Głębia. Powrót. tom 2. Marcin Podlewski
karne mówiły jasno: ryzyko maszynowe karane jest śmiercią. Jeśli ktoś zamierzał stworzyć niewykastrowaną Sztuczną Inteligencję czy Maszynę zbyt podobną do dawnych egzemplarzy, czekała go utylizacja. Ale sprawa była zupełnie inna, jeśli chodziło o prawdziwą Maszynę z czasów Wojny. Autentyczna technologia stworzona przez Jedność! Jedyna taka w całej Wypalonej Galaktyce! Bezcenna... jeśli się ją schwyta i przebada. Tajemnice, które skrywała, mogły wpłynąć na równowagę sił Triumwiratu.
Wątpliwe, czy uda mi się dorwać jednego członka załogi, jeśli Zjednoczenie przejmie skokowiec, zrozumiał Everett.
Jeśli nie chcę, by konszachty z komputerowcem się wydały, muszę doprowadzić do zniszczenia tej całej „Wstążki”. Świetnie. Tylko jak?
Sprawa Tansky’ego była wysoce niewygodna dla Kontroli i dla Klanu. Pomijając własny mój z nim układ, wypuszczając komputerowca, zagraliśmy w zbyt ryzykowną grę. Klan chciał go monitorować w jego „naturalnym środowisku”, by dowiedzieć się, jak dokonał kasacji swoich danych ze Strumienia. Tego samego chciała Kontrola. Każdy specjalista w Wypalonej Galaktyce twierdził, że wykasowanie się ze Strumienia jest absolutnie niemożliwe. Tuż po tym, gdy analiza PsychoCyfrem wykazała, że komputerowiec nie ugnie się i nic nie powie, a skan umysłu może doprowadzić go do szaleństwa i utraty cennych danych, wypuściłem go na prośbę Klanu, który dogadał się z Kontrolą. Problem polegał tylko na tym, że wypuściłem go bez monitoringu. A zrobiłem to w zamian za ciepłą posadkę, którą mi załatwił. Potem pozostawało tylko wzruszyć ramionami. Umknął? Tak, ale cóż można zrobić, jeśli ma się do czynienia z komputerowym geniuszem...? To wyjaśnienie zadowoliło i Klan, i Kontrolę. Co mieli zrobić? Wszyscy byli tak samo umoczeni w tę sprawę, która wywołała reperkusje, ale nie naruszyła ich wewnętrznego porozumienia.
Sekretarz odłożył dokumenty i stanął na chwiejących się lekko nogach. Zaproponowany przez Cydię alkohol chłodził się w automatycznym barku. Stone doczłapał do niego, zatrzymał się przed pulpitem i nacisnął przycisk, czekając, aż do niewielkiej, podstawionej pod dozownik szklaneczki wleją się trzy centymetry zbawczego płynu. Złapał i wypił wszystko jednym haustem.
Trunek był mocny – przez sekundę zobaczył przed oczami swoje własne Mare Stellaris. Potrząsnął głową. Cokolwiek było w barku, spełniło swoje zadanie. Sprawiło, że zaczął trzeźwiej myśleć.
Zebranie w Sali Spotkań zaplanowano za niecałe dwie błękitne godziny. To mało czasu, by obmyślić skuteczną strategię, ale wystarczająco dużo, by uchronić się przed jakimiś rażącymi błędami. Mam jeszcze czas, stwierdził sekretarz, odstawiając szklankę. Mam jeszcze czas.
Wracając do czytania dokumentów, odnosił jednak niepokojące wrażenie, że dysponowanie czasem było w jego sytuacji pojęciem wyjątkowo względnym.
Niecałe dwie godziny później do personala sekretarza wpłynęło żądanie otworzenia łącza strumieniowego od przebywającego na drugiej półkuli Błękitu Eklema Stotena Gibartusa.
To, że Główny Kontroler i Pan Nadzorców pragnie obserwować spotkanie Rady bez oficjalnego w nim uczestnictwa, zmroziło i tak już wystraszonego Stone’a. Gibartus rzadko zjawiał się na spotkaniach i – podobnie jak Starszy Radca Klanu Naukowego Yberius Matimus – wolał posyłać na nie swoich sekretarzy, ale ta konkretna sprawa wyglądała zupełnie inaczej niż typowe rozgrywki polityczne pomiędzy Przedstawicielami Triumwiratu. Gibartus musiał wyczuć, że rzecz cuchnie, i zapewne wolał, by go z nią nie kojarzono. Wiedział przecież, jak wyglądało wypuszczenie Tansky’ego. Czyżby szukał kozła ofiarnego?
A niech go wszyscy Obcy wezmą...!
– Stone? – wychrypiał personal ustami Everetta. Kontaktowe łącze strumieniowe było wyjątkowo bezpieczną formą komunikacji, ale zawsze wywoływało nieco schizofreniczne wrażenie: głos rozmówcy przejmował częściowo aparat głosowy odbiorcy. – Jesteś tam, Stone?
– Na miejscu – wymamrotał sekretarz.
– Nie wychylaj się – zarządził Gibartus. – Cokolwiek zrobią, maszynowa technologia i tak musi przejść przez Kontrolę. Nie da się tego uniknąć. Trzymaj więc rękę na pulsie. Jedyne, co masz robić, to nie pozwolić nam tego wyrwać.
– Oczywiście.
– I uważaj na sprawę Tansky’ego. Jeśli będą kłopoty, zrzucisz wszystko na Klan. Niebawem otrzymasz odpowiednie instrukcje. Zespół kryzysowy już nad tym pracuje.
– Tak jest – wybełkotał Stone.
Zespół kryzysowy? Pięknie.
– Mam pewną koncepcję – zaczął nieśmiało, zbliżając się do hali Budynku Błękitu, w której znajdowało się wejście do Sali Spotkań. – Jeśli pan pozwoli, chciałbym...
– Nie – uciął Pan Nadzorców. – Żadnych koncepcji, Stone. Czekaj. Na razie wszystko jest w ruchu, a wynik jest niepewny. Jeśli zaczną podskakiwać, opóźniaj wszelkie decyzje Rady. Powtarzaj, że wciąż nie mamy pewności co do pojawienia się Grunwalda w Perseuszu.
– Będą chcieli sprawdzić to sami...
– Nie mogą nic zrobić bez Kontroli.
– Zrobią, przecież pan wie... – zaprzeczył Everett. – Ta Maszyna... potracą rozum!
– Nie wiedzą, jak głęboko Kontrola infiltruje Strumień. Jeśli wykonają jakiś ruch bez ustaleń całego Triumwiratu, dojdzie do incydentu, który może zakończyć się konfliktem galaktycznym. Nikt nie chce kolejnej wojny. Podszczypują się tylko na Liniach Obrębów, ale prawdziwy konflikt to coś kompletnie innego. Nie są na to gotowi. Jeszcze nie. Na Tych, Którzy Odeszli, Stone, myśl! Myśl!
Staruszek coraz mniej nad sobą panuje, odnotował Everett.
– Oczywiście – zgodził się skwapliwie. I tak niewiele zdziałasz, pomyślał ze złośliwą satysfakcją. Nie z poziomu mojego personala. – Postaram się dostosować do sytuacji – dodał, świetnie wiedząc, że taka obietnica może oznaczać wszystko. Gibartus wszakże umilkł: zapewnienie odniosło skutek i sekretarz wszedł do Sali Spotkań bez uczucia, że Główny Kontroler dyszy mu nad uchem – może i ślepy i głuchy na to, co dzieje się w Sali, ale wciąż niepotrafiący wyzbyć się potrzeby kontroli.
Tak jak Stone się spodziewał, przybył ostatni.
Salę Spotkań Rady Błękitu urządzono niemal ascetycznie. W centrum sporego, okrągłego pomieszczenia stał wielki holostół z holorzutnikiem, przy którym usadowiła się już cała Rada. Obecni ledwo zauważyli przybycie sekretarza – może z wyjątkiem zarządzającego spotkaniem Mówcy Eteriona, siedzącego na najwyższym krześle w domyślnym centrum stołu, pomiędzy wytatuowaną, łysą Panią Alais w lekkiej zbroi Ligi i tłustym Hegemonem Akihito w towarzystwie chudego tłumacza, co już samo w sobie stanowiło dziwaczny anachronizm.
Doradcy Federacji usadowili się z drugiej strony. Jak zwykle elegancki Zen Kartua zaszczycił Everetta krótkim, porozumiewawczym spojrzeniem, tak samo jak starsza od swego kolegi o co najmniej dwie dekady, krótko ostrzyżona, białowłosa Misterie Artez. Siedzący nieopodal, ubrany na szaro urzędnik w średniowiecznych prostokątnych okularkach musiał być sekretarzem Klanu Naukowego, Yrtem Sode. Jego akurat Stone nie znał, co – biorąc pod uwagę poczynania Yberiusa – specjalnie go nie dziwiło: podobno Starszy Radca Klanu Naukowego wymieniał sekretarzy regularnie po upływie kilku lat. I te okulary! Ile kosztowało wyleczenie wzroku? Dwadzieścia jedów? Absurd. Chyba że okularki nie były tylko tym, na co wyglądały. Czyżby jakaś nowa forma personalowych gogli?
Naprzeciwko urzędnika przycupnął tajemniczy Hacks – sekretarz Stripsów o aparycji drobnego, nerwowego