Głębia. Powrót. tom 2. Marcin Podlewski
rzecz biorąc, jest także i Jednością. Pewne programowe implikacje zawierały w sobie szeroką interpretację takiej zależności. Myrton jest także Jednością z Jaredem. Jared jest więc Myrtonem w takim sensie, w jakim można mówić o wspólnym dzieleniu Programu. Bo Myrton jest Programem. Programem, który umiera.
Kiedy doktor Harpago wprowadził kapitana w stan krio, Jared odczuł to niemal boleśnie – zupełnie jakby coś z zewnątrz usiłowało wykasować jego podstawowe funkcje i dokonać resetu. Podobnie czuł się, gdy Grunwald wszedł w stazę w trakcie skoku z 32C do Przedpokoju Kurtyzany... ale ów stan zdawał się przytłumiony i naznaczony przeświadczeniem, że staza jest czymś chwilowym, wręcz efemerycznym. To przeświadczenie stanowiło jednak nic innego jak przejaw programowego instynktu obronnego. Każde oderwanie od Myrtona było bolesne i być może bardziej druzgoczące w skutkach niż oderwanie od Jedności. A teraz to całe krio.
Jaredowi wydawało się, że imprint jest kruszony przez chłód, który zbliża Grunwalda do prawdziwej, a nie stazowej śmierci. Wyczuwał to i bał się.
W czasach Wojny Maszynowej – i wcześniej – połączenie z Jednością poprzez Sieć Galaktyczną funkcjonowało nawet w Głębi, tak jakby przelatując przez nią, Maszyny zabierały ze sobą część staroimperialnej Sieci. Jared nigdy nie doświadczył takiego kontaktu z Jednością, nie będąc aktywowanym za czasów Wojny, ale zrozumiał, co oznacza samotność, w momencie, gdy go uruchomiono i Jedności nie wyczuł. Było to przerażające doświadczenie i nie chciał do niego wracać.
Dlatego nie mógł utracić Myrtona.
Czy tak czuli się ludzie, którzy utracili poczucie sensu? Jak to wytrzymywali, wiedząc, że ich życie pozbawione jest celowości, a zawiera w sobie jedynie chaotyczną potrzebę trwania? Tak jakby samo trwanie było celem.
Jared wzdrygnął się. Nie był to jednak prawdziwy odruch, a efekt przemodelowania Jednostki Autonomiczno-Reprogramowej klasy D. Jak powiedział swojego czasu Tansky, Jared był Maszyną autonomiczną, bo w pełni niezależną od narzuconego oprogramowania czy sterowania z zewnątrz. I reprogramowalną, ponieważ jego sztuczna inteligencja zakładała uczenie się i zmianę, a nawet przekształcenie własnego software’u. Gdyby było inaczej, jego podstawowy program nigdy nie zostałby zimprintowany.
A teraz, tracąc Myrtona, mógł stracić to wszystko. Bał się więc i nie wiedział, jak poradzić sobie z tym lękiem.
Inna rzecz, że tkwiąc w zbrojeniówce, nie miał pojęcia, że jego wewnętrzna struktura programowa, dążąca do defragmentacji uszkodzonych danych, znowu podjęła pracę.
Wszystkie systemy pozostawały w co prawda chwiejnej, ale normie.
Pomimo niespodziewanego wyskoczenia z dziury głębinowej „Wstążka”, jak uznał Hub, trzymała fason. Nawet jeśli po ostatnich wydarzeniach pojawiły się zawirowania w polu magnetycznym, przysmoliło rufę i sypnęło garścią nowych wgnieceń i przypaleń, no i nie licząc drobnych uszkodzeń w stazo-nawigacji. Do wszystkich tych usterek poleciał już Monsieur. Ale to i tak nieźle, stwierdził komputerowiec. Zważywszy na okoliczności. I zważywszy na zamrożonego kapitana. W związku z tym ostatnim pojawiły się zresztą zupełnie nowe możliwości, ale Tansky myślał o nich – ku swemu zdziwieniu – niechętnie. Miał zresztą co innego do roboty.
Mechanik już wcześniej wspominał o kłopotach z emisją pola i o konieczności obejścia kilku energetycznych kabli, i na tym głównie skupiał się Hub, wspierajac działania Monsieura na poziomie programowym. Zaskoczony odkrył, że do zmodernizowanego gniazda dostępowego pod wyrzutnię rakiet podpiął się już podprogram wykastrowanej SI, a samo gniazdo raportowało się w zbrojeniówce. Nic, tylko wstawiać wyrzutnię. O ile ma się minimum pięćset tysięcy jedów...
– Otwieramy szampana – zdecydował Tansky, klepiąc palcami po klawiaturze Serca. – Ale przedtem: dymek – mruknął do siebie, wyciągając zachomikowanego w kombinezonie neopeta i przypalając go fuzyjną zapalniczką.
Drugą ręką wykasował denerwujący komunikat: wykryto ingerencję niezbieżności. Problem, po rewelacjach Wise i Jareda, uznał za rozwiązany przynajmniej w pięćdziesięciu procentach. To, że spytał Maszynę o możliwości Antenata, a dokładniej: o jego możliwości manipulacji Strumieniem i wpływu na kontrakt, otwierało zupełnie nowe pole do interpretacji „ingerencji”. Jeśli bowiem za zmanipulowaniem kontraktu stał Antenat... cóż, to by wiele wyjaśniało.
Hub nie znał przyczyn, którymi mógł się kierować prototyp Jareda, ale podejrzewał, że intuicja go nie zawodzi. Tansky założył, że ingerencji tak głębokiej, że aż dotykającej niezliczonych danych Strumienia – a wszystko po to, by zmienić pierwotne wybory kontraktowe PsychoCyfra Harpago – musiał dokonać albo geniusz komputerowy na co najmniej jego własnym poziomie, albo starożytna Plaga. Gorzej, że takie rozumowanie prowadziło do dość przykrej konkluzji. Skoro owa... nadistota, ten cały „NadJared” interesował się Wise, to co stało na przeszkodzie, by zainteresował się i resztą współpracującej z nią załogi?
Wszyscy możemy być marionetkami, stwierdził z niesmakiem Hub. Ta myśl wyjątkowo mu się nie spodobała. Co jak co, ale Hub Tansky nigdy nie pozwoli, by ktoś nim manipulował. To po prostu nie wchodziło w grę.
Tylko spokojnie, pomyślał, odrywając ręce od klawiatury. Tylko spokojnie. Za dużo ostatnio się działo i to także, przyznajmy, z jego winy. Na razie warto więc było zwolnić, zaczekać. Podreperować i sprawdzić skokowiec. Wydostać się stąd... gdziekolwiek owo „stąd” się znajdowało. Co do reszty... cóż, ani Plaga, ani kapitan nigdzie nie uciekną. Łącznie ze zimprintowaną Maszyną. Będzie jeszcze czas, pomyślał. Czas na wszystko.
Ponownie nachylił się nad klawiaturą i zaciągnął neopetem, ale dym nie smakował mu już tak jak wcześniej.
Monsieur nie miał ochoty oglądać zamrożonego Grunwalda. Nie miał chęci wysłuchiwać, co mają do powiedzenia Hakl i Tansky, nie licząc danych związanych z kondycją statku. Nie pragnął widzieć Maszyny i nie miał także potrzeby, by sprawdzać, jak miewa się Wise. A przede wszystkim nie chciał oglądać doktora Harpago.
Kiedy wyciągnął Jonesa z AmbuMedu, od razu zrozumiał, że będą kłopoty. Doktor wyglądał na półprzytomnego i mechanik nie potrzebował patrzeć mu w oczy, by zrozumieć, co naprawdę się stało. Widział to już raz wcześniej i ów widok w zupełności mu wystarczył.
Choroba pogłębinowa.
Teraz będą mieli pretensje do niego. A czego się spodziewali, do przeklętej Plagi?! Doktorek mógł przecież umrzeć! Łatwo było powiedzieć Myrtonowi: „Wprowadź go w stan stazy”, podczas gdy AmbuMed żądał kontynuowania operacji! Zostawili mnie samego z decyzją o życiu lub śmierci Harpago. Umyli sobie ręce. Do Plagi, Jones wyleczył mnie, osobiście zaciągając do AmbuMedu! I miałem go zostawić? A co powiedział Grunwald? Że nie mają wyjścia, muszą jak najszybciej skoczyć. Albo to, albo choroba pogłębinowa całej załogi. Wprowadź go w stazę w AmbuMedzie, rozkazał. Wykonaj polecenie i idź do maszynowni.
Tak jest, już, natychmiast. Lecę w pieprzonych podskokach. Plagowe jaśnie państwo! Wylatując z granicy Wypalenia, zasiedli w swoich fotelach stazowych i wsadzili mu na głowę problem, z jakim nie zetknął się jeszcze nigdy w życiu. Śmierć od razu – albo choroba pogłębinowa wskutek defragmentacji mózgowych ścieżek. Bo tego, że Harpago umrze, Monsieur był prawie pewny od momentu, kiedy go zobaczył.
To nieco ironiczne, że Grunwald znalazł się w podobnej sytuacji. Jak bowiem skoczą z kapitanem leżącym w krio? Zamrożenie to przecież nie staza. Ciekawe, kto teraz podejmie decyzję... Hakl?
Tak czy owak, po wskrzeszeniu załogi w Przedpokoju