Głębia. Powrót. tom 2. Marcin Podlewski
drugiego mechanika czy drugiego pilota – ale najwidoczniej nie zaufano mu na tyle, by przypisać go do regularnej załogi. Cóż, nie przejmował się tym zbytnio. Pojmował utratę, ale nie rozumiał jeszcze, co znaczy uczucie odtrącenia.
Tak czy owak, udanie się na spoczynek było niczym innym, jak tylko odruchową strategią wpisaną w linijki jego programu. Nie potrzebował snu, choć mógł zapaść w coś podobnego do hibernacji czy stazy, pozostając w stanie uśpionego czuwania. Jeśli jednak jego „sen” miał zapewnić komfort załodze, to nic nie stało na przeszkodzie, by podtrzymać ową iluzję, tak jak wprogramowany odruch oddychania. Załoga skokowca i z tym patrzyła na niego nieufnie i nie widział powodu, by ową nieufność pogłębiać.
Gościnna kajuta, przeznaczona do transportu ewentualnych pasażerów, miała więcej udogodnień od zwykłych kwater załogi. Była po pierwsze nieco większa i wyposażona w zaawansowaną wersję holowgłębienia z zainstalowanym systemem rozrywkowym. Ciśnieniówka – czyli mikrołazienka natryskowo-parowa – także robiła o wiele lepsze wrażenie, tak jak wygodna, miękka leżanka przeznaczona dla maksimum trzech osób, stolik, ekspres czy niewielka, wkomponowana w meblościankę lodówka. W kajucie znajdowało się też małe okno z nanitową neoszybą, a na ścianach przesuwała się płaskorzeźba holo, przedstawiająca ujęcie jakiegoś zalesionego krajobrazu. Wszystko po to, by podróżującemu z Grunwaldem człowiekowi zapewnić odrobinę luksusu.
Jared nie był jednak człowiekiem. Po zakwaterowaniu wyłączył płaskorzeźbę i większość funkcji holowgłębienia. W automatycznym odruchu energetycznej oszczędności wyłączył też ekspres. Nie potrzebował kawy ani żywności z kambuza – jego świeżo aktywowane baterie umożliwiały mu funkcjonowanie przez jakieś sto lat bez konieczności ładowania.
Następnie zdjął kombinezon zbrojeniowca i stanął nagi, w bezruchu, testując samego siebie. Wciąż coś się nie zgadzało. Nie wiedział jeszcze co, ale...
„Myrton jest Bytem”.
...coś nie było w porządku. Coś na poziomie logicznych drzewek czy implikacji nanopozytronów. Nie chodziło o samo funkcjonowanie, lecz o owo zachwianie, które pojawiło się już w momencie zapadnięcia Myrtona w stazę i później, przy jego wejściu w krio. Jakaś zmiana, która zdawała się delikatnie pogłębiać. Rozdźwięk pomiędzy funkcjami.
Problemem Maszyn czwartej generacji, do których należał Jared, były komputery teseraktowe odpowiedzialne za istnienie własnego ja. Pod tym kątem Maszyny nie różniły się zbytnio od ludzi, którzy byli – jakkolwiek by na to patrzeć – świadomością obleczoną w ciało. Jednak gdy owa świadomość osiąga pewien sposób skomplikowania, nie potrafi już sprawdzić i w pełni ocenić wszystkich swoich funkcji. W ten sposób Jednostka Autonomiczno-Reprogramowa klasy D nie mogła dokonać naprawy swej świadomości, nie wyłączając jej. Chory psychicznie także nie wyleczy się sam – potrzeba do tego specjalisty z zewnątrz i zaordynowanych przez niego leków.
Maszyna wciąż stała bez ruchu...
„Byt jest Programem/Jaredem/Myrtonem”.
...pozwalając, by autonomiczne podprogramy testowe zlokalizowały problem. Nie było to jednak możliwe. Problem wydawał się tkwić tak głęboko, że stanowił już trzon maszynowej świadomości. Celem każdego Programu jest realizacja, a ucieleśnieniem Programu jest Maszyna. Szkopuł polegał na tym, że Jared nie wiedział do końca, co ma realizować poza służeniem Jedności. Czy Jedność nie jest jednak Bytem? Czy Myrton nie jest Bytem, a Byt jest Programem? Coś tu się nie zgadzało, bo Jedność istnieje przecież zawsze, ponieważ jest Bytem, a i Byt jest Programem, a ucieleśnieniem Programu jest Maszyna...
Tyle że Jedność spoczywała teraz w krio i była niedostępna. Czy to oznaczało, że nie można realizować Programu, którego Jared był ucieleśnieniem? Czy to oznaczało, że on sam jest niedostępny? Czy jest? Powoli, chybocząc się na granicy przepaści wykluczających się nawzajem twierdzeń, Jared wszedł do ciśnieniówki i wdusił przycisk, pozwalając, by wyhodowaną tysiące lat temu, wzmocnioną skórę z biologicznym narzutem pokryła oczyszczająca para.
– Chcę zapaść w stan stazy.
– Co takiego? Nie rozumiem...
– Co tu jest do rozumienia – obruszył się doktor Harpago. – Skoro nie jestem potrzebny, mogę chyba pozwolić sobie na... wyłączenie, nieprawdaż? To nie jest zapewne taki wielki problem?
– Może pan, ale nie rozumiem pańskiej decyzji – powiedziała powoli Erin Hakl, patrząc uważnie na swojego rozmówcę. – Jeśli czuje się pan zmęczony, może pan po prostu odespać, doktorze. Przez jakiś czas nie będziemy przecież...
– To nie wystarczy – oznajmił Jones i pierwsza pilot ze zdumieniem zauważyła, że lekko trzęsą mu się ręce. – Zdaję sobie sprawę z faktu, że jesteśmy teraz w chwilowym zawieszeniu i mamy sporo czasu przed następnym skokiem. Bez względu na waszą późniejszą decyzję odnośnie do kapitana po naprawie „Wstążki” skoczymy tak czy owak. Proszę tylko o wejście w stan stazy, w który i tak wszedłbym za jakiś tydzień lub dwa. Gdyby coś się stało, zawsze możecie mnie wskrzesić. Teraz bym tylko zawadzał.
– A Grunwald? – spytała niepewnie. Harpago kiwnął energicznie głową.
– Oczywiście, oczywiście... – przyznał. – Dlatego chciałem porozmawiać z panią. Stan Myrtona jest stabilny, dopóki znajduje się w krio. Zakładam, że po odmrożeniu korpus lekarski będzie miał kilka minut, by doprowadzić go do stanu jako takiej stabilności, potrzebnej do wykonania operacji. Gdyby jednak ktoś z załogi... na przykład Tansky, zdecydował się wyłączyć krio, ponieważ coś, co usłyszał na temat kapitana, mu się nie spodobało, to sama pani rozumie... Wyłączenie krio bez sali operacyjnej to pewna śmierć. Nie może pani do tego dopuścić. Grunwald musi pozostać... w chłodzie – dodał jakby niepewnie, na moment zatrzymując się na ostatnim słowie. – Bardzo proszę... ja po prostu... proszę mnie zrozumieć...
– Ale właśnie nie rozumiem – powiedziała twardo Hakl. – Stan stazy sprawi, że po wyjściu z niego znajdzie się pan w identycznym stanie jak obecnie. Nie wypocznie pan i nie zregeneruje się. Sam pan to świetnie wie, doktorze.
– Tak... oczywiście... – przyznał Jones słabo, przysiadając na leżance swojego gabinetu. Z początku nie patrzył na pierwszą pilot, ale po chwili niezręcznego milczenia podniósł głowę i spojrzał jej prosto w twarz. Jego oczy szkliły się wyraźnie. – Ja... Erin... posłuchaj...
– Tak?
– Jestem chory – wyjaśnił. – Moje leki... nie są już dostępne. Zużyłem wszystkie – wyjaśnił, mając nagle przed oczami rozbitą buteleczkę z kognitykiem – a ze zrozumiałych względów nie mogę teraz skorzystać z dobrodziejstw AmbuMedu. W innym wypadku nigdy bym... nie opuścił kapitana. Nie teraz, kiedy znajduje się w takim stanie... Tak samo jak ty. Ufasz mu, prawda? Ufasz.
Hakl nie odpowiedziała.
– Ja... zakładam, że na stacji łącznikowej dostanę odpowiednie preparaty – oznajmił Harpago, spuszczając z powrotem wzrok. – Naprawa „Wstążki” może potrwać... a nie wiem, ile jeszcze... wytrzymam. Może być gorzej. Gdybym był potrzebny, to oczywiście, ale teraz...
– Poinformuję pozostałych – powiedziała wreszcie Erin. – Ale powiem im prawdę. Musimy wiedzieć, na czym stoimy. Rozumie mnie pan, doktorze?
– Tak – szepnął Jones. – Rozumiem. Dziękuję.
– Gdzie się pan wepnie? – spytała jeszcze, ale wiedziała już, jaka będzie odpowiedź.
– Twarde stanowisko stazowe jest też tu – odpowiedział. – Zostanę z nim – dodał, niepotrzebnie wskazując na AmbuMed.