Sex/Speed. Bb Easton
agresję. Wreszcie się opamiętał i wstąpił do piechoty morskiej, aby chronić mnie przed swoim brakiem samokontroli.
Minęły trzy tygodnie, odkąd Knight wyjechał na obóz dla rekrutów. Trzy tygodnie, które minęły jak trzy dni i trzy dekady zarazem. Pogodziłam się z tym, że to już koniec. Na długo przed tym, jak wyjechał. Z jednym tylko nie mogłam się pogodzić – strasznie mnie to gryzło i ciągle wracało, dręcząc mnie pytaniem – zdradzał czy nie?
Chciałam wiedzieć, co mam czuć. Rozpaczać za Knightem czy go nienawidzić? Czy naprawdę mnie zdradził, czy to tylko wymysł Lance’a? Lance’owi nie należało ufać – był małym, wrednym łowcą sensacji – ale szczerze pragnęłam wierzyć, że tym razem nie zmyślał. Żebym dla odmiany mogła poczuć złość.
Strasznie mnie wkurzało to moje smęcenie.
Zatrzymałam się przed pocztą, obok niebieskiej metalowej skrzynki, wyjęłam ze swojej bezkształtnej torby z cętkowanego sztucznego futra pomiętą kopertę, zaadresowaną do rekruta Ronalda McKnighta, i usiadłam z listem na kolanach, sparaliżowana niezdecydowaniem. Czy powinnam go podrzeć, tak jak sugerowała mama, czy powiedzieć sobie: „A chrzanić to”?
Choć strasznie chciałam zakończyć tę sprawę, bałam się wrzucić list do skrzynki. Wiedziałam, że moje słowa wkurzą go na maksa. Że Knight dostanie szału.
Bo kiedy Ronald McKnight naprawdę wpadał w furię, potrafił komuś dowalić. Ginęli ludzie.
Knight poharatał niejedną głowę.
Ktoś nagle zatrąbił i drgnęłam, przerażona. Moje ciało zadziałało odruchowo – ręka wysunęła się przez otwarte okno od strony kierowcy i wrzuciła tykającą bombę do skrzynki. Lewa stopa wcisnęła sprzęgło, prawa depnęła gaz i przy tej zerowej koordynacji samochód szarpnął do przodu i gwałtownie zgasł.
Prawie jak moje serce, kiedy się zorientowałam, co zrobiłam.
Rekrut Ronald McKnight
Wydz. Rekrutacji Piechoty Morskiej
283 Blvd De France
Parris Island, S.C. 29905
22 czerwca 1998
Drogi Knighcie!
Peg dała mi twój adres. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
W sumie mam gdzieś, czy ci to przeszkadza, czy nie. Już się ciebie nie boję, bo cię tu, kurwa, nie ma. Urwałeś się i zaciągnąłeś do marines, aby służyć swojemu krajowi i nie dopuścić, żebym spędziła resztę życia z psycholem. Mam rację? Tak mi chyba powiedziałeś?
No cóż, Lance Hightower ma inną wersję – opowieść, która zaczyna się od chwili, gdy pozwoliłeś mu sobie obciągnąć na naszym szkolnym parkingu, a na zakończenie stłukłeś mu dupę na kwaśne jabłko i doprowadziłeś do wywalenia go z budy już następnego dnia. Zawsze podejrzewałam, że to ty wsypałeś Lance’a za dragi. Najpierw myślałam, że się mścisz, bo podsuwał mi metę, ale przecież to nie o mnie chodziło, prawda? Po prostu chciałeś, żeby Lance zniknął i jego widok nie przypominał ci o tym, co zrobiłeś.
Początkowo nie chciałam mu wierzyć, ale im więcej o tym myślałam, tym bardziej wszystko wydawało mi się prawdopodobne. Uparcie twierdziłeś, że Lance jest gejem, na długo przed jego coming outem. Tamtego dnia zobaczyłam was razem na parkingu. Jeszcze tego samego popołudnia go zaatakowałeś. Szpikowałeś się sterydami, jeździłeś monster truckiem i ubierałeś się jak pieprzony skinhead. A potem wstąpiłeś do marines.
Robiłeś to wszystko, bo walczyłeś z tym, kim naprawdę jesteś, maskując się zachowaniami twardziela, jakie tylko mogłeś wymyślić. A kiedy nie podziałało, uciekłeś od tego.
Gówno mnie obchodzi, czy jesteś homo, bi, czy jakieś pieprzone niewiadomo. Nie w tym rzecz.
Po prostu, kurde, chodzi o to, że ukrywałeś to przede mną. Pozwoliłeś, abym uwierzyła, że łączy nas coś prawdziwego. Ale to wszystko to była ściema, prawda? Nigdy mnie nie kochałeś. Okłamywałeś mnie. Manipulowałeś mną. Urządziłeś mi piekło za życia. A teraz jeszcze się dowiedziałam, że mnie zdradzałeś!
Nie spodziewam się wyjaśnień od ciebie. Nawet ich nie chcę. Jestem pewna, że cokolwiek byś powiedział, i tak będzie cholernym kłamstwem. Po prostu chcę, abyś wiedział, że w końcu poznałam prawdę.
Może wreszcie przestanie mnie to tak okropnie boleć.
Z życzeniami miłego nowego życia
BB
4
– Jules, ratuj, za dwie godziny mam randkę i, do diabła, nie wiem, co na siebie włożyć! Pomocy! – Trzymając swoją brokatową, plastikową nokię pomiędzy policzkiem a uniesionym barkiem, podskakiwałam, usiłując się wcisnąć w dopasowane legginsy z lycry z wężowym wzorem.
– Randkę? Przez dwa tygodnie miałaś takiego doła, że nie mogłaś wyjść z domu, a tu nagle randka? Kto cię wyciągnął? Listonosz? Bo mogę się założyć, że to był jedyny facet, którego widywałaś, odkąd zaczęły się wakacje.
Juliet zawsze miała cięty język, nawet w chwilach dobrego humoru, ale teraz, kiedy jej chłopak siedział w pierdlu i ugrzęzła w domu z dzieciakiem przy piersi, zamieniła się we wściekłą zołzę nabuzowaną hormonami. Wisiało mi to. Rozmowa z nią dawała mi pocieszenie, że można wpaść w jeszcze większe gówno.
– I kto to mówi? – szydziłam. – Jakbyś ty ciągle wychodziła z domu.
– Ja mam cholernego bachora! Mleko mi cieknie z cycków, cały czas łażę w ciążowych ciuchach i od czterech dni nie brałam prysznica.
Roześmiałam się, wpychając stopy w znoszone czarne glany.
– Same wymówki… Ale wracając do mnie, to myślę, że założę wężowe legginsy, oczywiście kozaki i czarny top na ramiączkach. Wiesz, żeby było na luzie i seksownie. Gostek ma na oko dwadzieścia parę lat.
– Po pierwsze, jest czerwiec, nie? Czyli temperatura jak w piecu. Za cholerę nie wiem, jak zamierzasz wytrzymać w lycrze i tych buciorach.
– Ja marznę w szortach! – zaprotestowałam, przykładając komórkę do drugiego ucha, żeby przełożyć rękę przez cieniutkie ramiączko czarnego koronkowego topu.
– Po drugie, czy ten stary byk wie, ile masz lat?
– A co to ma za znaczenie? Mam tyle, ile trzeba. Szesnaście lat jest ustawowym wiekiem zgody w Georgii. À propos, twój chłopak ma dwadzieścia sześć – dodałam bardziej zjadliwie, niż zamierzałam.
– Były chłopak. I Jezu, ty cholerna krytykantko, przestań mnie osądzać. Zapytałam z ciekawości.
– Dobra, sorki. Po prostu już świruję. Rozumiesz, nie chcę, żeby mnie potraktował jak smarkulę. – Stanęłam przed ściennym lustrem i parę razy się obróciłam. Z oczami podkreślonymi czarnym eyelinerem i w czerwonym staniku Wonderbra wyglądałam na biuściastą siedemnastkę. No, prawie.
– No to kim jest ten szczęśliwy dupek? – dopytywała się Juliet.
– O, Jezu, Jules, jakie to zajebiste ciacho! – pisnęłam. – Ma na imię Harley i jest mechanikiem z warsztatu, w którym dzisiaj zmieniałam koła; ma całe ręce w tatuażach, wielką, nadmuchaną i zakolczykowaną dolną wargę, jest cholernie flirciarskim, seksownym blondynem i o Boże, nie uwierzysz – powiedziałam i spazmatycznie wciągnęłam powietrze – jeździ zajebistym bossem 429 z sześćdziesiątego dziewiątego roku! A może 302, ale raczej myślę, że 429. I chyba da mi poprowadzić to…
– Harley James? – upewniła się Juliet, dziwnie mało entuzjastycznie.
– Taa! – Tak mi podyktował i wpisałam sobie w komórce przed wyjazdem