem, że chcę się uczyć gdzieś poza Poznaniem. Akurat umarła ciocia Bogna, właścicielka dworu, a wówczas moja mama, która wciąż była w szoku po odkryciu, że ukochany synek chciał popełnić samobójstwo, zaproponowała, abyśmy zmienili otoczenie i zaczęli od nowa. I tak trafiliśmy do dworku w Miłosnej.
Tyle, jeśli chodzi o mój bilans upokorzeń i strachu. Jak widzisz, niełatwo Ci będzie mnie przebić. Ale w gruncie rzeczy nie chodzi o to, abyśmy się licytowali, tylko wspierali, prawda? Swoją drogą, czy to nie dziwne, że spotkaliśmy się wtedy w bibliotece? Wiesz, nie jestem za grosz religijny, ale czasem myślę, że bawi się nami jakiś Wielki Gracz, przestawia nas na szachownicy życia i dobiera nam przeciwników, ale czasem też tworzy sojusze. W każdym razie myślę, że my dwoje możemy zawiązać taki sojusz, jak sądzisz?
A skoro o sojuszach mowa – dziękuję Ci za odkrycie dotyczące dworku. Nie bardzo jeszcze ogarniam, jakie to ma znaczenie dla mojej historii (objadłem się tak bardzo, że ciężko mi się myśli), ale jutro na pewno wyciągnę z tego jakieś wnioski.
Mam nadzieję, że Boże Narodzenie upłynie Ci w miarę sympatycznie. O ile to w ogóle możliwe. Nie napisałaś nic konkretnego, ale domyślam się, że stworzenie fajnej atmosfery w Twoim domu może być trudne.
Do zobaczenia!
Dawid
P.S. Pisząc ostatnie słowa, uświadomiłem sobie, że spotkamy się dopiero w szkole. Wtedy też przekażę Ci list, bo przecież nie znam adresu. Szkoda.
Za trzy dni jadę z mamą na zdjęcie gipsu. Nie mogę się doczekać!
ROZDZIAŁ 5
Pierwszy dzień świąt minął w cudownej atmosferze. Igor wspiął się na absolutny szczyt kunsztu kulinarnego, wskutek czego domownicy niemal nie odchodzili od stołu. Uczta trwała nieprzerwanie od rana do obiadu. Potem wszyscy pojechali na cmentarz do cioci Bogny, by po powrocie raczyć się winem z piwniczki oraz deserami.
Wprawdzie Radek nadal się nie odzywał – a w każdym razie nikomu nie udało się go usłyszeć – ale Antoniego wręcz rozsadzała radość. Złapał się na tym, że ogarnął go dziwny nastrój oczekiwania, zupełnie jak za dawnych lat, kiedy panienka Bogna wyjeżdżała na kilka dni, a potem miała wrócić. Za każdym razem Antek wyobrażał sobie, że tym razem coś się między nimi wydarzy – coś, co odmieni jego życie. Tak było również teraz: kiedy spacerował po alejkach w ogrodzie, trzymając małą, ciepłą rączkę Radka w swojej spracowanej dłoni, ogarniało go przeczucie, że oto nadchodzą zmiany, może nie spektakularne, ale na pewno dobre.
Funia oddaliła się trochę, zniknęła w iglakach rosnących między żywopłotem z ałyczy a wielkim świerkiem. Staruszek wiedział, że jest tam zupełnie bezpiecznie, dlatego pozwolił Radkowi pobiec za suczką. Idąc w ich kierunku, rozmyślał o tym, jak zmieniło się jego życie od śmierci Bogny Horyniec. Z jednej strony jej odejście było dla niego końcem świata. Nie chciał bez niej żyć, czekał na śmierć jak na wybawienie. Jednak z drugiej strony musiał przyznać, że przyjaciółka obmyśliła dla niego dobre zakończenie. Skoro już musiała umrzeć pierwsza – w końcu była o całe siedem lat starsza – to przynajmniej zaplanowała wszystko tak, aby jemu ten czas spędzony na ziemskim padole bez niej, bez ukochanej kobiety, jakoś umilić. Dlatego zapisała dworek Adzie i Monice. Najpierw jednak zaprosiła je na urodziny, aby sprawdzić, czy nie myli się co do nich, a dopiero potem podjęła decyzję. Dziś Antoni już wiedział, że była ona najmądrzejsza