Czas Wagi. Aleksander Sowa

Czas Wagi - Aleksander Sowa


Скачать книгу
wyższy, niż masz teraz – kusił Kraus. – Tyle mogę obiecać.

      – A co może pan zagwarantować?

      – Wydział kryminalny.

      – To obietnice, a co z konkretami?

      – Nie, Stompor – odparł Kraus. – To konkret. Spodoba ci się ta praca.

      – To, co robię teraz, też mi się podoba. I coś mi śmierdzi. Powiedział pan, że pan nie ma etatów, a teraz rozmawiamy o wydziale kryminalnym. O co chodzi?

      – W kryminalnym się rozwiniesz, policja będzie miała z ciebie większy pożytek – rzekł Kraus, znów patrząc za okno – a także ojczyzna, społeczeństwo dzielnicy i miasta. Robisz dobrą robotę, a ja doceniam ludzi. Zresztą z tego, co pamiętam, od dawna chciałeś się przenieść, prawda?

      – Do techniki operacyjnej, a nie do kryminalnego. Napisałem dziewięć raportów. Wszystkie zaopiniował pan negatywnie.

      – No tak, faktycznie. – Komendant podrapał się za uchem. – To prawda.

      – W trzy lata. Średnio wychodzi jeden co cztery miesiące.

      – Jest potrzeba w wydziale kryminalnym. Mam nadzieję, że łapanie prawdziwych bandytów pójdzie ci tak samo dobrze jak matematyka.

      – Nie interesuje mnie wydział kryminalny.

      – To nie koncert życzeń – powiedział chłodno szef, zerkając na Emila. – Otworzyły się możliwości i nie zapomniałem o tobie. O twoim partnerze również. Tworzycie zgrany duet. Słyszałem, że jesteście jak stare, dobre małżeństwo.

      – Tak, policja nas rucha na każdym kroku, ale my…

      – Daj już spokój!

      – Jak pan komendant sobie życzy.

      – Taka uprzejma odpowiedź w twoich ustach nie brzmi wiarygodnie – stwierdził podejrzliwie Kraus.

      – Wiem o tym.

      – Zostawmy to. W ostatnim roku zatrzymaliście z Kosarewiczem najwięcej sprawców wśród wszystkich policjantów służby prewencyjnej w Warszawie. Coś chcesz dodać?

      – Tak, ale pagon mi nie pozwala.

      – Mów.

      – Jaki jest prawdziwy powód naszej rozmowy? Bo, z całym szacunkiem, to, co słyszę, to pieprzenie.

      – Nie musisz mi wierzyć.

      – Nie wierzę.

      – To twój punkt widzenia – chrząknął komendant. – Przyznam, że jest w nim ziarno prawdy.

      – A jaka jest cała prawda?

      – Prawda – westchnął szef. – Po co ci ona?

      – Dla zasady.

      – Ty i twoje zasady, Stompor. Tylko ci przeszkadzają. Jedna powinna ci wystarczyć. Ja jestem tutaj, a ty po drugiej stronie. Zresztą, prawdę i tak poznasz – powiedział, częstując Emila papierosem. Zatrzymał wzrok na policjancie, a potem nabrał powietrza. – Widzisz, prawda będzie dla nas inna. I wiem, że to rozumiesz. Niestety. – Kraus uchylił okno. Do gabinetu wdarły się dźwięki Kamionka, Pragi Południe i Grochowa. Komendant zapalił, zaciągnął się i wydmuchał dym w kierunku nieba. Przez chwilę myślał, po czym szczerze się uśmiechnął. – Car Rosji, Piotr Pierwszy, wydał zarządzenie, w którym jest mowa o tym, że podwładny powinien przed obliczem przełożonego mieć wygląd lichy i durnowaty, tak by pojmowaniem istoty sprawy nie peszyć przełożonego.

      – Wolałby pan mnie głupszego?

      – Wolałbym, żebyś nie sprawiał problemów.

      – Mamy wiek dwudziesty.

      – A ja nazywam się Kraus, a nie Piotr Pierwszy.

      – I nie jest pan carem Rosji – zauważył Emil.

      – Żyłoby ci się lżej, gdybyś nie pyskował.

      – Taka natura.

      – I byłoby lżej innym.

      – Cały czas trzymam język na wodzy.

      – Nie wierzę. Co nie zmienia faktu, że jestem twoim przełożonym. I mówię ci, Emil – zwrócił się do Stompora po imieniu – że prawda nie jest dobra. Masz ledwie siedem lat służby, ale doświadczenia więcej niż niejeden kryminalny przed emeryturą.

      – I dlatego pracuję piętnaście razy w miesiącu w nocy na dwudziestej drugiej grupie? I za moje wyniki ktoś inny bierze nagrody i awanse w Święto Policji.

      – A co chciałbyś robić?

      – Pisałem w raportach, że…

      – Wiem, co pisałeś. Pytam, co chciałbyś robić.

      – Nie mogę powiedzieć.

      Kraus zatrzymał papierosa w pół drogi do ust i uniósł brwi. Emil nabrał powietrza, spojrzał na krople deszczu sunące po szybach, a potem na komendanta. Nie potrafił wyczytać z jego twarzy nic oprócz wyczekiwania i ciekawości.

      – To nie zabrzmi dobrze.

      – Byłbym zdziwiony, gdyby było inaczej – odpowiedział Kraus. – Nie znamy się miesiąc.

      – Wstąpiłem do policji, żeby bronić słabszych.

      – Nie jesteśmy na konferencji prasowej.

      – Mnie naprawdę nie interesuje służba, etos, patos i inne…

      – Pierdoły?

      – …sprawy, komendancie. Pewnego dnia postanowiłem, że nie chcę, aby ludzie się bali bandytów, złodziei, gwałcicieli…

      – Co chciałbyś robić, kiedy dorośniesz? Chcesz zostać kierownikiem, naczelnikiem, komendantem? – dodał Kraus bez zastanowienia. – Powiatowym, stołecznym, a może głównym? Nie chciałbyś?

      – Jestem zbyt uczciwy.

      – Dajże już spokój! Z takim pyszczkiem nie zrobisz kariery.

      – Myślałem, że karierę robią ci, co są dobrzy.

      – Trzeba tylko wiedzieć w czym. Dobrą radę ci daję: nie pyskuj, bo niczego nie osiągniesz. I nie narzekaj. Właśnie proponuję ci awans. Od jutra możesz być detektywem.

      – Teoretycznym, bo bez grupy i bez pieniędzy.

      – Nie mówiłeś przypadkiem, że chciałeś bronić słabszych?

      – Mówiłem też, że chciałem do innego wydziału. I rozumiem, że się nie da, więc wyjaśnijmy przynajmniej, w co mnie pan komendant pakuje.

      – W nic.

      – Nie wierzę.

      – Po prostu przyszedł czas na kopa w górę. – Kraus wzruszył ramionami i obrzucił Emila czujnym spojrzeniem, po czym zmrużył oczy i zagasił niedopałek w popielniczce.

      – Chodzi o Katowice?

      – Nie zapomniano tego, co zrobiłeś, kiedy byłeś posterunkowym.

      – Szeregowym. A Kosar?

      – Jesteście jak Sonny Crockett i Ricardo Tubbs. Jak Starsky i Hutch albo Dempsey i Makepeace!

      – Pan komendant chyba spędza sporo czasu przed telewizorem.

      – To ja ciebie wezwałem na dywanik, a nie ty mnie! Weźmiesz się za prawdziwą robotę. Tym bardziej że moja komenda ma braki kadrowe. I mały problem. – Komendant uśmiechnął się szeroko, odsłaniając


Скачать книгу