Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3. Deborah Harkness
uniósł ją, odsłaniając miękką wypukłość, w której rosły jego dzieci, krągłość piersi dojrzewających z dnia na dzień obietnicą pokarmu. Nie kochali się od czasów Londynu. Matthew zarejestrował większe napięcie brzucha Diany, znak, że bliźnięta się rozwijają, a także zwiększony dopływ krwi do piersi i łona.
Nasycił nią oczy, palce i usta. Ale zamiast satysfakcji poczuł jeszcze większy głód. Zasypał pocałunkami jej ciało, aż dotarł do ukrytych miejsc, które znał tylko on. Diana próbowała mocniej przycisnąć do siebie jego usta, a on skubnął zębami jej udo w niemej naganie.
Gdy Diana na serio zaczęła walczyć z jego samokontrolą, domagając się czynów, on obrócił ją i przesunął chłodną dłonią po jej plecach.
– Chciałaś, żeby czas się zatrzymał – przypomniał jej.
– Zatrzymał się. – Diana naparła na niego zapraszająco.
– Więc dlaczego mnie popędzasz?
Matthew dotknął blizny w kształcie gwiazdy między jej łopatkami i półksiężyca biegnącego łukiem z jednej strony żeber na drugą. Zmarszczył brwi. W dole pleców zobaczył cień, głęboko pod skórą, perłowoszary zarys, który wyglądał trochę jak smok ognisty wgryzający się w półksiężyc, skrzydłami zasłaniający klatkę piersiową Diany, ogonem opleciony wokół jej bioder.
– Dlaczego się zatrzymałeś? – Diana odgarnęła włosy z oczu i spojrzała na niego przez ramię, wykręcając szyję. – Chcę, żeby czas się zatrzymał, ale nie ty.
– Masz coś na plecach. – Marthew przesunął palcami po skrzydłach smoka ognistego.
– Coś nowego? – zapytała Diana z nerwowym śmiechem. Nadal się martwiła, że wygojone rany ją szpecą.
– Razem z innymi twoimi bliznami przypomina mi to obraz z laboratorium Mary Sidney, ten ze smokiem ognistym chwytającym paszczą księżyc. – Zastanawiał się, czy zarys bestii byłby widoczny również dla innych, skoro potrafiły go dostrzec tylko jego oczy wampira. – Jest piękny. Kolejny dowód twojej odwagi.
– Mówiłeś, że jestem nieostrożna – przypomniała mu Diana. Zaparło jej dech, gdy jego usta dotknęły głowy smoka.
– Bo jesteś. – Matthew przesunął wargami wzdłuż krętego ogona smoka. Sięgnął niżej. – I to doprowadza mnie do szaleństwa.
Jednocześnie on doprowadzał ją do szaleństwa, przerywając to, co robił, żeby szeptać czułe słówka albo obietnice. Ona chciała spełnienia i spokoju, wraz z którym przychodziło zapomnienie, ale on pragnął, żeby ta chwila – pełna poczucia bezpieczeństwa i intymności – trwała wiecznie. Odwrócił żonę do siebie. Jej usta były miękkie i pełne, oczy rozmarzone, kiedy wsuwał się w nią powoli. Poruszał się delikatnie, aż przyśpieszone bicie jej serca powiedziało mu, że zbliża się punkt kulminacyjny.
Diana wykrzyknęła jego imię, tkając zaklęcie, które umieściło ich w centrum świata.
Potem leżeli spleceni ze sobą w ostatnich różowawych chwilach przed świtem. Diana przyciągnęła głowę męża do piersi. On spojrzał na nią pytająco, a ona pokiwała głową. Matthew przytknął usta do srebrzystego księżyca nad wyraźną niebieską żyłą.
Był to stary sposób wampirów na poznanie ukochanej, uświęcona chwila bliskości duchowej, kiedy myśli i emocje były wymieniane szczerze i bez osądzania. Wampiry były skrytymi bytami, ale kiedy piły krew z żyły nad sercem partnerki, następował moment doskonałego spokoju i zrozumienia, który uciszał stałą, tłumioną potrzebę polowania i posiadania.
Skóra Diany rozstąpiła się pod jego zębami i Matthew wypił kilka cennych uncji jej krwi. Wraz z nią zalała go fala wrażeń i uczuć: radości zmieszanej z żalem, zachwytu z powrotu do przyjaciół i rodziny, naznaczonego smutkiem, wściekłości z powodu śmierci Emily, hamowanej przez Dianę ze względu na niego i na dzieci.
– Oszczędziłbym ci tej straty, gdybym mógł – powiedział cicho Matthew, całując ślad, jaki jego usta zostawiły na jej skórze. Przetoczył się razem z nią tak, że znalazł się na plecach, a Diana na nim. Żona spojrzała mu w oczy.
– Wiem. Po prostu nigdy mnie nie zostawiaj, Matthew. Bez pożegnania.
– Nigdy cię nie zostawię – obiecał.
Diana dotknęła ustami jego czoła. Przycisnęła je do skóry między jego oczami. Większość ciepłokrwistych nie mogła uczestniczyć w rytuale wspólnoty wampirów, ale jego żona znalazła sposób na obejście tego ograniczenia, tak jak to robiła z innymi przeszkodami na swojej drodze. Odkryła, że kiedy całuje go właśnie w tym miejscu, widzi jego najskrytsze myśli i mroczne miejsca, w których są ukryte jego tajemnice i lęki.
Matthew czuł jedynie mrowienie od jej mocy, więc leżał nieruchomo, żeby Diana również mogła się nim nasycić. Odprężył się, żeby jego uczucia i myśli mogły płynąć do niej swobodnie.
– Witaj w domu, siostro.
Nieoczekiwany zapach dymu drzewnego i skórzanych siodeł zalał pokój, kiedy Baldwin zerwał kołdrę z łóżka.
Diana krzyknęła wystraszona. Matthew próbował zakryć sobą jej nagie ciało, ale było za późno. Jego żony już dotknął inny wampir.
– Już w połowie podjazdu słyszałem przysięgę krwi mojego ojca. I jesteś w ciąży. – Wzrok Baldwina de Clermonta padł na zaokrąglony brzuch Diany. Jego chłodna twarz była wściekła i jedocześnie chłodna. Obrócił jej rękę i powąchał nadgarstek. – I tylko zapach Matthew na tobie. No, no.
Baldwin puścił Dianę, Matthew ją objął.
– Wstawajcie! – rozkazał z furią wampir. – Oboje.
– Nie masz nade mną władzy, Baldwinie! – krzyknęła Diana.
Nie mogła wymyślić odpowiedzi, która bardziej rozwścieczyłaby szwagra. Baldwin nachylił się do niej bez ostrzeżenia, tak że jego twarz znalazła się cale od jej twarzy. Tylko twarda dłoń Matthew zaciśnięta na szyi brata nie pozwoliła mu zbliżyć się bardziej.
– Przysięga krwi mojego ojca oznacza, że mam. – Baldwin wbił spojrzenie w oczy Diany, starając się zmusić ją do odwrócenia wzroku. Kiedy tak się nie stało, wampir stwierdził: – Twojej żonie brakuje manier, Matthew. Naucz ją albo ja to zrobię.
– Wyuczyć? – Oczy Diany się rozszerzyły.
Gdy rozstawiła palce, wiatr owiał jej stopy gotowy odpowiedzieć na wezwanie. Wysoko w górze Corra krzyknęła, by dać znać swojej pani, że już jest w drodze.
– Żadnej magii i żadnych smoków – szepnął jej do ucha Matthew, modląc się, żeby choć ten jeden raz go posłuchała. Nie chciał, żeby Baldwin czy ktokolwiek inny w rodzinie zobaczył, jak bardzo rozwinęły się jej umiejętności, kiedy przebywali w szesnastym wieku.
Jakimś cudem Diana skinęła głową.
– Co to ma znaczyć? – W pokoju rozległ się lodowaty głos Ysabeau. – Jedynym usprawiedliwieniem twojej obecności tutaj, Baldwinie, może być to, że postradałeś rozum.
– Ostrożnie, Ysabeau. Pokazujesz pazury. – Baldwin ruszył do schodów. – Zapominasz, że ja jestem głową rodu de Clermontów. Nie potrzebuję żadnych usprawiedliwień. Spotkajmy się w bibliotece, Matthew. Ty też, Diano.
Baldwin odwrócił się i wpatrywał w brata dziwnymi złotobrązowymi oczyma.
– Nie każ mi czekać.
Rozdział 3
Biblioteka de Clermontów była skąpana w łagodnym świetle przedświtu, w którym wszystko wydawało się