Głębia. Powrót. tom 2. Marcin Podlewski
numer rejestracyjny.
– Od razu trzeba było to zrobić – skrzywiła się Hakl. – Zdążysz?
– To akurat łatwe – stwierdził Tansky. Przez kilkanaście sekund słyszeli klekotanie klawiszy, a potem komputerowiec powiedział, nie bez satysfakcji w głosie: – Gotowe.
– W porządku.
– Proponowałbym jeszcze zmianę naszych specyfikacji – włączył się Jared.
– Świetnie – zgodziła się Erin, ale nim cokolwiek dodała, dobiegł ich cichy chichot Huba.
– Z czego się śmiejesz? – zaciekawiła się Pin.
– Nic takiego – powiedział komputerowiec. – Po prostu mam dla nas specyfikacje... choć nieco zmienione. Jared zostaje Jaredem, bo to w niczym nie przeszkadza. Co do reszty... Posiadam tu pewne dane, które wydają się dobre. Zmienimy tylko gdzieniegdzie płeć. – Ponownie usłyszeli szybkie klepanie w klawiaturę. – I już. Ja to Turner Zabowski, Hakl to Karmera Biedrok, Wise – Adama Tried, a nasz drogi Monsieur otrzyma specyfikację Malkovitch. I już. Lepiej to zapamiętajcie – zaznaczył, z trudem powstrzymując się od dalszego chichotu.
– Wise, czy mamy jakieś szanse na wykrycie tej ich boi, o której mówiłaś? – spytała Erin.
– Nie – zaprzeczyła Pinsleep. – Raczej jej nie znajdę ot, tak. W Wypalonej Galaktyce znajduje się masa niezarejestrowanych boi lokacyjnych i całe sektory nienaniesione na oficjalne mapy. Kryształ Galaktyczny w trakcie aktualizacji danych automatycznie wrzuca w Strumień wszystkie nowe dane, które do niego wprowadziła konsola nawigacyjna, ale Galaktyka jest... – wzruszyła ramionami – naprawdę spora.
– Jeśli była tam jakaś boja lokacyjna, to powinna emitować sygnał – zauważyła pierwsza pilot. Pin wzruszyła ramionami.
– Niekoniecznie – zaprzeczyła. – Niektórzy nie tylko nie chcą, by ich boje lokacyjne i stacje łącznikowe były oficjalnie wrzucone w Strumień, ale nie mają też ochoty, żeby je znaleziono. Nie każda boja da się wychwycić przez standardowy sensor. Niektóre są specjalnie ukryte.
– Mówisz o... – zaczął Monsieur, ale przerwał mu nagle odgłos dobiegający z głośnika kontaktowego.
Z początku usłyszeli jedynie trzask, a potem kobiecy głos, spokojny i dziwnie rozbawiony, tak jakby jego właścicielka uważała ich sytuację za nader zabawną.
– Do jednostki skokowej w Szparze Gromad – usłyszeli. – Grzeczność w żegludze kosmicznej wymaga, aby wzywający pomocy dokonał choćby podstawowego przedstawienia typu statku i specyfikacji kapitana. Chyba że coś uległo zmianie, od kiedy ostatnio patrolowałam w tym sektorze. Czy coś takiego miało może miejsce?
Ta kobieta, pomyślała Erin, bardzo lubi brzmienie własnego głosu. Nachylając się nad mikrofonem, zerknęła na aktualną specyfikację statku i załogi, czujnie wyświetloną na monitorze konsoli nawigacyjnej przez Tansky’ego.
– Z pewnością ma pani słuszność – przyznała. – Jesteśmy jednak w nieznanej nam przestrzeni bez wiedzy na temat pobliskich boi lokacyjnych i typu przelatujących tu patroli. Kieruje nami zdroworozsądkowa ostrożność.
– To bardzo się chwali – oznajmiła wciąż rozbawiona kobieta. – Szczególnie tutaj, w naszym nieco... opuszczonym obszarze. Wydaje mi się jednak, że skoro tak miło sobie gawędzimy, to jeszcze milej byłoby dopełnić owych kulturalnych formalności.
– Oczywiście – zgodziła się natychmiast Hakl. – Z kim zatem mamy przyjemność? – spytała. Kobieta po drugiej stronie głośnika zachichotała.
– No, dobrze – powiedziała po chwili. – Tu fregata „Karmazyn” kapitan Anny, i to powinno wam na razie wystarczyć. A z drugiej strony?
– Karmera Biedrok – odpowiedziała, krzywiąc się nieco, Erin. I ponownie zerkając na monitor, dodała z lekkim niedowierzaniem: – Kapitan skokowca „Czarna Wstęga”, numer rejestracyjny 1974S.
– A to ci dopiero – w głosie dowódcy „Karmazyna” wyraźnie słychać było zaciekawienie. – Słynna „Czarna Wstęga”. Statek Widmo. Widziałaś kiedyś coś takiego, Dominik?
– Nie, pani kapitan – usłyszeli przytłumiony nieco głos drugiej kobiety, stojącej zapewne nieopodal mikrofonu. – Ale na pani miejscu trzymałabym się z daleka od tego skokowca. Podobno przynosi pecha.
– Zobaczymy komu – stwierdziła Anna. – A co do was, moi kochani, powiem jedno: na waszym miejscu już dawno zmieniłabym nazwę. Do zobaczenia. – Głośnik piknął sygnałem zamykanego połączenia.
W ciszy, która zapadła, wszyscy usłyszeli tylko cichy chichot Huba.
Ludzkość zawiodła. Ludzkość zwyciężyła. Istnieje porządek w sercu paradoksu i paradoks w sercu porządku. I tylko Potęga może go ujarzmić.
Biblioteki Zbioru, autor nieznany
AmbuMed „Krzywej Czekoladki” zaczął wzywać Tartusa krótko po jego przybyciu do sektora strażnica 33, znajdującego się kilkanaście lat świetlnych za Testerem w kierunku Granicy Galaktycznej.
To miał być nudny lot. Okolica była pusta, nie licząc odległej mgławicy planetarnej IC 2003 – prostej, z jasnym centrum, odkrytej tysiące lat temu w czasach PEI. Jedynym stałym punktem była tu strażnica łącznikowa – czyli stacja należąca do Strażników Granicy – oznaczona dodatkowymi bojami lokacyjnymi i wyposażona w ładownice rdzenia. Tuż za nią znajdował się stary system Enoch, należący do księstwa Gatlark – przestrzeń, w którą wleciał Tartus, była nazywana także jego sektorem granicznym – oraz daleka mgławica IC 351, leżąca niemal na granicy Gwiazdozbioru Perseusza. Na jej tle – tak jak i wzdłuż widzianego tu fragmentu Granicy Galaktycznej – rozpościerał się Promień, będący wspomnieniem po Tych, Którzy Odeszli.
Świetnie. Wystarczy zatem, że doleci do strażnicy...
Tylko że coś było nie tak.
Zanim jeszcze alarmowy sygnał AmbuMedu wezwał go do Tsary, Fim zauważył, że jest tu zupełnie sam. Na Granicy Galaktycznej – a już na pewno w pobliżu stacji Strażników – powinni znajdować się albo sami Strażnicy, albo Elohim. System nie wyświetlał mu jednak ani sygnatur czarnych statków, ani oznaczeń białych bąbli jednostek sekty. Jeśli jakiś statek był dopięty do doku stacji, to mógł się doczepić z jej drugiej strony albo wygaszono mu rdzeń dla skuteczniejszego ładowania. Tak czy owak, ta pustka nie wydawała się czymś zwyczajnym. Tu, gdzie Promień był tak intensywny? Powinien tu patrolować przynajmniej jeden Strażnik... nie licząc tych nawiedzonych wariatów po genotransformacji.
Cóż, jeśli ich nie było – tym lepiej. Wtedy stację obsługiwała tylko wykastrowana SI, choć w to ostatnie mocno Fim wątpił. Lokalizacja była zbyt dogodna, by zrezygnować z umieszczenia tu stałego rezydenta zajmującego się skanowaniem Granicy. Co mnie to zresztą... nie muszę nawet wychodzić. Zaczepię się tylko, opłacę ładownice i już. O ile mają na tyle dobrą automatykę, że nie trzeba będzie podłączać osobiście kabli energetycznych pod rdzeń. To się niekiedy zdarzało.
Zastanawiając się nad implikacjami ewentualnego wyjścia z „Krzywej Czekoladki”, Tartus ustawił automatyczną prośbę o zadokowanie wraz z sygnaturą skokowca i właśnie wtedy usłyszał pisk.
AmbuMed, zrozumiał, wstając szybko od konsoli nawigacyjnej. Przecież jej nie obudził... specjalnie ustawiłem... Bijąc się z myślami, przebiegł truchcikiem do niewielkiej kajutki, w której leżała najemniczka. A raczej, w której powinna leżeć.
Wskrzesiło