Głębia. Powrót. tom 2. Marcin Podlewski
kokpitu. „Krzywa Czekoladka”, nie do końca odpowiadająca wytycznym Zjednoczonych Fabryk Kosmicznych, skrywała w sobie wiele takich niespodzianek.
Na razie jednak Fim nie myślał o niespodziankach. Wciąż tkwił w Wypaleniu, wił się zatem po statku niczym fryga i sprawdzał poziom uszkodzeń. Przestał już płakać, ale pocił się obficie, tym bardziej że na skokowcu zaczęły wariować termostaty. Ustawił temperaturę na dziewiętnaście stopni i wyłączył wciąż buczące alarmy. Następnie zasiadł przy konsoli nawigacyjnej i resetując system, uruchomił program testująco-naprawczy.
Bezwiednie przymknął oczy, próbując modlić się do Tych, Którzy Odeszli. Nie był nigdy zbyt mocny w modlitwach, tak więc mamrotane słowa przetykał urywanymi jękami przerażenia i przekleństwami pocukrzonymi nieustającym: „Proszę, proszę, proszę”.
System zaskoczył.
Tartus najpierw usłyszał terkotanie dysków i kryształów pamięciowych, potem charakterystyczne piski meldujących się płytek. „Krzywa Czekoladka” umarła i ożyła przy kilku energetycznych trzaskach.
Zaczęły raportować się poszczególne sekcje: komputronika, maszynownia, rdzeń, antygrawitony, nawigacja, napęd głębinowy. Napęd! Fim przetarł twarz i złożył dłonie w modlitewny trójkącik. Plagowy napęd działał, a to oznaczało, że Tartus był uratowany. Bał się choćby odetchnąć, jakby mógł tym spłoszyć swoją dobrą passę.
Nie wierząc do końca w swoje szczęście, dotknął dłońmi konsoli nawigacyjnej, złapał za uchwyt sterujący i podniósł powoli skokowiec przy stałym monitoringu SI. „Krzywa Czekoladka” wzniosła się gładko, przezwyciężając słabą grawitację asteroidy. Pozostawało tylko wylecieć z Wypalenia – ale był już na tyle blisko jego granicy, że wydostał się na zewnątrz bez większych problemów.
Jego szczęśliwa gwiazda wciąż świeciła.
Powoli, nie śpiesząc się i wciąż testując systemy, wprowadził odpowiednie komendy i skierował statek w stronę boi lokacyjnych sektora 32C.
– Uratowany – wymamrotał. Ocalony.
Nie miał tylko pojęcia, dokąd lecieć.
Sektor NGC 1624 z dziurą głębinową odpadał z miejsca. Pozostawały jeszcze dwie drogi, mieszczące się w marginesie skokowym piętnastu lat świetlnych: należący do księstwa Gatlark i dopiero co opuszczony system Hades oraz głębszy skok w przeciwnym kierunku – wprost do Granicy Galaktycznej. Z tego jednak, co pamiętał, znajdowała się tam niewielka ilość stacji łącznikowych i łatwo można było napotkać Strażników Granicy. Nie mieli tam też żadnej stoczni... a „Krzywa Czekoladka” z pewnością jej potrzebowała. I to jeszcze takiej, która nie będzie figurowała w oficjalnych rejestrach ZFK. Stocznie ZFK, czy nawet mniejsze stocznie księstw, z pewnością zaczęłyby zadawać pytania o pasażerkę znajdującą się w stanie stazy.
Zatem Hades? Nie. Możliwe, że Gatlarczycy wysłali już tam systemową flotę. Fim z pytań Madelli Nox i późniejszego przesłuchania przez Janisów orientował się na tyle w sytuacji, by wiedzieć, że taki scenariusz jest możliwy. Czyli jednak Przedpokój Kurtyzany? Szaleństwo!
Niekoniecznie, uznał nagle. Spokój, odzyskany dzięki opuszczeniu Wypalenia, zaczął powoli przywracać mu umiejętność myślenia. Po pierwsze, Zjednoczenie jest pewne, że zginąłem. Istnieje oczywiście ryzyko, że wprowadzili mnie do Strumienia Kontroli i że zostanę schwytany przy próbie wejścia w dziurę głębinową... ale nie jest to wcale takie pewne. W końcu są zainteresowani Grunwaldem, nie mną. Dla nich jestem nieistotną płotką. Płotką, która w dodatku nie żyje. Po drugie, mam skokowiec, a nie niszczyciel czy krążownik. Wchodząc w Głębię, dostanę się do Przedpokoju szybciej... tak samo zresztą jak Grunwald.
Nie, nie tędy droga, pomyślał nagle, przekreślając wcześniejszy plan. Przeleciałbym może i szybciej, ale i tak załapałbym opóźnienie po skoku w NGC 1624. Wszystko przez ten przeklęty postój na asteroidzie. Mógłbym się tam zjawić akurat, by natknąć się na krążownik Zjednoczenia. Ich okręty miały większy tonaż, więc wolniej przelecą przez Głębię. A zatem Kurtyzana też odpadała. Przynajmniej na razie.
Trzeba zrobić inaczej.
Skoczyć do Granicy Galaktycznej. Podłączyć się do stacji łącznikowej. Naładować do końca rdzeń i dorzucić dodatkową rezerwę skokową do „bańki” – swoistej baterii rdzeniowej, którą kilka lat temu Tartus domontował nielegalnie do kadłuba „Krzywej Czekoladki”. Przeczekać. Poszukać innej ścieżki podejścia do NGC 1624 lub do samego Ramienia Perseusza, po to, by dotrzeć na nielegalną... tak, najlepiej nielegalną stocznię. Jeśli gdzieś zreperują „Krzywą Czekoladkę”, to tylko w takim miejscu. W stoczni, gdzie nie zadaje się pytań, chyba że są to pytania o liczbę jedów na płatniczym chipie.
Uda się, stwierdził. Musi się udać. Zaczął wprowadzać koordynaty skokowe, nie wiedząc, że po policzku spływa mu ostatnia, zapomniana łza.
Everett Stone nigdy nie przepadał za Prognostykami.
W swojej karierze periodycznego Kontrolera Systemowego i później, jeszcze przed otrzymaniem stanowiska sekretarza, kilka razy miał do czynienia z Elohim i Stripsami. Sekta wielbiąca Obcych wydawała mu się zbyt groteskowa, by wzbudzać przerażenie, i tylko Stripsowie wyzwalali w nim coś na kształt lęku. Prognostycy Zbioru zaś... cóż, to było coś zupełnie innego. Niepokoili go tak, jak nigdy nie niepokoił go sam Zbiór. Nie miał ochoty ich oglądać, a był do tego zmuszony, ponieważ Przedstawicielka uparła się, by wskrzeszać ją przed synchronizacją głębinową co sto skoków.
Gdy dowiedzieli się o tym pozostali członkowie floty kooperacyjnej (szybko skróconej do „Floty K”), uparli się, by przed co setną kalibracją „Horyzontu” i ich wskrzeszać ze stanu stazy. Oznaczało to, że czeka ich około trzynastu spotkań, zanim dotrą do punktu zbornego przy Iskrze Oriona, niewielkiej dziurze głębinowej znajdującej się pomiędzy Ramieniem Oriona i Perseusza. Iskier – poślednich dziur głębinowych łączących Ramiona – w Wypalonej Galaktyce było kilka i chociaż nie łączyły bezpośrednio Ramion i były dość niestabilne, nadal stanowiły olbrzymie ułatwienie w żegludze kosmicznej. Z czasem zaczęto tak zresztą nazywać każdą niestabilną dziurę głębinową.
Flota K miała jednak skorzystać z dawnych łączników międzyramionowych. Podróż była daleka. Przedstawiciele Triumwiratu wraz ze Stone’em rozpoczęli ją z Bliskiego Ramienia Trzech Kiloparseków, mając do pokonania nie tylko fragment Ramienia Węgielnicy i Ramienia Krzyża, ale i Ramienia Oriona. Łatwo dało się wyliczyć, że – w przypadku konwencjonalnych skoków głębinowych – musieliby pokonać ponad czterdzieści tysięcy lat świetlnych, a więc wykonać prawie trzy tysiące skoków.
Było to oczywiście możliwe – o ile flota poruszałaby się wyłącznie ścieżką wyznaczoną przez boje lokacyjne i stacje łącznikowe z ładownicami rdzenia – ale potwornie czasochłonne i męczące. Na szczęście Iskra Oriona nie była osamotniona na ich trasie – startując z Błękitu, mogli posłużyć się co najmniej trzema pełnoprawnymi dziurami, z czego jedna, o nazwie Łza, zyskała ostatnio status niestabilnej iskry. Głębinowcy Klanu, zarządzający „Horyzontem”, we współpracy z astrolokatorami uznali, że uda się dzięki temu skrócić podróż do tysiąca trzystu czterdziestu trzech skoków.
Trzynaście spotkań, pomyślał Stone. Pechowa liczba.
Jak na razie zebrali tylko siły Federacji. Do ochrzczonego językiem maszynowym „Divina Proportio” – prawie półtorakilometrowego superkrążownika Kontroli w asyście dwóch zautomatyzowanych falowców, „Trio” i „Golema”– dołączył krążownik „Grzmot” pod dowództwem mocno zainteresowanego całą akcją kapitana Piecky’ego